Kultura i biznes, sztuka i komercjalizacja, artyści a niszowe zapotrzebowanie społeczne, to tematy modne, ale budzące kontrowersje, szczególnie wśród osób, dla których misja projektu ma pierwszorzędne znaczenie. Rozmawiamy dzisiaj z Wojciechem Szapielem specjalizującym się w doradztwie strategicznym czy transferze technologii, dla którego inwestycje kapitałowe nie mają tajemnic, nawet w świecie kultury i sztuki.
Marlena Wieczorek: “Komercjalizacja projektów w kulturze” – współpracujemy przy studiach podyplomowych o takiej nazwie. Dostaję sygnały, że to zły termin w kontekście kultury, że kojarzy się fatalnie, bo to konsumpcjonizm, a my musimy myśleć odpowiedzialnie i głównie o wartościach. Czy dla Ciebie “komercjalizacja” to pojęcie, które nie przystaje do tego sektora? Oznacza porzucenie misji?
Wojciech Szapiel: Mam zupełnie inne postrzeganie tego tematu. Pamiętajmy, że pomysł nic nie jest wart lub jest wart bardzo niewiele, jeśli nie mamy zaplanowanego procesu, jak go wdrożyć. To się tyczy zarówno pomysłu biznesowego, jak i wszelkich dotyczących kultury. Ja powiedziałbym nawet, że pomysły kulturowe potrzebują jeszcze lepszych pomysłów na komercjalizację, bo w dzisiejszym konsumenckim świecie jesteśmy zmęczeni nadmiarem informacji i ślepi na przekaz. Zatem jeśli chcemy do projektów kultury umiejętnie zachęcać szersze rzesze ludzi, powinniśmy na to mieć znakomity plan, który będzie strategią komercjalizacji, strategią sprzedaży.
MW: W czym dla Ciebie może przejawić się innowacyjność projektu kulturalnego, pomijając np. jego awangardowość od strony zawartości merytorycznej? Czy myślenia innowacyjnego da się nauczyć?
WSZ: Innowacja może mieć różne oblicza, począwszy od innowacyjnego charakteru samego projektu kulturalnego po innowacyjną metodę przekazywania go społeczeństwu. Innowacyjność to umiejętność, którą można poszerzać, wypracowywać i stale trenować. To z drugiej strony też proces, który wymaga i tego, aby były pomysły (ta przysłowiowa iskra), ale też proces, który ułoży pracę tak, że ta iskra ma szansę rozpalić się z większym prawdopodobieństwem. Innowacyjność to nie tylko geniusz, ale też umiejętny proces pracy nad pomysłami i systematyczność w ich dopracowywaniu.
MW: Twoje zajęcia noszą nazwę “Kultura jako inwestycja” – jak można przekonać biznes do tego, żeby traktował kulturę właśnie w takich kategoriach? Czy z perspektywy twórcy i biznesmena słowo “inwestycja” może dotyczyć tego samego?
WSZ: Kultura może być znakomitą inwestycją, zwłaszcza w czasach niepewnej koniunktury gospodarczej, zawirowań politycznych czy inflacji.
Kultura to inwestycja, która w długim terminie trzyma wartość i ma oczywiście niezwykły wpływ na ludzi, ich wrażliwość i samopoczucie.
A to już stopa zwrotu, jakiej w innych klasach aktywów inwestycyjnych próżno szukać. Biznes lubi stopy zwrotu i myślę, że jest to argument, który do niego trafia znakomicie.
MW: Silne społeczeństwo obywatelskie to też silna i niezależna kultura. Coraz więcej firm wprowadza programy CSR-owe, jest też więcej działań sponsoringowych. Jak można dotrzeć do świata dużego sponsoringu / mecenatu z małą fundacją, ale z dużym potencjałem projektowym i oddanymi ekspertami w ekipie, kiedy na teren fundraisingu coraz silniej wkraczają podmioty państwowe typu prestiżowe muzeum czy opera?
WSZ: Pozyskanie sponsora, mecenasa to nic innego jak proces sprzedaży. Może wydawać się, że spłaszczam tu ten wyjątkowy wymiar kultury, wartości takiego pomysłu, ale pamiętajmy, że taki sponsor, mecenas musi widzieć pewną korzyść w sponsorowanej inicjatywie. Sponsorowany pomysł musi wpisywać się w strategię, misję czy założenia komunikacyjne sponsora. Należy więc z punktu widzenia fundacji tak przygotowywać ofertę, aby ta tworzona była z myślą o konkretnym odbiorcy lub typowej grupie sponsorów i korzyściach, jakie on/oni wyciągną ze współpracy. Z drugiej strony apeluję, w ramach takiej strategii, dobierajmy sobie “grupę docelową” sponsorów tak, aby najbliżej byli do koncepcji fundacji i jej oferty. To znacznie skróci proces pozyskiwania sponsorów i negocjacji z nimi.
MW: Jaka będzie kultura przyszłości według Ciebie? Zupełnie skomercjalizowana? W jakim zakresie, według Ciebie, Państwo powinno wspierać ten sektor?
WSZ: Kultura to twórcy, jednostki często niezależne, idące własnymi ścieżkami. Pełna komercjalizacja kultury nastąpiłaby tylko wtedy, gdy w ten nurt komercjalizacji twórcy weszliby ślepo, tracąc swoje zdolności i indywidualność. Komercjalizację kultury znamy już od dawna, są twórcy tworzący “produkty”, które mają się sprzedać. Są również tacy, którzy tworzą według własnego klucza i ci pozostaną zawsze wyjątkowi i “w cenie”. Nie sądzę, żeby świat, nawet ten dzisiejszy tak bardzo komercyjny, był w stanie wchłonąć twórców indywidualistów i ich wyjątkowość.
MW: A czy Państwo powinno wspierać sektor kultury?
WSZ: Z pewnością tak, ale w warstwie edukacyjnej, rozwijającej wrażliwość społeczeństwa na kulturę w różnych jej odmianach. To tak jak z inwestycjami – Państwo powinno uczyć Polaków o tym, jak dbać o finanse, a decyzję o wyborze poszczególnych klas aktywów inwestycyjnych już im pozostawić. Tu musi być wolność wyboru, która pomaga w wypracowywaniu umiejętności wyboru i nie inaczej jest z kulturą.
MW: Kiedy ktoś chce w piśmie meakultura.pl wykupić odpłatną opiekę redakcyjną, to często wzdryga się na myśl, że w pakiecie dostanie też niezależną recenzję książki czy płyty. Wydawcy nie chcą prawdy, mamy promować “produkt” w sposób pozytywny. Jak – według Ciebie – odnaleźć się w świecie marketingu z rzetelnością? Jak skomercjalizować niezależne pismo, które nie godzi się na bycie tablicą ogłoszeń?
WSZ: Dzisiejszy marketing musi być wiarygodny. Recenzje powinny więc być również wiarygodne, bo inaczej cały format pisma traci na jakości marki. Koloryzowanie rzeczywistości zawsze trąci kłamstwem i w długim terminie traci na nim wizerunek pisma. Czytelnicy, konsumenci umiejętnie dziś czytają treści, szukają informacji, porównują. Spójrzmy na cały trend tzw. green washing’u. Konsumenci świetnie wyłapują firmy, które twierdzą, że są przyjazne dla środowiska, podczas gdy w rzeczywistości wcale takie nie są. A taka plakietka “green washera” raz przyklejona zostaje z firmą na długo. Wiarygodność, rzetelność informacji to podstawa tworzenia zaufania i zdrowego dialogu z publicznością, a to dziś jest najcenniejsza waluta do komercjalizacji mediów, również tych dotyczących kultury.
MW: Inventity Foundation to niezależna firma doradcza, z którą jesteś związany, świadcząca usługi doradztwa strategicznego, operacyjnego, technologicznego pod marką GROWING PAINS STRATEGY® oraz usługi w obszarze komercjalizacji i transferu technologii. Czy macie doświadczenia związane z wolontariatem kompetencyjnym?
WSZ: Tak, świadczymy takie usługi na rzecz NGOs. Udostępniamy pracę naszych Doradców na rzecz NGOs po znacznie niższych stawkach. Realizowaliśmy na przykład projekty strategiczne po 80% obniżonych stawkach. To były nadal koszty, które fundacja musiała pokryć, ale już takie, które stały się dla niej osiągalne. Mamy aspiracje, aby stworzyć fundusz celowy kumulujący środki, z których będziemy finansować doradztwo strategiczne pomagające rosnąć trzeciemu sektorowi, aby mógł rozwijać się prężnie w długim terminie. To jest nasze marzenie, nad którym już zaczęliśmy pracować, bo praca na rzecz podmiotów fundacyjnych daje naszym Doradcom ogromną energię. Fundacje to podmioty gospodarcze jak każde inne, które mają swoje cele, misje, a z drugiej strony koszty i procesy, które codziennie dzieją się w tle. Takie podmioty nie różnią się w istocie w niczym od przedsiębiorstw prywatnych i można je skalować w sposób podobny. A do tego mamy przecież idealną metodykę Growing Pains Strategy® przetestowaną na ponad 30 000 firm na całym świecie i prawie 1 000 w Polsce. Marzy mi się móc zaprzęgnąć tę metodykę do rozwoju polskich fundacji, które robią masę dobrego dla naszego społeczeństwa.