Paweł Kowalczyk – wokalista, muzyczny samouk, który był laureatem wielu konkursów i przeglądów piosenek, uczestnik trzeciej edycji IDOLA powraca z nowym, odmiennym materiałem muzycznym. Kim jest teraz? Skąd ta metamorfoza? Czy trudno być sobą w świecie polskiego show-biznesu? O tym wszystkim opowie Karolinie Kizińskiej i Marlenie Wieczorek w wywiadzie dla MEAKULTURY:
Karolina Kizińska: Skąd wziął się pomysł na zmianę stylistyki z funky/disco umieszczonej na płycie pt.: „Obsesja” na bardziej soulową w Kovalczyk Big Band Project?
Paweł Kowalczyk: Nadszedł czas na w pełni autorski materiał i muzykę z barwnymi instrumentami i wyszukanymi aranżacjami. Klubowe bity, a także zabawa z próbkami dźwiękowymi jest bardzo ciekawa i rozwijająca, ale mimo to tak do końca nie jest to zajęcie dla mnie. Do muzyki klubowej na pewno jeszcze będę wracał, bo w niej też jest swojego rodzaju magia, jednak styl nowej płyty wpisuje się w to, co zawsze chciałem robić.
KK: Czy projekt big-bandowy, o którym mówimy, jest w całości wizją jednej osoby, czy ma Pan wpływ na aranżacje, stylistykę, formę i produkcję swoich płyt?
PK: To w stu procentach moja inicjatywa. Drugim producentem i aranżerem jest Konrad Biliński, były współpracownik takich muzycznych postaci jak Kora czy Sistars. Sam tworzę melodie i piszę do nich teksty. Zaprosiłem też wielu gości do tego projektu, z czego bardzo się cieszę.
KK: Czyli jest Pan kompozytorem muzyki do piosenek zamieszczonych na płycie?
PK: Sam skomponowałem muzykę do wszystkich utworów na pierwszą płytę Obsesja, podobnie jest i tym razem przy Kovalczyk Big Band Project. Oczywiście w dopracowaniu aranżacji pomagają mi profesjonaliści.
KK: Czy nie obawia się Pan, że przez zmianę stylistyki wydawanych płyt część dotychczasowych słuchaczy odejdzie i trzeba będzie od początku zdobywać inne grono fanów?
PK: Nie obawiam się. Uważam, że artysta powinien podejmować nowe wyzwania, bo to oznacza, że się rozwija. Sądzę, że jeśli jestem dla kogoś interesujący, to dalej nim pozostanę. Zawsze przy nagraniu płyty staram się, żeby miał wysoki poziom muzyczny – to jest najważniejsze.
KK: Jakie nadzieje wiąże Pan z tym projektem? Co byłoby sukcesem w oczach Pawła Kowalczyka?
PK: Dzięki kilku duetom wokalnym i muzykom ma to być projekt międzynarodowy, dlatego też będą odbywać się koncerty poza granicami naszego kraju. Takie jest założenie i do tego dążę. Dla mnie sukcesem jest samo podjęcie wyzwania i jego doprowadzenie do końca.
KK: Czy Pana zdaniem ten styl muzyczny przyciągnie młodszych odbiorców?
PK: Młodzi ludzie zainteresują się tą muzyką, bo jest ona bardzo pozytywna i rytmiczna. Starszym odbiorcom może spodobać się odwołanie to tradycji Big-bandu i muzyki soul oraz stylizacja inspirowana brzmieniem lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Myślę, że mamy w naszym kraju niszę i taki projekt muzyczny jest czymś oryginalnym.
Marlena Wieczorek: Chciałabym powrócić do czasów, gdy startował Pan w programie IDOL. Czy programy w kanwie talent shows są w Polsce potrzebne? Co Panu dał ten udział a czego Pan żałuje?
PK: Na całym świecie są programy typu talent show – jest to czysty komercyjny produkt TV. Mimo wszystko uważam, że są one potrzebne, choć bardzo często ludzie nie potrafią wykorzystać ich potencjału. Dzięki udziałowi w Idolu poznałem wiele interesujących osób, zwłaszcza muzyków i dzięki temu mogłem nagrać swoją debiutancką płytę, a także zagrać dużo koncertów. Od razu po programie miałem kilka propozycji, ale wybrałem bezcenną dla mnie niezależność.
MW: Co konkretnie Panu proponowano?
PK: Jednym motywem przewodnim było hasło, cytuję: zrobimy z ciebie drugiego Michała Wiśniewskiego. Padło one z ust osoby niegdyś liczącej się na polskim rynku muzycznym. Miałem też śpiewać repertuar w stylu Piaska albo piosenki popowe, które jednak podczas nagrań w studio brzmiały co najmniej niezadowalająco. Siłą rzeczy nie mogłem się zgodzić na te pomysły i starałem się walczyć o swoją wizję w inny sposób.
MW: Czy widzi Pan związek pomiędzy odmową a zniknięciem z mediów?
PK: Sądzę, że kiedyś tak było. Artysta niegodzący się na nieuczciwy kontrakt lub śpiewanie „pod dyktando” tracił dostęp do mediów posiadających umowy z wytwórniami. Na szczęście rynek się zmienił. Teraz artysta nie potrzebuje wytwórni, aby się promować. Media są otwarte na każdego, kto ma talent, pomysł na siebie, a dodatkowo potrafi ciężko pracować. Internet otworzył tu kolosalne możliwości tak naprawdę dla każdego, kto ma coś ciekawego i twórczego do zaprezentowania.
MW: Jak wygląda od kuchni program typu talent show – na ile rzeczy ma się wpływ (np. wybór piosenki, stroju)?
PK: Talent show to ogromna maszyna, którą trzeba nakręcić w taki sposób, aby widz czuł odpowiedni poziom emocji, a reklamodawcy mieli satysfakcjonujący poziom oglądalności. Uczestnicy robią właściwie to, co im się każe, bo podpisują wcześniej określone umowy. W moim przypadku było trochę inaczej, bo nalegałem na pewną swobodę, np. w związku z kreowaniem mojego wizerunku czy doborem repertuaru, a ten ostatni starałem się w miarę możliwości do siebie dopasować. Na szczęście też zazwyczaj utwory, które chciałem śpiewać, znajdowały się na cotygodniowej liście otrzymywanej od producentów programu. Później jednak nie chciałem się zgodzić na podpisanie kontraktu, który mi zaproponowano, ponieważ nie odpowiadały mi jego warunki. Gdybym się na nie zgodził, mój los w tym programie mógłby się potoczyć inaczej.
MW: Jak wyglądają relacje z jurorami poza wizją?
PK: Uczestnik ma kontakt z jury podczas programów na żywo. Owszem, można z nimi chwilę porozmawiać podczas przygotowań, ale właściwie na tym koniec. Dzięki udziałowi w innych projektach poznałem wcześniej część składu sędziowskiego, wiele osób mogło więc sobie pomyśleć, że to mi pomoże w osiągnięciu sukcesu. Tymczasem, znajomość jury rzadko pomaga w odniesieniu powodzenia, z reguły – dzieje się wręcz odwrotnie. Jest to dość przykre – światła gasną i sędziowie zapominają o tobie. Nawet nie ze względu na brak zainteresowania tym co robisz, tylko z powodu skupienia uwagi na własnych sprawach i karierze. Nie mają czasu na swoje codzienne obowiązki, a co dopiero dla kogoś zupełnie obcego, kto w dodatku (w niektórych przypadkach) może stać się dla nich konkurencją.
MW: Czy podczas programu pracuje się nad głosem uczestnika? Czy to rzeczywiście jest pomoc?
PK: Tak naprawdę uczą tylko tyle, żeby uczestnik „zaliczył” odcinek. Czyli dwie, trzy próby przed koncertami live i na tym koniec. Oczywiście jeśli ktoś jest sprytny i pracowity, to będzie potrafił to wykorzystać w o wiele większym procencie niż pozostali uczestnicy. Teraz trochę się to zmieniło, ale dalej moim zdaniem, nie wygląda tak jak powinno.
MW: Jakie zasadnicze różnice wyróżniłby Pan w dzisiejszych programach typu talent show? Szczególnie pomiędzy IDOLEM a X Factorem?
PK: Program IDOL był bardziej inspirujący, ponieważ mieliśmy kontakt z zawodowymi muzykami grającymi na żywo. W programie X Factor śpiewa się do przygotowanych półplaybacków. Jeśli uczestnik od początku nie ćwiczy z zespołem, który gra na żywo, to w późniejszym etapie będzie mu bardzo trudno odnaleźć się na scenie. Dodatkowo zauważyłem, że dobrzy wokaliści często korzystają z udogodnień technicznych programu i śpiewają z tak zwanym „uchem”. Umiejętności pracy z tym urządzeniem nabiera się z czasem, wielu z nich nie radzi z sobie z tym przedmiotem, co słychać podczas występów na żywo.
MW: Czy teraz gdyby miał Pan 18 lat, to wystąpiłby w X Factorze?
PK: Zdecydowanie wybrał bym Must be the Music ze względu większą naturalność programu i udział Kory [śmiech].
KK: Czy w obecnej edycji Must be the Music i X Factora ma Pan swoich faworytów?
PK: Mam swoich faworytów i zawsze kibicuję im do końca. Uważam, że jest dużo osób które potrafią śpiewać. Ale co tego, kiedy są czarno białe i nie pokazują żadnego koloru swojej osobowości, wnętrza. Lubię wokalistów z mocną osobowością np. Kasia Moś, która potrafi wzruszyć, niezależnie od tego czy wykonuje mocny, czy liryczny utwór. Zagraniczne programy typu talent show mają wiele takich osób, choć u nas też jest kilka – przynajmniej dwie, trzy, które mnie bardzo zaciekawiły.
Paweł Kowalczyk (IDOL), piosenka Aeroplane zespołu Red Hot Chili Peppers
MW: Czy może Pan stwierdzić, że przez te lata coś się w Panu zmieniło jeśli chodzi o podejście do zawodu?
PK: W moim podejściu do zawodu zmieniło się tak naprawdę wszystko. Począwszy od podejścia do ludzi jak i do muzyki. Obecnie muzyka jest tylko moja, nie dyktowana żadnymi warunkami ani zastrzeżeniami. Wypływa z wewnątrz i mam nadzieję, że słuchacze też to wyczują i docenią [śmiech].
MW: A jak się zmieniło Pana podejście do ludzi?
PK: Każdy ma swoje życie i idzie własną ścieżką. Do ludzi podchodzę z większym dystansem i nie staram się za wszelką cenę nawiązywać bliższych relacji. Wszystko musi się dziać naturalnie, spontanicznie.
KK: Kogo Pan ceni spośród polskich wykonawców i z kim chciałby Pan wystąpić?
PK: Cenię Korę za to jak odbiera muzykę, poza tym jest oczytana i pisze mądre teksty. To po prostu wrażliwa babka, która czuje i rozumie muzykę. Twórczość Maanamu, czy też jej płyty solowe nigdy nie były mi obojętne. I zawsze czekam z niecierpliwością na to, co zrobi. Poza Korą jest bardzo dużo zdolnych i uznanych artystów w tym kraju, ale niestety ich talent często zjada albo pogoń za pieniądzem bądź sławą. Część skupia się na sprawach zewnętrznych – proszę zwrócić uwagę, jak niektórzy artyści zmieniają swoje twarze w dziwne zbotoksowane maski. Pochłania ich po prostu medialna otoczka.
MW: A gdyby Panu udało się zostać osobą bardzo sławną – myśli Pan, że umiałby się oprzeć takim pokusom? Nie mówię o jadzie kiełbasianym, ale o reklamie tabletek czy szamponu, piosence dla partii politycznej za duże pieniądze?
PK: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Wiele osób zarzekało się, że nigdy nie wystąpi w reklamie albo nie zaśpiewa dla jakiejś partii. Na pewno gdybym wystąpił w reklamie jakiegoś produktu to przekazałbym pieniądze na rzecz jakiejś fundacji lub potrzebującym. To wiem, że zrobiłbym na pewno!
KK: Czy lubi Pan muzykę klasyczną? Jeśli tak to jaki kompozytor jest Pana ulubionym?
PK: Bardzo lubię muzykę klasyczną i bardzo często jestem gościem Opery Narodowej. Uwielbiam oglądać solistów i słuchać ich mistycznego śpiewu. Czasami zastanawiam się jak to jest możliwe, żeby tak pięknie śpiewać. Ostatnie przedstawienie operowe, w którym uczestniczyłem, to Latający Holender Richarda Wagnera w reżyserii Mariusza Trelińskiego. A jeśli mogę polecić czytelnikom MEAKULTURY nowszą pozycję, proponuję płytę znakomitej, międzynarodowej sławy pianistki, profesor konserwatorium muzycznego w Luksemburgu, Beaty Szałwińskiej, która, oprócz repertuaru klasycznego, specjalizuje się w tangu i razem ze swoim kwintetem Aconcagua (składającego się z muzyków Orkiestry Filharmonii Luksemburskiej), wydała album z neuvo tango Astora Piazzolli. Bardzo polecam.
KK: Jaki jest według Pana najlepszy sposób, żeby zaistnieć? Talent shows? Granie w małych klubach i mrówcza praca, uderzanie do dużych wytwórni płytowych czy nagrywanie płyty samodzielnie?
PK: W dzisiejszej dobie, żeby osiągnąć sukces to trzeba mieć albo dużo szczęścia albo ciężko pracować na swój sukces. Ja nie dostałem złotej karty w tej loterii i muszę sam się starać o „utrzymanie na powierzchni”, wykonując to co kocham, czyli tworząc muzykę. Oczywiście pokazanie się w programie dla wokalistów jest ułatwieniem, jeśli potrafisz to dobrze wykorzystać. Teraz to wygląda trochę inaczej. Nie podpisuje się kontraktów na pięć lub siedem lat, ale na rok lub dwa i na jedną płytę. Niektórym to nie pomaga, bo: albo repertuar jaki wykonują po programie nie znalazł swoich odbiorców albo wydają płyty niespójne z ich osobowością. Ciężka praca nad muzyką i granie dla własnej, „prawdziwej” publiczności prędzej czy później wygra z komercją.
MW: Jak młody, zdolny artysta zbiera fundusze na realizacje swoich marzeń? Z czego żyje, jeśli nie chce iść na kompromis muzyczny?
PK: Muszę niestety podejmować się różnych prac, żeby móc się utrzymać. Od wielu lat pracuję przy różnego rodzaju programach telewizyjnych czy też produkcjach reklamowych – to daje zabezpieczenie materialne, ale też, jak sądzę, kształtuje charakter i uczy pokory. Są różne sposoby zdobywania środków na realizację swoich projektów. Coraz więcej firm jest zainteresowanych pomocą młodym artystom i mają na to fundusze. A jeśli do tego jeszcze jest się pracowitym – może się udać.
MW i KK: Dziękujemy za rozmowę i życzymy sukcesów artystycznych.
PK: Dziękuję i pozdrawiam Redakcję oraz wszystkich czytelników MEAKULTURY.
Paweł Kowalczyk, autor zdjęcia P. Kiwerski