Wczoraj zakończył się ENTER MUSIC FESTIVAL organizowany przez Leszka Możdżera nad Jeziorem Strzeszyńskim w Poznaniu. 5 i 6 czerwca rozbrzmiewały jazzem w najróżniejszym wydaniu, przyciągając publiczność i wtapiając się na stałe w muzyczny kalendarz miasta (podobno zaplanowano już koncerty na kolejne dziesięć lat). Cóż za pomysł, cóż za muzycy! Dla tej atmosfery, świeżego powietrza i poziomu artystycznego warto było poświęcić dwa długie i niezbyt ciepłe wieczory. A kogo mogliśmy posłuchać w tym roku?
5 czerwca na scenie pojawili się Edmar Castañeda Trio, Lutosphere (Leszek Możdżer/Andrzej Bauer/M.Bunio.S) oraz Nils Landgren Funk Unit. Był to wieczór kontrastów – jak zapowiedział sam dyrektor artystyczny (Leszek Możdżer), “dwa koncerty były ładne a jeden brzydki”. Miał tu na myśli środkowy występ Lutosphere, który okazał się nieco bardziej awangardowy niż pozostałe, bowiem oparty był na muzyce Witolda Lutosławskiego. Części publiczności rzeczywiście ten projekt nie przypadł do gustu, ale o tym za chwilę.
Edmar Castañeda, znakomity kolumbijski harfista mieszkający obecnie w Nowym Jorku, zaproponował wraz z zespołem (puzon, perkusja, gościnnie Leszek Możdżer na fortepianie) prawdziwą jazzową ucztę. Z harfą! Wybrane przez muzyków utwory tworzyły specyficzną mozaikę, świeżą, falującą – artyści łączyli elementy nostalgiczne, niemal płaczliwe z kolumbijskimi rytmami i mocą perkusji. Marshall Gilkes na puzonie wydawał dźwięki jakby pochodzące wprost z zaświatów, nikłe i przejmujące, improwizował też z dużą mocą i znakomitą wirtuozerią. David Silliman na perkusji (i in. instrumentach perkusyjnych) dodawał wszystkiemu odpowiedniej ostrości i rytmiczności, a sam Edmar czarował melodiami wydobywanymi ze stworzonej specjalnie dla niego w Paryżu harfy (jest to jedyna taka sztuka na świecie, właściwie więc każdy, kto Edmara słucha, jest jednocześnie świadkiem przełomu w technice gry na harfie). Ta zmienna nawet na przestrzeni jednego utworu energia utrzymywała skupienie i uwagę publiczności. Kiedy Edmar grał solo, czarował swoją biegłością i precyzją, cieniowaniem, glissandami i dynamiką. Taki poziom gry oraz łączenie różnych stylów sprawiało, że każdy mógł odnaleźć momenty dla niego najbardziej interesujące. Nic więc dziwnego, że aplauz był odpowiednio intensywny, a za Edmarem podążyła później spora grupka fanów pragnących zdobyć jego podpis na płycie.
Nieco kontrowersyjny drugi występ, Lutosphere, był przeze mnie wyczekiwany. Niezwykle intrygowało mnie to, w jaki sposób wykorzystany zostanie głos Lutosławskiego (z którego zrobiono niemalże rapera, miksując jego wypowiedzi), oraz jaka w tym wszystkim tak do końca będzie rola DJ’a. Awangardowe ujęcie muzyki Witolda Lutosławskiego rozpoczął Leszek Możdżer od zagrania oryginału na fortepianie. Potem Leszek na fortepianie i instrumentach elektronicznych wraz z Andrzejem Bauerem na wiolonczeli elektrycznej oraz M.Bunio.S. (Michałem Skrokiem) na mediach elektrycznych zaprezentowali premierowe wykonanie kilku utworów. Rzeczywiście, projekt ten był eksperymentalny i trudniejszy w odbiorze niż lekki jazz Edmara Castañedy, co nie znaczy, że mało satysfakcjonujący. Wymagał nieco więcej wysiłku, ale i był niezwykle ciekawy – ciągle coś się działo – a to miksowano głos Lutosławskiego, a to z wiolonczeli elektrycznej płynęły zaskakujące wręcz dźwięki, nieco psychodelicznego i intrygującego charakteru dodawały temu wszystkiemu elektroniczne dodatki. Właściwie było to jakby ukryte i nieco skomercjalizowane przybliżenie słuchaczom hermetycznego przecież i zamkniętego świata muzyki klasycznej XX wieku. Dla równowagi w utworach pojawiały się też wystarczająco „melodyjne” wstawki, aby słuchaczy zbytnio nie „zmęczyć”. Poza tym, rzeczywiste wypowiedzi Lutosławskiego nadawały całemu przedsięwzięciu rys dosłowności (np. puenta “uważam, że kryteriów sztuki właśnie nie ma”). Ciekawe, czy Leszek Możdżer wybrał tylko te zdania, z którymi się zgadza? W jednym z utworów pomieszany został styl klasyczny z disco i techno, niekiedy rockiem – wszystko to stworzyło efekt dość „kosmiczny”, ale podparte znakomitą grą Andrzeja Bauera okazało sie wielce interesujące. Nieco niepotrzebną wisienką na torcie było włączenie do całości melodii ludowych – zrobił się absolutny misz masz, ale taki był widocznie zamysł autorów. Całość stanowiła balansowanie na granicy smaku/odpowiedniości, ale mimo wszystko okazała sie eksperymentem udanym – granica nie została przekroczona, a sam pomysł popularyzuje w końcu muzykę, która dla wielu nadal pozostaje obca. Takie przemycanie trudniejszej muzyki jest, moim zdaniem, dobrym pomysłem, a logistyczne umieszczenie tego występu pomiędzy dwoma medialnymi i przyjemnymi koncertami było też sprytnym zabiegiem organizatorów. Powiało “Warszawską Jesienią”, ale i dlaczego nie? Niech i ona wyjdzie z czterech ścian w plener.
Na koniec wieczoru zabrzmiał niezwykle melodyjny i wciągający w swoją lekką rytmiczność Nils Landgren wraz z Funk Unit (stały skład: Nils Landgren na puzonie, wokal; Magnum Coltrane Price na kontrabasie, wokal; Magnus Lindgren i Jonas Wall na instrumentach dętych drewnianych, wokale w tle; Sebastian Studnitzky na keyboardzie, trąbce, wokal w tle; Andy Pfeiler na gitarze, wokal; Robert Mehmet Ikiz na perkusji, wokal w tle i Wolfgang Haffner na perkusji[1]). Każdy, kto choć raz słyszał Nilsa Landgrena, wie, że jest to czysta przyjemność – niesamowite wokale, doskonała gra na instrumentach. Najlepiej posłuchać:
6 czerwca na scenie zabrzmieli: Atom String Quartet, Liberetto Lars Danielsson Quartet (premiera), Cellonet z Leszkiem Możdzerem oraz na zakończenie bonus w postaci występu młodych muzyków (nazwanych Enter Music Sextet) wybranych do współpracy przez Leszka Możdżera przy materiale z płyty Talk to Jesus, a więc Bartosz Nazaruk na perkusji, Grzegorz Piasecki na kontrabasie, Maurycy Wójciński na trąbce oraz Jakub Skowroński i Mateusz Śliwa na saksofonie tenorowym. Był to wieczór niezwykły, pokazujący wiele możliwości rozumienia i prezentowania tego, czym jest lub też czym może być jazz.
Atom String Quartet to wyjątkowy (jeden z nielicznych na świecie i pierwszy w Polsce) kwartet smyczkowy grający jazz i rzeczywiście improwizujący (w składzie skrzypkowie – Dawid Lubowicz i Mateusz Smoczyński, altowiolista Michał Zaborski oraz wiolonczelista Krzysztof Lenczowski). Proponują oni doprawdy oryginalny repertuar, na który składają się ich własne, bardzo różne kompozycje (m.in. Irish Pub, Zakopane, Latino – same tytuły pokazują spektrum zainteresowań i inspiracji). Im dłużej się ich słucha, tym wyraźniej widać przeistaczanie klasyki w mieszankę folkloru (doprawdy momentami przypominali kapelę ludową), muzyki współczesnej, klimatów afrykańskich (zwłaszcza przy rytmicznym stukaniu o drzewiec) i niemal popowej nostalgicznej melodyki. Całość – bardzo ciekawa, choć nastawiona na jazz publiczność nieco niecierpliwiła się przy zbyt klasycznie brzmiących fragmentach. Ponownie, można było odnieść wrażenie, że klasykę należy pod płaszczykiem innych gatunków przemycać.
Legenda kontrabasu, Lars Danielsson, na Enter Music Festival zaprezentował polską premierę swojego najnowszego albumu Liberetto. Skład zespołu – Lars Danielsson (kontrabas, wiolonczela), Michael Wollny (fortepian), John Parricelli (gitara), Arve Hendriksen (trąbka), Magnus Öström (bębny i perkusja)[2]. Był to występ wyjątkowy, w swoim klimacie przywodzący na myśl muzykę filmową, bo proste, niezwykle przejmujące melodie stanowiły niejako motyw przewodni chwytający słuchaczy za serce. Oczarował mnie pianista, Michael Wollny – czyste piękno, swoboda i energia gry! Można było naprawdę zatopić się w ich muzyce, a zwłaszcza w doskonałych solówkach. Na koniec zaprosili Leszka, który razem z Michaelem Wollnym zamieniał się grą na fortepianie i keyboardzie (w niezwykle zabawny sposób: siedząc do siebie plecami, potem jedną ręką grając tu, drugą tu, by potem zamienić się ponownie, wciąż nie przerywając gry – aż Leszek Możdżer zsunął się niechcący na ziemię). Cóż za istny cukierek muzyczny!
Następnie wystąpili Cellonet z Leszkiem Możdżerem (dyrygował znany już z Lutospehere Andrzej Bauer). Zespół wykonał kompozycje Leszka Możdżera pierwotnie napisane na orkiestrę symfoniczną, a tu przystosowane dla siedmiu wiolonczel i fortepianu. Widać było, że to właśnie fortepian ma błyszczeć – wiolonczele stanowiły tło, dodawały całości rytmiczności i harmonii. Ciekawe były eksperymenty Leszka Możdżera z fortepianem – kładł na strunach ubrania, łańcuch, mikrofon, w ten sposób preparując go, zmieniając dźwięk i wzbogacając brzmienie. Trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że Leszek Możdżer jest doprawdy wszechstronnym muzykiem, zaangażowanym w najróżniejsze projekty.
Na koniec wystąpili Enter Music Sextet, dając porządny koncert i tym samym kończąc to wyjątkowe, dwudniowe spotkanie. Aż ciekawi mnie, co jeszcze zaproponuje Leszek Możdżer w przyszłym roku, skoro tak wiele oryginalności udało mu się wpleść w tegoroczną edycję. Z pewnością wybiorę się na trzecią odsłonę festiwalu.
Tymczasem prezentujemy materiały audiowizualne pt.: Okiem Enter-uczestnika 🙂
———————————————-
Więcej na:
www.facebook.com/leszekmozdzer
www.facebook.com/pages/Enter-Music-Festival/195016140545135
www.enterfestival.pl/artysci/
[1] Na festiwalu w składzie zmniejszonym.
[2] Na festiwalu w składzie zmniejszonym.