Pierwszy odcinek na żywo tej edycji Must Be The Music. Czy półfinaliści spełnili nasze oczekiwania? Czy zabłysnęli repertuarem? Czy potwierdzili, że warto było dać im szansę?
Występ w półfinale zobowiązuje. Bez wątpienia Must Be The Music to program ambitny, a za sprawą osób zasiadających w jury – także w jakimś sensie prestiżowy. Jest to program szukający balansu pomiędzy komercją a kompetencją, porozumienia na linii: odbiorca kultury popularnej i znawca, muzyczny smakosz a krytyk. Przede wszystkim podkreślić należy, że ogromna część wypowiedzi sędziów to głosy bardzo merytoryczne, z których skorzystać mogą nie tylko sami artyści, lecz również inteligentni widzowie. W trafnych, a przy tym konkretnych opiniach przodują Adam Sztaba i Elżbieta Zapendowska. Dziś jurorzy jednak nie mogli już zadecydować o losie bohaterów muzycznego show. Teraz władzę przejęła polska publiczność. I nie wiem, czy to dobrze. Przed wykonawcami przy okazji drugiego występu staje zatem poważne zadanie: pokazać coś jeszcze lepszego, jeszcze większego i jeszcze bardziej oryginalnego oraz – co może ważniejsze – nie zepsuć dobrego wrażenia, jakie wywarli ostatnim razem.
1. All Sounds Allowed nie puścili sceny z dymem, choć było blisko. Pięcioro panów zdrowo zakręconych na punkcie recyklingu (może trzeba by dla ich muzyki poszukać jakiejś nazwy gatunkowej?) ponownie pokazało, że robią coś absolutnie ciekawego i niesłychanie widowiskowego. Ich własny utwór Hałas trzeba pochwalić za dobry polski i uniwersalny tekst. Charakterystycznym punktem tego zainspirowanego miejskim pejzażem zespołu jest wokalista o bardzo wyrazistym głosie, którego trudno nie słuchać, bo mówi mądrze, acz nieco psychodelicznie. To jest performance na wysokim poziomie – skomentowała Kora. I nie ma się czemu dziwić, gdyż od tych ludzi na odległość czuć powiew inteligencji. Podmuchy takie widoczne są na przykład w autorefleksyjnych komentarzach artystów, którzy zdają sobie sprawę z jakości własnego brzmienia. Stworzyli dość spójny obrazek, w którym na razie się mieszczą. Pojawia się jednak pytanie: jak długo, jak bardzo, jak daleko można jeszcze tę przestrzeń przekopać? Narzędzi i pomysłów z pewnością nie brakuje. Sądząc po planach zespołu, szykuje się mocne uderzenie – jeszcze w 2012 roku ASA zamierza wydać płytę. Może jest to nowy towar, który polski rynek przyjmie. To brudne brzmienie jest fantastyczne. Byłem dzisiaj totalnie wzruszony waszym występem – podsumował Adam Sztaba. Jeśli ktoś potrafi wzruszyć za pomocą piły mechanicznej, to jest to znak, że warto All Sounds Allowed przyjrzeć się bliżej. 4x”tak” od jurorów, ale bez euforii ze strony widzów. Cóż, i mnie się wydaje, że na finał to było za mało. Ale na tym etapie gra rozgrywa się już tylko o niuanse.
2. Gdy usłyszałam, że Przemysław Radziszewski – nowe odkrycie polskiej sceny operowej – wykona Time To Say Goodbay, byłam prawie pewna, że to się nie uda. Pierwsze takty utworu utwierdzały mnie w tym przekonaniu – dźwiękowo niepewnie, słabo technicznie. Refren zbliżał się nieuchronnie, a tym samym wizja sromotnej klęski. Jak bardzo jednak pozory mogą mylić! Radziszewski pokazał niesamowitą wokalną klasę – właśnie w refrenie udowodnił, że dźwięk postawiony, oparty, osadzony to znaki rozpoznawcze jego śpiewu. Że nie straszne mu ani trudne interwały, ani szeroki ambitus utworu. Pan jest elektryzujący – powiedział Łozo. To prawda. Skromny, a przy tym prawdziwie utalentowany człowiek. Szkoda, że wcześniej nie był kształcony w dziedzinie muzyki. Za późno jest na karierę operową – przyznał szczerze Sztaba, ale zauważył także: Pan pokazuje, że trzeba robić to, co się kocha. Umiejętności solisty pokochali z kolei telewidzowie, przyznając mu drugie miejsce wśród dzisiejszych wykonawców, a tym samym pozwalając na przejście do finału.
3. Alicetea to grupa, która trochę zagubiła się w czasoprzestrzeni i w gąszczu innych, często bardzo licznych i bardzo różnorodnych zespołów. To jasne, że łatwiej zapamiętać pojedynczego wykonawcę niż najlepszy nawet zbiór osób, gdzie siłą rzeczy zainteresowanie odbiorcy rozkłada się na poszczególnych muzyków. Po występie castingowym nie byłam przekonana o jego wybitnej wartości. Piosenka Radio Bagdad wydawała mi się zbyt nachalną kopią motywu podjętego przez grupę Enej. Dziś jednak zespół zaskoczył całkowicie. Świetny kawałek Lena Sambora to prawdziwie porywający numer. Znakomite połączenie klimatów reggae i latino, zgrabne muzykowanie, sprawni wokaliści (plus zarówno za fragmenty unisono, jak i w głosach). Trochę bałaganu jest, trochę nieczystości – nie umknęło uwadze Eli. To, co robicie, jest gotowe na scenę – podsumowała jednak Kora. Zwieńczeniem sukcesu i dobrego smaku Alicetea była coda wykorzystująca materiał refrenu i przekształcająca go we fragment jeszcze szybszy i jeszcze bardziej energiczny. I jeszcze bardziej zskakujący.
4. Najbardziej niecierpliwie czekałam na występ duetu OHO!KOKO Kilka już nagrań Ali i Marka można znaleźć w zasobach internetowych. Zadziwiająca biegłość instrumentalisty połączona z rewelacyjną barwowo wokalistyką jest w stanie zaczarować. Para specjalizuje się w coverach, ale dziś w MBTM wykonała utwór własny i to trzeba docenić. Wywarł on ogromne wrażenie na jurorach. Osobiście spodziewałam się czegoś jeszcze bardziej wystrzałowego, ale i tak piosenka chwytliwa, na pewno bardzo rytmiczna i taneczna. Zresztą, rytm to podstawa dla tego zespołu, z którym już kojarzyć się może charakterystyczne kiwanie. I to nadaje mu uroku. Pierwsza odsłona OHO! KOKO w Must Be The Music ukazała majstersztyk i doskonałą współpracę muzyków. Dzisiaj młodzi twórcy poszli o krok dalej – oprócz własnego utworu – popracowali też nad zróżnicowaniem instrumentarium; Marek, który do tej pory wydawał naprawdę wszystkie możliwe do wykonania akustycznie dźwięki, teraz pokusił się o samplowanie. W rezultacie powstał dość jednorodny i może trochę monotonny utwór Dance, doskonale jednak wpisujący się w nurt muzyki dyskotekowej, a zatem bardzo adekwatnie do przeznaczenia. Ten romans z technologią był bardzo udany – pochwalił Sztaba. Robicie naprawdę fantastyczną muzykę – dodała Kora. Są to chyba wystarczająco krzepiące słowa uznania, po których muzycy już nie powinni mieć wątpliwości w to, co tworzą. A tworzą, czerpiąc z kultury ulicznej. Ściana, graffiti, rapowanie i bardzo wiarygodna, wyrafinowana “muza”, która z tego powstaje.
4. Tak samo niecierpliwie czekałam na kolejny występ Ilony „Potanii” Chylińskiej, niepokornej dziewczyny, która rapując pokazuje, że nie zgadza się na łatwe rozwiązania współczesnego świata, że daleko jej do różu i upudrowanego nosa polskich celebrytek. Taka postawa imponuje jurorom: Brakuje nam osób, które się nie mizdrzą – powiedziała Kora. Zapowiadasz się na fajną osobę, która będzie pisać. Jesteś prawdą. Nawet jeśli ta forma jest zbyt monotonna, może za długa – oceniła Ela. Rap to czarna muza. Nie można wyprzedzać rytmu – napominał Łozo, który, podobnie jak Adam Sztaba, właśnie do rytmiki miał zastrzeżenia. I słusznie. Chylińska musi znacznie popracować nad urozmaiceniem swojego repertuaru. Chodzi tu przede wszystkim o bogactwo w zakresie formy – na pewno mniej przewidywalne podkłady, może chórki, może instrumenty. Dziewiętnastolatka w utworze Kaj my som? znowu nawiązała to tematyki śląskiej. Ciekawe, czy trzeba taki dobór piosenek traktować jako z góry przyjętą misję? Ciekawe, co zaśpiewałaby Ilona, gdyby dostała się do finału? Wydaje mi się, że polityczno-społeczna taktyka to swoisty wentyl bezpieczeństwa. Potanii nikt nie ruszy, bo walczy w słusznej sprawie. I ja tego nie podważam, nie roztrząsam też kwestii autonomii Śląska czy też jej braku. Sądzę natomiast, że Potania ma w swym dorobku już kilka utworów, którym może warto by było poświecić chwilę uwagi, ponieważ traktują o innych, także istotnych sprawach.
6. Kolejny czarny koń tego odcinka – trzynastoletni Maciej Krystkowiak z Mogilna powtórnie już zachwycił jurorów i publiczność niesłychaną biegłością w grze na gitarze, dzięki czemu zdobył najwięcej głosów widzów i wygrał dzisiejszy pojedynek. Słynny czardasz, którego zaprezentował w mocno rockowej aranżacji to, o dziwo, kolejny utwór klasyczny (w dodatku bardzo wyeksploatowany) – mały minus więc za brak oryginalności. Wszystko można jednak wybaczyć temu nonszalanckiemu nastolatkowi, bo zaczął występ jak prawdziwa gwiazda rocka. Bardzo podobały mi się stylowe glissanda. Prawdą jest, że precyzja to bez dwóch zdań atut Maćka. Przydałoby się w przyszłości (a więc czasu mnóstwo) popracować nad interpretacją, bo niewątpliwa technika nie może być sama sobie panią. W trafianiu w dźwięki chłopak bowiem już jest mistrzem. Maciek, jesteś bardzo zdolny, bardzo szybki. Nie można się do niczego przyczepić – żartowała Ela Zapendowska.
7. Zjawiskowy głos siedemnastolatki, uczennicy jeszcze, Alicji Monczkowskiej wypełnił studio MBTM oraz wiele mieszkań w całej Polsce. Głos ten zdumiewa zważywszy na fakt, iż Alicja nigdy nie uczyła się w szkole muzycznej. Po A Natural Woman – piosence wykonanej podczas castingu – dziewczynie należą się wielkie brawa za największą chyba spośród dzisiejszych gwiazd metamorfozę. Pozostał wdzięk i czar, zmienił się język, fryzura i przekaz. Czas nas uczy pogody – ten utwór pokazał kunszt wokalny Monczkowskiej. Jest to jedna z najpiękniejszych i najbardziej magicznych barw głosu w tej edycji. Jej właścicielka doskonale potrafi nią operować i ją modyfikować, a to się liczy. Zdarzyło się trochę nieczystych dźwięków, co nie umknęło uwadze Eli Zapendowskiej. Jurorka uczciwie przyznała jednak, że to bardzo trudny, także pod względem tekstu, utwór. Zaśpiewałaś jedną z najlepszych polskich piosenek – powiedział Adam Sztaba, dodając też, że Alicja nie ominęła trudnej harmonicznie środkowej części. Ja samą za to ominął jak na razie finał.
8. Niedostatki wokalne zarzucano ostatnio szalonemu dziewczęcemu tercetowi Brain’s All Gone. Dziś ich utwór Bitches był najbardziej odstającym od reszty wykonań pokazem. Nie z powodu kiepskiej muzyki. Bynajmniej. Refren z wpadającym w ucho półtonowym przejściem był fantastyczny. Szkoda, że niechlujnie zaśpiewany. W przypadku tego bandu trzeba wreszcie ustalić jakieś zasady. Albo uznajemy, że kolorowe, nieperfekcyjne granie nam odpowiada – wtedy podoba nam się brzmienie wokalistki, brzmienie buzi pełnej uroczego aparatu (a z dziewczyn w ogóle są niezłe aparatki) i akceptujemy rytm stukany wykręconą do wewnątrz stopą w tenisówce, albo stwierdzamy jasno – dziewczyny są odlotowe, ale nie mogą stawać w szranki z profesjonalistami. Wybór należy do słuchacza. Takich córeczek bym nie chciała mieć w domu, bo to grozi kalectwem lub śmiercią – zawyrokowała Ela. Dziewczynki, trochę poćwiczyłyście – przyznała. Ja miałem lekkiego kaca, że zabieracie miejsce komuś innemu – powiedział Adam i dodał, że kac trwa nadal, po czym wcisnął wielkie czerwone i przerażające w tym odcinku „nie”.
Pierwszy półfinał za nami. Najbardziej żal OHO! KOKO oraz Alicji Monczkowskiej, którzy to wykonawcy zasłużyli na przejście do kolejnego etapu, a głosów widzów zabrakło. Nie bez wpływu na to były przede wszystkim bezlitosne reguły programu, przepuszczającego do finału tylko dwóch artystów każdego tygodnia. O wsparcie dla „poszkodowanych” zadbał jednak Darek Maciborek z RMF FM, który dziwnym trafem jeszcze przed podaniem wyników polecał widzom właśnie tych wykonawców. Awans Macieja Krystkowiaka i Przemka Radziszewskiego udowadnia, że słuchacze postawili na wykonawców jeszcze się uczących, choć w programie mieli do wyboru kilka innych osób już muzycznie ukształtowanych i gotowych na scenę. Pierwsze miejsce trzynastolatka pokazuje, iż stale w programach typu talent show podoba się Polakom to, co zdumiewające, a kategoria dzieci-geniuszy jest wciąż kategorią nadrzędną.
———————————————-
Oficjalne wyniki po pierwszym półfinale:
I Maciej Krystkowiak
II Przemysław Radziszewski
III Ilona „Potania” Chylińska
IV Alicja Monczkowska