Aleksander Dębicz – improwizuje, komponuje, wykonuje dzieła już skomponowane. Najbardziej znany jest ze swoich koncertowych improwizacji, bo z niej właśnie uczynił swój znak rozpoznawczy na estradach koncertowych. Ale poza tym nie rezygnuje z wykonywania utworów już istniejących, napisanych przez innych kompozytorów, a do tego komponuje. To artysta nietuzinkowy. Odważył się robić pianistyczną karierę działając na polu całkowicie zapomnianej dziś i zaniedbanej oraz niedocenianej improwizacji i postawił na dobrą kartę. Z sukcesem działa na niwie improwizacji. Czy to znak, że czeka nas powrót do przeszłości, gdy każdy wirtuoz musiał umieć również improwizować?
Dębicz nie tylko koncertuje, komponuje i nagrywa płyty. Realizuje także nietuzinkowe, ciekawe i oryginalne muzycznie projekty we współpracy z innymi młodymi muzykami, m.in. z wiolonczelistą Marcinem Zdunikiem czy gitarzystą Łukaszem Kuropaczewskim.
Dorota Relidzyńska: Czy improwizacja to przyszłość (już bliska) pianistyki?
Aleksander Dębicz: Improwizacja była od początku bardzo ważną częścią pianistyki jazzowej i to na pewno się nie zmieni. Jeśli chodzi o muzykę klasyczną, to niewykluczone, że coraz więcej pianistów zacznie włączać improwizacje oraz własne kompozycje do swoich programów. Wydaje mi się, że taki trend prędzej czy później nastąpi.
D.R.: Jak nauczył się pan improwizować? Uczył się pan improwizacji na regularnych lekcjach uniwersyteckich, czy też samodzielnie, z podręczników?
A.D.: Głównie sam, poprzez zabawę. W dzieciństwie zamiast rozgrywać się na gamach właśnie improwizowałem. I tak mi zostało. Kiedy natomiast stałem się w pełni świadomym muzykiem, zacząłem w bardziej analityczny sposób słuchać muzyki (bardzo różnych gatunków) i naśladować to, co mi się w niej akurat najbardziej podobało. Następnie starałem się to wszystko jakoś twórczo rozwijać. W ten sposób najczęściej buduje się własny język muzyczny.
D.R.: Kiedy, w jakich okolicznościach zakiełkowała w pana głowie myśl, że woli pan improwizować zamiast odtwarzać napisaną już muzykę?
A.D.: Nie mogę powiedzieć, że zdecydowanie wolę improwizować niż interpretować napisaną już muzykę. Najbardziej lubię balans pomiędzy trzema dziedzinami, które mnie szczególnie interesują: improwizacją, kompozycją (często się ze sobą łączą) i wykonawstwem muzyki klasycznej. Z żadnej z tych form artystycznego wyrazu nie mógłbym zrezygnować. Muzyka klasyczna jest dla mnie bardzo ważną częścią życia. Po prostu nie wystarczało mi ograniczanie się tylko do odtwórstwa.
Aleksander Dębicz; fot. Anita Wąsik-Płocińska
D.R.: Nie boi się pan, że podczas koncertu pomyli się pan, że nie będzie pan wiedział, co dalej grać? Że pojawi się fałszywa nuta?
A.D.: Czasami się boję, ale wiem, że z pomocą może przyjść… improwizacja właśnie!
D.R.: O czym pan myśli improwizując? Czy jest to zimna kalkulacja przebiegów harmonicznych, czy idzie pan na żywioł, daje upust emocjom?
A.D.: Najlepiej, gdy improwizacja jest w pewnym sensie przygotowana, tzn. kiedy wiem, o czym chcę mówić i w jakim języku. Wtedy mam kontrolę nad treścią muzyczną, a spontaniczne wyskoki, nawet w bardzo odległe rejony, stają się bardziej efektowne i przynoszą większe emocje. Wtedy właśnie można sobie pozwolić na totalny odjazd.
D.R.: Skąd się wziął pomysł, żeby improwizacja stała się sposobem na pana karierę? Nie obawiał się pan, że na prawdę dużo pan ryzykuje?
A.D.: Improwizacja jest tylko narzędziem, wolę mówić, że własna muzyka, prezentowana w tej czy innej formie, stała się ważną częścią mojej drogi. Nie definiuję siebie jako pianisty jazzowego, gdyby tak było, prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy w ogóle o improwizacji, bo jest to naturalny element tej profesji. Np. koncerty solowe pianistów jazzowych w ogóle nie są określane jako improwizacje. Są to po prostu twórcze kreacje, oparte zarówno na skomponowanym wcześnie materiale, jak i improwizacji. Przyznam, że bardziej mi to odpowiada. W klasyce improwizuje się rzadziej, a nawet jeśli, to raczej na zasadzie pastiszu stylu innych kompozytorów. Wracając do clue pytania: myślę, że pomysł wziął się stąd, że bliski jest mi pewien styl muzyczny, który staram się wciąż wypracowywać, a którego dotąd nie odnajdywałem zarówno w muzyce klasycznej, jak i jazzowej.
D.R.: Czy improwizacji może nauczyć się ktoś, kto ma już za sobą studia uniwersyteckie na wydziale instrumentalnym? Który moment jest najlepszy, by zacząć uczyć się improwizowania?
A.D.: Myślę, że tego po prostu trzeba chcieć. Każdy musi znaleźć odpowiedni dla siebie moment.
D.R.: Proszę nam opowiedzieć o historii improwizacji. Często zapominamy, że w dawnych czasach każdy dobry instrumentalista musiał być także dobrym improwizatorem. Kto wymyślił improwizację?
A.D.: Od improwizacji tak naprawdę zaczęła się muzyka, bo przecież nikt od razu nie potrafił zapisywać dźwięków. Rzeczywiście, do epoki romantyzmu każdy muzyk improwizował, tak jak każdy kompozytor był czynnym instrumentalistą, a nierzadko wirtuozem. Improwizacja jest naturalną muzyczną mową, dlatego równie dobrze moglibyśmy zapytać, kto wymyślił język.
D.R.: Czy ma pan mistrza improwizacji, którego chciałby pan naśladować?
A.D.: Oczywiście, i to niejednego! Jestem wielkim fanem Herbiego Hancocka, którego gra jest wypełniona treścią. Imponuje mi, że nawet w prostym bluesie Hancock nie powtarza żadnej figury, cały czas wnosi do substancji muzycznej coś nowego. Jest też genialnym towarzyszem innych muzyków, w tym wokalistów, bo potrafi w niezwykle błyskotliwy sposób „skomentować” swoimi dźwiękami inną frazę lub tekst piosenki.
D.R.: Czym się różni zła improwizacja od dobrej?
A.D.: Zła improwizacja to puste granie, dobra – muzyka wypełniona treścią, mówiąca o czymś.
D.R.: Wiele osób zarzuca improwizującym instrumentalistom, że przygotowują sobie za wczasu swoje „improwizacje”. Podobne zarzuty słyszy się pod adresem improwizujących młodych poetów, prezentujących się np. podczas bitew poetyckich. Co by pan im odpowiedział?
A.D.: Myślę, że jest to trudne do zweryfikowania, bo żeby orzec, czy improwizacja jest kreacją chwili czy nauczonym utworem, trzeba wysłuchać przynajmniej dwóch wykonań jednego artysty. Jak już mówiłem, improwizacja jest tylko narzędziem do wyrażania treści muzycznej, emocji. Jeśli muzyk uważa, że będzie bardziej autentyczny, ciekawszy, kiedy zagra skomponowany wcześniej utwór, to ja nie mam z tym żadnego problemu. Rzecz jasna nie powinien jednak nazywać tego improwizacją
D.R.: Jak radzi pan sobie z tremą? Soliści, którzy cały materiał znają przecież na pamięć przeżywają śmiertelne męki, a pan przecież nie wie nawet, co w ogóle się wydarzy.
A.D.: Większa tremę mam wtedy, kiedy wykonuję napisany przez kogoś innego utwór, bo ewentualna wpadka jest czytelniejsza dla słuchacza. Jest to innego rodzaju odpowiedzialność. Dlatego mam wielki szacunek dla muzyków, grających bogaty, wielogodzinny repertuar.
D.R.: Co musiało by się stać, żeby dzieci rozpoczynające swoją muzyczną drogę w szkołach muzycznych zaczynały się uczyć także improwizacji?
A.D.: Ciekawe, że dzieci w istocie zaczynają swoją muzyczną edukację od improwizacji, bo na tym najczęściej polega egzamin wstępny, a później jest to zupełnie zaniedbywane. Trzeba przeprowadzić reformę edukacji szkolnictwa artystycznego. Moim zdaniem do programu nauczania powinno się dodać jeszcze podstawy kompozycji oraz czytanie partytur.
D.R.: W 2015 roku na debiutanckiej płycie „Cinematic Piano” (Warner Classics) wydał pan cykl 12 własnych kompozycji inspirowanych sztuką filmową. Komponuje pan muzykę do filmów, słuchowisk i przedstawień teatralnych. W 2018 roku na „Invention” (Warner Classics) zaprezentował pan autorskie kompozycje inspirowane Bachem i muzyką hip-hopową. W 2019 roku wydał pan nowy utwór „The Union”, skomponowany z okazji 15. rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. Komponując ma pan szansę zapisać się w historii muzyki, na co nie może pan raczej liczyć rozwijając swoją karierę w swojej improwizacji. Czy myśli pan o swojej pracy kompozytora w szerszej historycznej perspektywie?
A.D.: Komponowanie od jakiegoś czasu bardzo mnie kręci. W sierpniu tego roku miałem zaszczyt napisać utwór „PasaCatedral” na zamówienie festiwalu Akademia Gitary. Jest to swego rodzaju koncert gitarowy ze smyczkami, obojem i fortepianem. Wykonywał go genialny gitarzysta Łukasz Kuropaczewski i orkiestra Św. Marcina z Poznania w trzech najstarszych polskich katedrach. Muszę przyznać, że usłyszenie własnej muzyki w interpretacji innych muzyków jest niesamowitym przeżyciem, którego nie można porównać z czymkolwiek innym. Dlatego jestem pewien, że będę komponować.
D.R.: Dziękuję za rozmowę.
Dofinansowano ze środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Artystów ZAiKS
Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/