GIA KANCZELI / MARCIN MURAWSKI, NINO JVANIA
Miniatury teatralne i filmowe na altówkę i fortepian
Długo wybrzmiewające akordy na klawiaturze fortepianu doskonale łączą się z melancholijnie zawodzącą altówką, przeinterpretowując obraz twórczości Gia Kanczelego. Był to spokojny, kojący przepływ myśli, poprzecinany brutalnymi frazami wyrwanymi z kontekstu.
To koncert inauguracyjny festiwalu, a więc można liczyć na wzmożoną koncentrację aparatu poznawczego, który nie jest przeładowany nadmiarem informacji – zatem początek powinien być klarowny. Pierwsze miniatury przywodzą mi na myśl krople deszczu rozbijające się na źdźbłach trawy, wzrost, żywotność, jakby wiosna, która chce nas owładnąć. Zapowiada się dobrze. Akordy grane przez Nino są rzadkie (choć właśnie z tego powodu często rozszerzone), subtelne (tworzą wspaniały horyzont brzmień); transkrypcja na altówkę jest świetna, tak jak i technika Marcina. Mamy mnóstwo pizzicato altówki konweniujących z legato fortepianu, kompozycja jest minimalistyczna, ale na pewno wyważona.
fot. M. Zakrzewski
Kolejne miniatury są dla mnie szokiem – kakofonia i wręcz brutalne romskie motywy na altówce. Mogę rozumieć zamysł kompozytora i przekrój jego twórczości, ale nie akceptuję aż tak daleko zakrojonej groteski. W innych partiach mamy mnóstwo nawiązań do muzyki klasycznej czy, rzecz jasna, ormiańskiej i jest to in plus. Jednakże w trakcie występu borykałem się z postępującym znudzeniem. Zauważyłem w pewnym momencie, że moje myśli dryfują we wszelkich możliwych kierunkach: poczynając od niedowierzania, przez irytację, na obojętności kończąc.
Jedyne błędy jakie zauważyłem były czysto pozamuzyczne, czasem nawet zabawne, w rozczulający sposób. Tak było w przypadku sklejenia się stron zapisu nutowego Nino Jvania; zagrała kilka fraz miniatury wywołując szok na twarzy Marcina Murawskiego, przerwała miniaturę, przewróciła strony i dwójka muzyków zaczęła grać wśród śmiechów i niedopowiedzeń. W sumie odebrałem koncert pozytywnie, ale nie ukrywam, że nie będę o nim długo pamiętał.
* * *
ARES CHADZINIKOLAU
Komeda: takty i nietakty
Pokaz jazzowej siły, muzycznej mądrości i czysto ludzkiej radości estetycznej. Ogłaszam wszem i wobec – słuchajcie, jeśli nie słyszeliście.
Gdy tylko widzi się Aresa – uśmiechniętego, machającego do ludzi, mknącego przez salę pewnie i lekko do fortepianu – radość w najczystszej formie jest jedyną możliwą emocją.
Pierwsza myśl: fala. Fala dźwięku – potężna i niepowstrzymana. Każdy kto kiedyś uczestniczył w koncercie Aresa na żywo może być pewien, że bez końca będzie pochłonięty przez żywioł.
fot. M. Zakrzewski
Siedziałem jak na szpilkach, niczym jakiś dzieciak, przez cały koncert. Starałem się nawet nie mrugać. Nie mogłem niczego ominąć, żadnej frazy, żadnego – nawet pojedynczego – uderzenia w klawisz, bez przerwy myślałem, co wydarzy się za chwilę, co jeszcze Ares zrobi?
Oklaskom nie było końca. Już dawno nie byłem na koncercie, który byłby tak katarktyczny, tak energetyzujący – nadal chodzę na zwiększonych obrotach, bez żadnych substancji. Jazz. Po prostu.
Dofinansowano ze środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Artystów ZAiKS
Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/