Lata osiemdziesiąte były dla Andrzeja Zauchy okazją do pokazania swojej wszechstronności. W przeciągu dekady wokalista udowodnił fanom, że równie świetnie czuje się w repertuarze estradowym, jazzowym, soulowym, jak i operowym. Podejmował się wyzwań aktorskich w teatrze, kabarecie i filmie.
Główne nurty jego działalności to:
a) muzyka komercyjna
− soul/funk (kompozycje Dobrzyńskiego, Świergiela)
− przedwojenne szlagiery (Czarny Alibaba, Ach te baby, Zimny drań)
− pop (Baw się lalkami)
b) muzyka jazzowa
c) aktorstwo (opera Kur Zapiał, musical Pan Twardowski, role filmowe: Miłość z listy przebojów (reż. Marek Nowicki), Misja specjalna (reż. Janusz Rzeszewski) i Trzy dni bez wyroku (reż. Wojciech Wójcki)
d) kabaret (Grupa „Sami” z Andrzejem Sikorowskim i Krzysztofem Piaseckim)
e) varia: praca w chórkach do programów telewizyjnych (np. Polskie Zoo, Kabaret Olgi Lipińskiej), podkłady wokalne do filmów animowanych Longina Szmyda i Pawła Nowosławskiego: Smoczek żarłoczek, Buty siedmiomilowe , Włos w zupie, kolędy z Alicją Majewską i Haliną Frąckowiak.
Kariera solowa
W latach osiemdziesiątych, między jednym a kolejnym wyjazdem za granicę, Zaucha postanowił zadbać również o karierę solową w Polsce. W roku 1983 nagrał płytę pt. Wszystkie stworzenia duże i małe – do muzyki Tadeusza Klimondy i słów Wojciecha Jagielskiego. Wokaliście towarzyszyła Grupa doktora Q w składzie: Winicjusz Chróst (gitara), Andrzej Lewandowski (perkusja), Arkadiusz Żak (gitara basowe), Marek Stefankiewicz (instrumenty klawiszowe) oraz gościnnie Józef Skrzek, Wojciech Karolak i Henryk Miśkiewicz. Na płycie znajduje się również duet Andrzeja Zauchy i Ewy Bem. Razem wykonują soulową balladę Wszystkie stworzenia duże i małe.
Tomasz Grabowski tak pisał o płycie na jej okładce:
najkrócej można by powiedzieć o tej płycie, że jest wydarzeniem (…). Walory głosowe Andrzeja Zauchy sprawiają, że można go porównać ze znanymi wokalistami europejskimi. Zaucha nie śpiewa, lecz… operuje głosem jak czynią to ze swoimi instrumentami soliści. Lekkość w posługiwaniu się dźwiękiem, swoboda w operowaniu barwą, intuicja frazowania we wszystkim tym czuje się wielkie serce muzyka. Twórcze poszukiwania Zauchy znalazły kontynuatorów w osobach W. Jagielskiego i T. Klimondy. Spotkanie z autorem tekstów Wojciechem Jagielskim zaowocowało nową kreacją artystyczną piosenkarza, będącą próbą połączenia uprawianego dotychczas gatunku piosenki, tkwiącej pod względem muzycznym w obszarze tzw. nowoczesnej muzyki pop, z piosenką stricte literacką. Tadeusz Klimonda (kompozytor i aranżer) potrafił, zachowując szczególne cechy wypracowanego przez piosenkarza stylu, wnieść do jego repertuaru jeszcze coś nowego, świeżego.
Jego aranżacje uwzględniające najnowsze tendencje na tzw. światowym rynku muzycznym wyróżniają się dużą indywidualnością i świetnym warsztatem. Współpraca tych wybitnych twórców polskiej piosenki, talent wokalny i interpretatorski Andrzeja Zauchy, podparty świetnymi muzykami z Grupy Doctora Q i solistami sprawia, że płytę można uznać za jedną z najciekawszych edycji fonograficznych[1].
Płyta Wszystkie stworzenia duże i małe nawiązuje swym stylem do – w najlepszym rozumieniu – „czarnej muzyki” Stevie Wondera czy Al Jarreau. Niestety, mimo chwytliwych kompozycji Klimondy, dobrze zaaranżowanych, nagranych i wykonanych perfekcyjnie, płyta nie zdobyła większej popularności pośród publiczności zachwyconej w tamtym okresie przede wszystkim muzyką Skaldów oraz Maryli Rodowicz. Ambitnemu odbiorcy mogły natomiast przeszkadzać teksty pióra Jagielskiego[2] – mocne i naturalistyczne, nie do końca współgrające z soulową muzyką, stanowiące raczej dowód, iż poeta i piosenkopisarz to zupełnie inne i dalekie od siebie zawody.
Po wydaniu płyty z grupą Doktora Q, Zaucha rozpoczął dalsze poszukiwania. W latach osiemdziesiątych Andrzej – wspomina Ewa Bem – stał się facetem od festiwali. Był przydatny. Można zawsze go było dać do każdego numeru i nie było szans, żeby go sknocił. Więc zapraszany był na wszystkie festiwale ku pamięci, ku czci, tribute, in memoriam. Wiadomo, że co by nie było do zaśpiewania, to zawsze da radę[3]. Kiedyś zadzwonił do mnie Andrzej – dodaje Włodzimierz Korcz – z informacją, że nie ma ostatnio grań i czy nie mam dla niego jakiejś sztuki na oku. Postanowiłem go zaangażować w festiwalu w Białymstoku. Dzwonię do organizatora i się pytam, czy znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednego artysty i słyszę, że wykluczone, nie ma mowy, nie ma pieniędzy, czasu, więc odpowiadam „proszę pana, jest wolny Andrzej Zaucha” „Aaa! Zaucha” nagle znalazły się pieniądze, transport i wszystko[4].
Zaucha stał się stałym „elementem” festiwalu w Opolu. Znane jest jego wykonanie w 1985 roku kompozycji Jerzego Wasowskiego Dzień Dobry, Mr Blues. „Piosenka – wizytówka Andrzeja” – jak to określił w jednej z rozmów saksofonista jazzowy – Piotr Baron[5].
Ścieżka komercyjna
Najbardziej bolesne jest to, że gdy Andrzej wchodził na scenę, to nikt nie chciał słuchać „Georgii”, czy innych standardów. Wszyscy czekali na „Alibabę” – wspomina Krzysztof Piasecki. Zaucha chyba zdawał sobie sprawę, iż piosenka festiwalowa nie jest godna zapisywania, stąd też nie utrwalił na żadnej solowej płycie ani wykonania Czarnego Alibaby, ani Baby, ach te Baby.
Za życia wydał jedną płytę z przebojami. Płytę Stare, nowsze, najnowsze, na której znajdują się kompozycje Dobrzyńskiego, Pieregorólki, Poznakowskiego i Pawlika. Było to w roku 1987. Płyta zawiera utwory nagrane dla wytwórni Polskie Nagrania w latach 1980–1986 oraz dla wytwórni Wifon w roku 1987. Jest to więc album bardzo niejednorodny. Zaczyna się balladą zespołu Dżamble Bezsenność we dwoje, odnaleźć można na niej kompozycję Dobrzyńskiego Myśmy byli sobie pisani, stylizowaną na muzykę z repertuaru Steviego Wondera, oraz znienawidzone przez większość przyjaciół Zauchy, a jakże uwielbiane przez publiczność Baw się lalkami Poznakowskiego.
Na płycie brak informacji o muzykach towarzyszących Zausze. Można odnaleźć jedynie lakoniczną informację Śpiewa Andrzej Zaucha z towarzyszeniem zespołów akompaniujących. Wiadomo, że podkłady muzyczne do utworów Dobrzyńskiego zostały nagrane samodzielnie na syntezatorach znajdujących się w Studiu Muzycznym Teatru Stu. Ciężko też doszukiwać się muzyków – wykonawców w nagraniu Poznakowskiego Baw się lalkami. Jest oczywiste, że podkład muzyczny, począwszy od perkusyjnego automatu, poprzez linię basową, aż do podkładów harmonicznych pochodzi z syntezatorów (najprawdopodobniej były to instrumenty Roland). Co prawda Zbigniew Wodecki zarzeka się, iż sekcja dęta jest „żywa” i że samodzielnie do kompozycji Poznakowskiego nagrał partię trąbki i saksofonu[6]. Polskojęzyczna wersja utworu C’est la vie została najpewniej nagrana w tym samym lub podobnym składzie, co wersja angielska na płycie wydanej z Big-Bandem Wiesława Pieregorólki[7].
Na krążku odnaleźć można również kompozycję Waldemara Świergiela Jak na lotni. To bardzo piękna piosenka. – uważa Ewa Bem – Wykonywał ją czasami Rysiu Rynkowski, ale wydaje mi się, że on nie potrafił uchwycić jej charakteru. Andrzej nie aktorzył przy jej śpiewaniu. Nie starał się wyciskać łez, śpiewał prosto i bezpretensjonalnie. To samo się tyczyło piosenki „Byłaś serca biciem”. On mógł tam zrobić szał, show, dramat, a on nie. Zupełnie na odwrót. Jakby pokazywał w tych wykonaniach to, że jest 100% mężczyzną. Który nie emanuje emocjami, dramatyzmem. Jest twardy i choć wszystko bardzo głęboko przeżywa, to stara się trzymać to gdzieś ukryte głęboko w sobie[8].
Byłaś serca biciem to jedna z najbardziej znanych piosenek Zauchy. Utwór skomponował Jarosław Dobrzyński. Był to koniec lat 80. W Teatrze Stu było rewelacyjne studio. – opowiada kompozytor – Dokonywałem tam czasem nagrań. Miałem kilka kompozycji, do których Andrzej mi wyśmienicie pasował. Zostawiłem więc nagrania, samych podkładów muzycznych, bez wokalu i tekstu na portierni, z notatką, że są one przeznaczone dla Andrzeja i że ten ma, jak będzie akurat przypadkiem, to ma je przesłuchać i ocenić, czy mu się podobają[9]. Wokalista przyjął ofertę.
Kompozycje Dobrzyńskiego to niewątpliwie najlepsze utwory z komercyjnego repertuaru Zauchy. Z drugiej strony piosenki nie omieszkały się spotkać z ostrzem krytyki. Ja do tych utworów zawsze miałem wiele zastrzeżeń. – przyznaje Piasecki – One punkt ciężkości przenosiły głównie na stronę aranżacyjną. Ważne w nich było to, co dzieje się w tle. Linia melodyczna stanowiła sprawę drugorzędną[10]. Jestem prostym facetem z gitarą i elektronika nigdy mnie nie przekonywała. Dla mnie te piosenki byłyby o niebo lepsze gdyby były wykonywane z towarzyszeniem „żywych” instrumentów, a nie zrobione na syntezatorach – dodaje Sikorowski[11]. No cóż, to były świetne instrumenty, ale jak na czasy osiemdziesiąte, jak na polskie warunki i jak na polskie realia. Teraz każdy może zrobić 100% lepszy podkład w domu[12] – tłumaczy Grzywacz.
Drugi zarzut kierowany jest w stronę wizji stylistycznej, o której Dobrzyński opowiada następująco: chciałem, by Zaucha zmienił swój styl śpiewania dla tych utworów. Nie ma co ukrywać, iż są one inspirowane muzyką Steviego Wondera. I ja chciałem, żeby Andrzej śpiewał na nich też trochę tak jak Stevie[13]. I faktycznie. Słuchając płyty nie da się nie odnieść wrażenia, że artysta stał się podwykonawcą kompozytorskiej fantazji, co zabiło indywidualność wokalisty.
Już po śmierci Zauchy ukazała się płyta z kompozycjami Jarosława Dobrzyńskiego. Andrzej Zaucha. Ostatnia płyta to krążek CD wydany nakładem wytwórni Selles Records. Odnaleźć tam można utwory: Nas nie rozdzieli, Julo, Piosenka na przebudzenie, Sam pan wie, Siódmy rok, Byłaś serca biciem, Piosenka z klawesynem, Rocznicowa piosenka dla Elżbiety, O cudzie w tancbudzie oraz Myśmy byli sobie pisani.
Paradoksalnie znacznie większą swobodę Zaucha odnalazł w utworach ukochanych przez publiczność i jakże wyklętych przez zawodowych muzyków. W obronie Alibaby staje Włodzimierz Korcz:
Przeżyłem szok. Piosenkę znałem kilka lat. Nie żywiłem do niej zbyt wielkiego szacunku. Ani to nie było mądre, słowa płytkie, melodia prosta, taki przeboik, nic nadzwyczajnego. Ale to co zrobił z nim Andrzej – to był majstersztyk – coś fenomenalnego. Andrzej dodał tam tyle, że omdlewałem z zachwytu. Okazało się, że nie zawsze są ważne trzy elementy: muzyka, tekst, wykonanie. Czasem perfekcyjne wykonanie, jest wstanie z największej miernoty zrobić arcydzieło[14].
Trudno się z tym poglądem nie zgodzić. Zaucha ma na swoim koncie kilka piosenek z podobnej półki m.in. Zimny drań, Ach te baby. Proste linie melodyczne połączone ze swobodą i mistrzowskim wykonaniem porwały polską publiczność. I jak stwierdzono w programie dokumentalnym dotyczącym biografii Zauchy, gdyby od piosenki Czarny Alibaba przyszło artyście zaczynać karierę piosenkarską, szybko stałby się ulubieńcem tłumów. Ale właśnie wtedy obchodził jubileusz dwudziestolecia pracy[15].
Oglądając nagrania z festiwalu w Opolu z roku 1987, 1989 i 1990 można odnieść wrażenie, że piosenkarz potrafi do tego, co robi, nabrać dystansu. Utwory te wykonuje z przymrużeniem oka, na granicy kabaretowego zgrywu, dając lekkiego prztyczka patosowi, jaki cechował często festiwal.
Jazz
Przez cały okres kariery solowej Zaucha nie porzucał miłości do muzyki jazzowej. Jak twierdził standardy jazzowe to po prostu ładne piosenki[16]. Stale współpracował z Jarosławem Śmietaną i jego zespołem Extra Ball, który grał w składzie: Antoni Dębski (bass), Robert Obcowski (fortepian), Jacek Pelc (perkusja). Leader zespołu Extra Ball tak wypowiada się o współpracy z Zauchą Nigdy nie pracowaliśmy z Andrzejem stale. Niemniej były to grania regularne. Tzn. Andrzej występował z nami w charakterze gościa. Współpracę zaczęliśmy w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy już byłem profesjonalnym muzykiem i trwała ona praktycznie do końca, to jest do jego śmierci. Wykonywaliśmy razem głównie standardy jazzowe, trochę piosenek Andrzeja. Podczas tej kilkunastoletniej współpracy wyjechaliśmy w kilka dłuższych tras koncertowych, wystąpiliśmy na Jazz Jamboree, wielokrotnie na festiwalu jazzowym w Krakowie. Zaś pojedynczych koncertów graliśmy mnóstwo. Tego się nie da ogarnąć ani obliczyć. Bo po pierwsze nikt tego nigdy nie spisywał i nie obliczał, a teraz upływ lat zrobił swoje. Nie pamiętam dat, detali, ani konkretnych faktów. Grań było mnóstwo z jednej prostej przyczyny. Jak trzeba było zagrać jakiś koncert, na który nie miało się za bardzo pomysłu, dzwoniło się wtedy do Andrzeja. On wychodził na scenę i śpiewał standardy. Robił to zawsze po mistrzowsku[17].
Extra Ball Jarosława Śmietany to nie jedyna formacja, w której Zaucha występował. Na podobnych zasadach co z Extra Ball Zaucha współpracował z Polish Jazz Stars w składzie: Piotr Baron (saksofon tenorowy), Jan Ptaszyn Wróblewski (saksofon barytonowy), Hanryk Miśkiewicz (saksofon altowy), Andrzej Jagodziński (fortepian), Henryk Majewski (trąbka), Jarosław Śmietana (gitara), Jacek Pelc (perkusja), oraz z zespołem Sounds w składzie: Jarosław Śmietana, Piotr Baron, Antoni Dębski, Jacek Pelc. Po kilkunastoletniej współpracy Andrzeja Zauchy z Jarosławem Śmietaną nie pozostała żadna płyta. Bardzo tego żałuję – przyznaje gitarzysta – gdyż materiału mieliśmy na spokojnie dwie, trzy płyty[18].
To, co zachowało się ze współpracy, to nagranie piosenek, do których muzykę skomponował Jarosław Śmietana a teksty napisał Zbigniew Książek w Radiu Katowice. Jest to soulowa ballada Sen o tamtym lecie, Ballada na dwa kroki w chmurach, funkowy, energetyczny utwór Król bojek w dyskotece oraz Ballada z Polnym Dzwonkiem. Piosenki te nigdy nie zostały wydane. Dostępne są więc jedynie w prywatnych archiwach muzyków oraz w archiwum Polskiego Radia.
W latach osiemdziesiątych została nagrana audycja w Studio 2 w Telewizji Polskiej. Było to nagranie do programu jazzowego prowadzonego przez Tomasza Tłuczkiewicza. Nagranie znajduje się również w archiwum Telewizji. Zauchę – jazzmana możemy również posłuchać i obejrzeć w utrwalonych relacjach z festiwali jazzowych, jak na przykład nagranie z Festiwalu Jazzowego w Siedlcach z 1991 roku, gdzie Zaucha wraz zespołem Polish Jazz Stars wykonywał standardy takie jak: Georgia on My Mind, My Funny Valentine oraz kompozycję Raya Charlesa What’d I say. Nagranie z Siedlec odkryłem zupełnie niedawno – wspomina Piotr Baron – ze wzruszeniem słuchałem jak świetnie, niektóre rzeczy wykonywał Zaucha i jak nieporadnie w tym czasie niektóre rzeczy wykonywałem ja[19]. W moim środowisku nie ma ludzi niezdolnych. Wszyscy są zdolni. Wszyscy są świetnymi muzykami, utalentowanymi jazzmanami, a jednak Andrzej wśród nas wszystkich się wyróżniał. To było tak, że podczas koncertów on błyszczał, a my bardzo nieudolnie staraliśmy się mu dorównać – podkreśla Śmietana. I rzeczywiście, ze wszystkich nagrań „na żywo”, Andrzej Zaucha wypada na tle muzyków perfekcyjnie. W przytoczonym powyżej nagraniu z Festiwalu Jazzowego w Siedlcach wychodzi to bardzo jasno. Sekcja dęta lekko nie stroi. A wykonywany przez nią akompaniament nie zawsze zagrany jest precyzyjnie. Zdarzają się również wahnięcia rytmiczne w gitarowych riffach. Są to potknięcia drobne. Niemal niezauważalne. Takie rzeczy zdarzają się przy grze na żywo najlepszym. Z drugiej strony jedynym muzykiem, który wychodzi na tych nagraniach zawsze zwycięsko, jest Zaucha. Perfekcyjny pod względem intonacyjnym, rytmicznym, technicznym, muzycznym. Podczas tych nagrań jak na dłoni wychodzi również, iż Zaucha sercem najgłębiej tkwił w jazzie. Podczas gdy przy wykonywaniu banalnych piosenek w Opolu Zaucha zaliczał wpadki jedna po drugiej, to pomylił tekst, to wszedł nie w tym momencie, tak nie było miejsca, nie zdarzało się i nie miało prawa się przytrafić coś takiego przy wykonywaniu standardów jazzowych. Zaucha był podczas ich śpiewania zbyt uważny, zbyt czujny i zbyt oddany, by pozwolić sobie na muzyczną niedoskonałość. Jedynym jego mankamentem były słowa. Zaucha miał specjalny kajecik, gdzie ponotowane miał wszystkie teksty do standardów. Raz tego zeszyciku zapomniał. Zaśpiewał cały koncert scatem – wspominają Piotr Baron i Jarek Śmietana[20].
Big Band Wiesława Pieregorólki
Znacznie więcej zachowało się ze współpracy Andrzeja Zauchy z Big-Bandem Wiesława Pieregorólki. W tym samym roku co opolski „debiut” Zauchy z Czarnym Alibabą została nagrana płyta z kompozycjami Pieregorólki do tekstów Jerzego Siemasza pt. Andrzej Zaucha. Płyta podzielona jest na dwie części. Strona A to nagrania jazzowe z towarzyszeniem big bandu, w którego skład wchodzą: na saksofonach: Henryk Miśkiewicz, Wiesław Wysocki, Janusz Muniak, Paweł Dalach, Waldemar Kurpiński, Tomasz Szukalski, na trąbkach: Janusz Kania, Wacław Smoliński, Henryk Majewski, Mieczysław Pawelec, Robert Majewski, na puzonach: Dariusz Macioch, Jerzy Wysocki, Waldemar Wachała, Andrzej Zyczyński, na kontrabasie: Mariusz Bogdanowicz, na perkusji: Adam Buczek, Mirosław Żyta oraz na fortepianie: Wojciech Karolak.
Strona B płyty to cztery utwory z pogranicza popu, funku i jazzu. Wykonane w mniejszym, nie big bandowym składzie. Do podkładów stworzonych przez Pieregorólkę na syntezatorach Roland MC-500 Roland JX-10 Yamaha DX-21 Yamaha DX-7 Korg EX-800 Roland TR-505 Roland 77?-707 Yamaha RX-11 Akai S-900 Acoustic Piano[21], grają Robert Majewski na flugelhornie oraz Henryk Miśkiewicz na saksofonie tenorowym. Znajduje się tam jeden z przebojów Zauchy – C’est la vie. Na płycie piosenka jest oczywiście wykonywana w języku angielskim. Później Jacek Cygan dopisze do niej polskie słowa.
Działalność kabaretowa
Rok 1989 jest symbolem kryzysu w karierze każdego polskiego artysty działającego w tamtych czasach. Wszyscy zostali nagle zmuszeni do przystosowania się do działań w gospodarce wolnorynkowej. Przystosowania się do przemian ustrojowych i do oswojenia się z zupełnie nowymi mechanizmami. Nie inaczej było w przypadku środowiska Andrzeja Zauchy. Sam artysta miał dzięki temu spróbowania nowej formy sztuki – kabaretu. Krzysztof Piasecki i Andrzej Sikorowski zaprosili bowiem piosenkarza do współpracy w grupie „Sami”. O pomyśle na stworzenie grupy opowiada Piasecki w ten sposób:
Genezą grupy Sami były przemiany ustrojowe. Mianowicie, wszyscy utraciliśmy wtedy źródło zarobków. Grupa „Pod Budą” była w zawieszeniu, większość jej członków wyjechała do Stanów w celach zarobkowych. Pomysł na założenie grupy chyba był mój. Że ja będę coś śmiesznego gadał, Sikorowski śpiewał. Tu wtrąciła się żona Sikorowskiego, że może dokooptowalibyśmy Andrzeja. Na początku byłem zmieszany, Andrzej był bardzo odległy artystycznie od naszych rejonów. Niemniej zgodziłem się. Zaczęliśmy więc klecić repertuar. I od pierwszego występu wiedziałem, iż był to strzał w dziesiątkę. Andrzej był urodzonym showmanem. Momentalnie łapał kontakt z publicznością[22].
Zespół działał na zasadzie „dla każdego coś miłego”, – dodaje Sikorowski – śmialiśmy się z Piaseckim, że „Jeden robi za lirykę, drugi za satyrę”. Szybko pojawił się jeszcze trzeci, który robił „za estradę”[23].
W zasadzie to był bardzo dziwny zespół – opisuje Piasecki – Trzy odrębne byty. Sikorowski wychodził z gitarą. Ja gadałem. A Andrzej wychodził z półplaybackiem. Z półplaybackiem, takim puszczonym z taśmy, który do tej pory budzi wiele moich zastrzeżeń. W pewnym momencie to wszystko zaczęło się przenikać. Zaczęliśmy uczestniczyć wspólnie w naszych występach. Coś sobie dopowiadać. Improwizować.
Andrzej Sikorowski podkreśla, iż sposób działania zespołu szybko się wykrystalizował. Oprócz punktów stałych takich jak piosenki i skecze, większość opierała się na zupełnej improwizacji[24]. W przypadku spotkania trzech inteligentnych i błyskotliwych osobowości musiało to faktycznie zdawać egzamin.
Ze stałych punktów repertuaru jest piosenka otwierająca program, zatytułowana Sami. Piosenka, tytuł grupy, to wszystko miało nawiązywać do naszej działalności. Sami wszędzie jeździmy, sami wszystko załatwiamy, sami gramy, sami występujemy. Nie ma państwa opiekuńczego, jest kapitalizm, jesteśmy sami – podkreśla Piasecki[25]. Tak więc wchodziliśmy na scenę – wspomina Sikorowski – i śpiewaliśmy „Sami, na siebie skazani, między morzem a Tatrami znowu sami”, a potem to już nikt nie wiedział co się wydarzy[26]. Pewnie, że był szkic. Sikorowski śpiewał Piosenki z repertuaru „pod Budą”, ja przedstawiałem swoje monologi, Andrzej śpiewał „Alibabę” i kompozycję Dobrzyńskiego, był w końcu skecz o Naskosie Janie, który wykonywałem razem z Zauchą. Ale te stałe elementy to był tylko punkt zaczepienia. W zasadzie skecz o Naskosie Janie za każdym razem kończył się inaczej. Nigdy nie wiedzieliśmy, w którą stronę poniesie nas fantazja. Talent aktorski Zauchy wyskoczył niczym królik z kapelusza. Z zazdrością obserwowałem, że podczas dialogów i skeczy ma znacznie lepszy kontakt z publicznością niż ja. Zresztą zaraz potem rozpoczął pracę w Teatrze Stu nad musicalem „Pan Twardowski”. Pewnie na dłuższą metę groziłoby to konfliktem interesów, kolizjami terminów. Niestety nie dane nam było się o tym przekonać[27].
Działalność aktorska
Debiut aktorski Zauchy miał miejsce w 1983 roku, kiedy to zagrał główną rolę w operze autorstwa Jana Kantego Pawluśkiewicza pt. Kur zapiał[28]. Wokalista występował na scenie obok śpiewaków operowych. Tam też został zauważony przez reżysera Krzysztofa Jasińskiego, który postanowił zaangażować piosenkarza do musicalu Pan Twardowski. Twardowskiego ze względu na posturę miał grać Marek Stryszowski, który był nawet na trzech próbach. – wspomina Halina Jarczyk, aktorka Teatru Stu – Andrzej wtedy powiedział, że zagra chętnie, ale jako druga obsada. Ze Stryszowskim zaczęliśmy próby – to było w czerwcu. A we wrześniu, jak wznowiliśmy próby, to się okazało, że Stryszowski zniknął z powierzchni ziemi. Z powrotem uderzyliśmy do Andrzeja i wyraził zgodę[29].
Niestety prace nad spektaklem zostały przerwane na skutek tragicznego wydarzenia. W październiku 1989 zmarła żona Andrzeja Zauchy, Elżbieta. Artysta bardzo boleśnie przeżył jej stratę. Wpadł w depresję. Chciał wycofać się z życia artystycznego. Czuliśmy z Jasińskim – wspomina Janusz Grzywacz – że musimy coś zrobić. Koledzy pomagali Andrzejowi jak mogli. Ale nie oszukujmy się. To była pomoc, która polegała na wypijaniu kolejnych litrów wódki. Niewiele z tego wynikało. Postanowiliśmy, że za wszelką cenę musimy przywrócić go do przedstawienia. Zaprosiliśmy go na spotkanie. Byliśmy w Teatrze Stu we trójkę. Ja, Jasiński i Halina Jarczyk. Rozmawialiśmy z Zauchą ponad dwie godziny i w końcu się zgodził.
Libretto do Pana Twardowskiego napisał Włodzimierz Jasiński. Muzykę – Janusz Grzywacz. W rolę Pana Twardowskiego wcielono Zauchę, Kordulą zaś była wrocławska aktorka Bożena Krzyżanowska.
Przedstawienie okazało się wielkim wydarzeniem. Premiera odbyła się 5 lutego 1990. W jednej z recenzji przeczytamy, iż powstał nowy, polski oryginalny musical, który nie ustępował najlepszym zachodnim musicalom. Wspaniała muzyka, dowcip i nagromadzenie efektów specjalnych i pirotechnicznych zachwyciło nie tylko publiczność, ale i krytyków[30]. To przedstawienie to było takie trochę dell’arte – uważa Grzywacz – polegające na tym, że wiemy, o czym gramy, wiemy, jakie piosenki śpiewamy, a po drodze może się zdarzyć wszystko[31]. Jasiński to świetnie poprowadził. – komentuje Krzyżanowska – Ponieważ przedstawienie poprowadził nie w kierunku kreowania roli Twardowskiego, tylko przeciwnie. To znaczy Andrzej miał być sobą. Tylko bawiącym się z publicznością. On w pewnym sensie nie wcielał się w postać, tylko swoją osobą komentował tę postać. Cały spektakl był zabawą. Zabawą w diabły, czary. Tak więc Andrzej mimo znikomego doświadczenia aktorskiego nie odstawał w żadnym stopniu od profesjonalnych aktorów. A jeżeli odstawał to na plus, a nie na minus. Jasiński cały czas – wspomina Grzywacz – strofował Zauchę, że chodzi po scenie z głową spuszczoną. Tylko, że Andrzej miał ku temu swoją przyczynę. Przypięli mu bowiem do piersi prototyp mikrofonu bezprzewodowego i on jako wokalista wiedział, że żeby brzmieć najlepiej to musi mówić do tego mikrofonu[32].
W spektaklu obok Bożeny Krzyżanowskiej występowała między innymi Halina Jarczyk, Dariusz Gnatowicz, Laura Banacka, Anna Ratajczyk oraz Zuzanna Leśniak. Między Zauchą a tą ostatnią narodzi się uczucie, które w konsekwencji doprowadziło do tragicznego finału.
Zagraliśmy 189 przedstawień – wspomina Grzywacz – i ostatnie skończyło jak się skończyło. Wyszliśmy razem na parking. Mieliśmy obok siebie zaparkowane samochody. Takie same, duże Mercedesy. Ja wsiadłem i odjechałem, Andrzej – niestety[33].
Andrzej Zaucha został zastrzelony na parkingu obok Teatru Stu dnia 10 października 1991 roku. Zabójcą był francuski reżyser Yves Goulais, mąż Zuzanny Leśniak.
Przypisy:
[1] Cytat z recenzji, która została zamieszczona na okładce płyty pt.: Wszystkie zwierzęta duże i małe. Źródło: https://ak-collection.narod.ru/Collection/Zaucha.htm
[2] Twórczość Jagielskiego porównywana jest przez niektórych do twórczości Rafała Wojaczka – na podstawie rozmowy z Jarosławem Bemem z dnia 15 marca 2009 roku.
[3] Wywiad z Ewą Bem z dnia 2 marca 2009 roku, Warszawa.
[4] Wywiad z Włodzimierzem Korczem pz dnia 1 marca 2009 roku, Warszawa.
[5] Wywiad z Piotrem Baronem z dnia 28 lutego 2009 roku, Wrocław.
[6] Zob. s. 14.
[7] Zob. s. 21.
[8] Wywiad z Ewą Bem z dnia 2 marca 2009 roku.
[9] Wywiad z Jarosławem Dobrzyńskim z dnia 1 marca 2009 roku.
[10] Wywiad z Krzysztofem Piaseckim z dnia 3 marca 2009 roku.
[11] Wywiad z Andrzejem Sikorowskim z dnia 8 marca 2009 roku.
[12] Wywiad z Januszem Grzywaczem z dnia 9 sierpnia 2009 roku.
[13] Zob. wypowiedź Dobrzyńskiego, s. 17.
[14] Wywiad z Włodzimierzem Korczem z dnia 1 marca 2009 roku.
[15] Cyt. za: Film dokumentalny Andrzej Zaucha. Portret artysty z 2006 roku, dostępny na: https://www.youtube.com/watch?v=fsz4di_t0V4
[16] Cyt. za: Film dokumentalny Andrzej Zaucha. Portret artysty.
[17] Wywiad z Jarosławem Śmietaną z dnia 14 lipca 2009 roku.
[18] Ibidem.
[19] Ibidem.
[20] Anegdota opowiedziana tak samo przez Barona w wywiadzie z 28 lutego 2009 roku i Śmietanę w wywiadzie z 14 lipca 2009 roku.
[21] Informacje te można odnaleźć na wkładce do płyty.
[22] Wywiad z Krzysztofem Piaseckim z dnia 3 marca 2009 roku.
[23] Wywiad z Andrzejem Sikorowskim z dnia 8 marca 2009 roku.
[24] Ibidem.
[25] Wywiad z Krzysztofem Piaseckim z dnia 3 marca 2009 roku.
[26] Wywiad z Andrzejem Sikorowskim.
[27] Wywiad z Krzysztofem Piaseckim.
[28] Kompozytor przyznaje, iż do skomponowania opery przyczynił się stan wojenny. Operę napisałem z nudów. Był stan wojenny, nie można było się spotykać, nie było gdzie kupić wódki, nie było papierosów. Telewizji też nie było. Koncertów grać nie mogliśmy. Mogłem więc zaszyć się w domu i komponować. Cytat z wywiadu z Janem Kantym Pawluśkiewiczem z dnia 8 sierpnia 2009 roku.
[29] Cytat za: ibidem, s. 112.
[30] Recenzja dostępna na stronie: https://www.musical.pl/index.php?showtopic=521 z dnia 14 września 2009 roku.
[31] Wywiad z Januszem Grzywaczem z dnia 8 sierpnia 2009 roku.
[32] Ibidem.
[33] Ibidem.
Bibliografia:
- Bogdanowicz Małgorzata, Bogdanowicz Tomasz, Andrzej Zaucha – krótki, szczęśliwy żywot, Kraków 1993.
- Gridley Mark. C., Jazz Styles, History and Analyzes, New Jersey 1997.
- Krupa Antoni, Miasto błękitnych nut, czyli historia krakowskiego jazzu i nie tylko…, Kraków 2008.
- Panek Wacław, Encyklopedia muzyki popularnej, Warszawa 2000.
- Schmidt Andrzej, Historia Jazzu, t. 3, Zgiełk i furia, Warszawa 1997.
- Rabiański Radosław, Krakowska scena muzyczna. Encyklopedia, Kraków 2006.
- Wolański Adam, Słownik terminów muzyki rozrywkowej, Warszawa 2000.
- Wolański Ryszard, Leksykon Polskiej Muzyki Rozrywkowej, t. 3, Warszawa 2003.
Strony internetowe:
https://www.musical.pl/index.php?showtopic=521 [dostęp: 20.09.2009]
https://www.youtube.com/watch?v=fsz4di_t0V4 [dostęp: 20.09.2009]
https://dalton.cp.win.pl/zaucha/ [dostęp: 20.09.2009]
https://www.ryszardy.pl/ [dostęp: 20.09.2009]
https://www.ryszardy.jedwab.net.pl/dzamble.html [dostęp: 20.09.2009]
https://www.progrock.org.pl/content/view/4004/38/ [dostęp: 20.09.2009]
https://pl.wikipedia.org/wiki/Old_Metropolitan_Band [dostęp: 20.09.2009]
Wywiady:
Piotr Baron – Wrocław, 28 lutego 2009 r.
Alicja Majewska – Warszawa, 1 marca 2009 r.
Włodzimierz Korcz – Warszawa, 1 marca 2009 r.
Bożena Krzyżanowska – Kraków, 2 marca 2009 r.
Tomasz Tłuczkiewicz – Warszawa, 1 marca 2009 r.
Jarosław Dobrzyński – Warszawa, 2 marca 2009 r.
Jacek Pelc – Warszawa, 2 marca 2009 r.
Ewa Bem – Warszawa, 2 marca 2009 r.
Krzysztof Piasecki – Kraków, 3 marca 2009 r.
Marian Pawlik – Kraków, 3 marca 2009 r.
Andrzej Sikorowski – Gdańsk, 8 marca 2009 r.
Jarosław Bem – Warszawa, 15 marca 2009 r.
Jarosław Śmietana – Sulęczyno, 14 lipca 2009 r.
Jan Kanty Pawluśkiewicz – Warszawa, 8 sierpnia 2009 r.
Janusz Grzywacz – Kraków, 8 sierpnia 2009 r. oraz 15 września 2009 r.
Zbigniew Wodecki – Sopot, 20 sierpnia 2009 r.
Ryszard Kopciuch – Kraków, 29 września 2009 r.