Archiwum prywatne Aleksandry Bilińskiej

wywiady

Bardziej „śląska” czy „warszawska”? O elektronice, kompozycji i żeńskim potencjale w rozmowie z Aleksandrą Bilińską

Aleksandra Bilińska: kompozytorka, teoretyk muzyki, improwizatorka, etnomuzykolog. Absolwentka Wydziału Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki katowickiej Akademii Muzycznej oraz Podyplomowych Studiów Etnomuzykologicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Należy do nielicznego grona kompozytorek polskich specjalizujących się w muzyce tworzonej specjalnie dla teatru tańca współczesnego. Jej kompozycje wykonywane były w Polsce, Puerto Rico, Niemczech, Czechach, Meksyku, Brazylii, Stanach Zjednoczonych oraz na Ukrainie i Tajwanie. Jako pedagog współpracuje z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie oraz  Akademią Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach.
Jest członkiem Polskiego Stowarzyszenia Muzyki Elektroakustycznej, stowarzyszenia Strefa otwarta, ISME. W sferze jej zainteresowań pozostają techniki kompozytorskie muzyki XX I XXI wieku, muzyka elektroakustyczna, zagadnienia korespondencji sztuk, muzyka w formach interdyscyplinarnych, ze szczególnym uwzględnieniem teatru tańca współczesnego, a przede wszystkim twórczość kompozytorek polskich, którym poświęciła swoją pracę doktorską zatytułowaną Twórczość instrumentalna kompozytorek polskich XX i XXI wieku i jej kontekst kulturowy. Wybrane przykłady z lat 1945-2005 (Katowice 2018).

Agnieszka Nowok-Zych: Jak wspominasz swoje pierwsze artystyczne kroki? Czy już wtedy miałaś kontakt z muzyką śląskich twórców?

Aleksandra Bilińska: To bardzo ciekawe, bo już w szkole podstawowej pojawił się wątek, który jest ze mną do dnia dzisiejszego absolutnie zrośnięty, a finalnie zaowocował moją pracą doktorską. Pamiętam, że na mojej drodze – jako sześcioletniej pianistki – stanęły polskie kompozytorki. Uczyłam się wówczas w POSM I st. im. Stanisława Moniuszki w Katowicach, znanej szkole „na Dąbrówki” i moją wczesną edukację wypełniały miniaturki Anny Marii Klechniowskiej, Wandy Chmielowskiej, Janiny Garści i fenomenalnej przedstawicielki śląskiej szkoły kompozytorskiej, Władysławy Markiewiczówny. Uwielbiałam jej muzyczne poczucie humoru, delikatność, a czasem zgryźliwość, proponowane przez nią rozwiązania, które określiłabym jako „fortepian perkusyjny” – pozornie błahe, dziecięce utworki prezentowały całe spektrum możliwości wykorzystania instrumentu. Dalszą edukację charakteryzował typowy repertuar szkolny, w którym twórczości kompozytorek praktycznie nie ma – ponownie zetknęłam się z nią na etapie liceum. „Szymanowski” (POSM II st. im. K. Szymanowskiego) znajdował się wówczas w podziemiach dzisiejszej Akademii, byłam zatem rocznikiem, który miał bezpośredni kontakt ze studentami.

A.N.Z.: Pamiętasz swoje odkrycia z tamtego okresu?

A.B.: lubością poznawałam utwory wspomnianej już Władysławy Markiewiczówny, jednak już dedykowane dorosłemu odbiory: Wariacje fortepianowe, muzykę kameralną… Zaczęłam przyglądać się temu środowisku, którego niebawem stałam się częścią jako studentka teorii muzyki. Wielką inspiracją był dla mnie Witold Szalonek – przyznam, że jestem bezkrytyczna wobec jego twórczości. Nie uczył już wówczas w Katowicach, ale przypominam sobie jak trafiały do nas albumy płytowe z twórczością jego absolwentów z Berlina, jak silnie zapładniał ich wyobraźnię. Miałam szczęście studiować pod okiem doskonałych pedagogów. Uwielbiałam zajęcia z Edwardem Bogusławskim, świetnie wykładał techniki XX wieku – jego wykłady o dodekafonii były wręcz porywające, poznał zresztą Romana Haubenstocka – Ramatiego, więc podawał nam informacje „z pierwszej ręki”. Bardzo cenię Ryszarda Gabrysia, dzięki niemu zaczęły fascynować mnie „szczególne” związki słowno-muzyczne, aleatoryzm, partytury graficzne. Żywię wielki szacunek dla organicznej pracy kontrapunktycznej Józefa Świdra – jego dzieła są znakomicie napisane na głos ludzki, znam je bardzo dobrze dzięki pracy z chórmistrzami.

A.N.Z.A w jaki sposób odbierasz twórczość pokolenia stalowowolskiego?

A.B.: Spotkanie z muzyką Pokolenia ‘51 było dla mnie obcowaniem z nową materią: to doświadczenie – zgodnie z jego ideą – „nowego romantyzmu”, odkrywam tutaj pejzaże dźwiękowe i te naturalne, eufonie. Przyznam, że uwielbiam twórczość Pokolenia z lat 70., często powracam do wybranych utworów: Wysp Eugeniusza Knapika, obrazów gór i katedr kreowanych przez Aleksandra Lasonia… Najchętniej jednak sięgam znów i znów po muzykę Andrzeja Krzanowskiego – ostatnio po Stabat Mater i II Symfonię. To będzie banał, ale odkryłam dzięki niemu potencjał akordeonu, który momentami w jego utworach brzmi jak organy, czasem jak harmonika szklana, a nawet jak instrument elektroniczny. Do Pokolenia ‘51 należy również Rafał Augustyn, który studiował u Henryka Mikołaja Góreckiego – uwielbiam w jego utworach relacje muzyki i tekstu literackiego oraz stosunek do formy, a także Gabriela Moyseowicz o której wiemy tak niewiele.

A.N.Z.Gdybyś mogła cofnąć się w czasie, chciałabyś poznać kogoś lepiej z ówcześnie otaczających Cię postaci śląskiego środowiska artystycznego?

A.B.: Chciałabym lepiej poznać Ernesta Małka oraz Zbigniewa Kalembę, bardziej związanych z jazzem – ich twórczość koniecznie trzeba przypomnieć, szczęśliwie nagrywaniem dzieł ostatniego z nich zajęli się moi studenci chóralistyki.

A.N.Z.: W centrum Twoich zainteresowań – jak już powiedziałyśmy wcześniej – znajduje się m.in. twórczość kompozytorek. Dorobek których artystek ze Śląska zwrócił do tej pory Twoją szczególną uwagę?

A.B.: Na pewno Eleonory Grzondziel-Majzel, której postać kompletnie zniknęła nam z pola widzenia. Poświęciłam jej miejsce w swojej pracy doktorskiej, ale tak naprawdę jej spuścizna wciąż czeka na uporządkowanie i odkrycie. Koniecznie należy również przypomnieć w Polsce sylwetkę Gabrieli Moyseowicz, która od wielu lat mieszka i pracuje w Niemczech. Jej utwory są bardzo dobrze napisane, ekstatyczne, niezwykle zróżnicowanie. Prawdziwe perły znajdziemy również w twórczości Grażyny Krzanowskiej. Uważam, że jej Silver Line powinno znaleźć się w repertuarze każdej orkiestry. To dzieło kameralne, świetnie zakomponowane i ożywcze. Gdybym posłużyć się śmiesznymi z dzisiejszej perspektywy kategoriami twórczości „męskiej i żeńskiej”, to utwór właśnie bardzo „męski” – dorobek Krzanowskiego z tego okresu jest dużo bardziej liryczny, to dla mnie bardzo ciekawe audialne doświadczenie.

A.N.Z.Ukończyłaś studia z zakresu teorii muzyki – jak zatem sama dołączyłaś do kompozytorskiego, żeńskiego kręgu?

A.B.: Na mojej drodze twórczej stanął Edward Bogusławski, który zasugerował, że może warto byłoby podjąć studia z zakresu kompozycji, ale ubiegł go Józef Patkowski.

A.N.Z.Czy właśnie tak zaczęły się Twoje regularne kursy PKP na linii Katowice-Warszawa?

A.B.: Dokładnie. Patkowski przyjechał na Śląsk z ideą stworzenia kolejnego studia muzyki elektronicznej. Po świetnym studiu założonym w Warszawie w 1973 roku powołał do życia studio muzyki komputerowej w Krakowie, a następnie – latach 90. – w Katowicach. Można śmiało powiedzieć, że było to jego „ukochane dziecko”. Należałam do pierwszej grupy studentów, którzy wchodzili w ten świat.

A.N.Z.Jak wspominasz zajęcia z Józefem Patkowskim?

A.B.: Uczyłam się de facto prywatnie, u niego w domu. To było świetne doświadczenie: posiadał bowiem ogromną ilość partytur, które nie były dostępne w bibliotekach; wiele z nich posiadało dedykacje, których był adresatem. Od razu wiedziałam jednak, że materia elektroniczna nie jest wystarczająca jako autonomiczna. Czułam wyraźną potrzebę działania w zakresie korespondencji sztuk: muzyka jest dla mnie zwierciadłem swojego czasu, fascynuje mnie jak wchodzi w relacje ze słowem i tańcem.

A.N.Z.Pierwszą współpracę nawiązałaś z Jackiem Łumińskim i Teatrem Tańca w Bytomiu…

A.B.: Trafiłam wówczas w wielką niszę: w latach 90. nie było zbyt wielu dzieł, w których kompozytor nawiązywał współpracę z choreografem. Kompozytorzy w pewien sposób zamknęli się wówczas w swojej dziedzinie. Dziś mamy np. program „Zamówień kompozytorskich”, dzięki któremu powstają utwory o charakterze interdyscyplinarnym, ale można powiedzieć, że w zakresie korespondencji sztuk lata 90. były prawdziwą pustynią. Ten pierwszy spektakl pozostał w szkicach, zarysach natomiast to pierwsze doświadczenie dało mi szansę na wielkie przyjaźnie z artystami zespołu Łumińskiego- Andrzejem Morawcem, Anną Krysiak i Wojtkiem Mochnienej- w rezultacie z nimi zrealizowałam w przyszłości dzieła sceniczne.

A.N.Z.Wracając do Twojej edukacji kompozytorskiej, mamy w pierwszej kolejności Józefa Patkowskiego. Co lub kto jeszcze wpłynął na Twoją formację?

A.B.: Poza lekcjami u Patkowskiego brałam udział również w różnych warsztatach, ale z całą stanowczością wielki wpływ miała na mnie – i dalej ma! – Warszawska Jesień. Od 21 lat to moja wielka miłość, powiedziałabym, że obowiązkowa przyjemność, której co roku doświadczam. Dzięki festiwalowi poznałam tysiące utworów, a za każdym razem zachwyca mnie, że wiele dzieł słyszymy w interpretacjach znakomitych zespołów ze Śląska: Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, Orkiestry Muzyki Nowej, Cameraty Silesii czy Kwartetu Śląskiego.

A.N.Z.Skoro dotarłyśmy do wątku „Śląska w Warszawie”, czujesz się obecnie bardziej „śląska” czy „warszawska”?

A.B.: Przypomina mi się Kasia Nosowska, która śpiewa, iż jest „zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska”. U mnie ten dylemat powraca zawsze na wysokości Koluszki-Radomsko: „Jestem już tu, czy jeszcze tam? Jestem już tam, czy jeszcze tu?!”. W Warszawie wyrosła naturalnie mała emigrancka enklawa: myślę o moich przyjaciołach, Andrzeju Morawcu oraz Aleksandrze Dziurosz, z którymi regularnie współpracuję. Korzenie śląskie ciągle w nas są. Na pewno przejawią się w dyscyplinie i szacunku do pracy, zabieraniu głosu w sprawach ważnych,ale nigdy w sposób przekraczający granice dobrego smaku. Natomiast (może nie powinnam tego mówić?) cytując Kazimierza Kutza wyróżnia nas też pewnego rodzaju śląska „pierdołowatość”: polega ona na tym, że czasami za bardzo przyjmujemy wprost pewne regulaminy, kiedy trzeba tupnąć nogą, być bardzo zdeterminowanym w postawieniu granic. Została we mnie również odpowiedzialność za słowa i swoje przygotowanie do podejmowanych działań. Bardzo źle czułabym się np. przychodząc nieprzygotowana na zajęcia… A może brakuje mi pierwiastka improwizacji?

A.N.Z.O to akurat bym się nie martwiła – w końcu sama jej uczysz m.in. na specjalności Rytmika katowickiej AM oraz sama improwizujesz do zajęć tańca współczesnego i choreografii w warszawskim UMFC. Wiemy zatem, co cennego ze Śląska „zabrałaś” ze sobą do stolicy – a w drugą stronę?

A.B.: Warszawa nauczyła mnie otwartości, przyniosła przestrzeń i różnorodność. Dodam, że przywitała mnie wspaniale i od razu dostałam pracę w ówczesnej Akademii Muzycznej (dzisiejszym UMFC) właśnie dlatego, że jestem absolwentką katowickiej uczelni. Nigdy nie spotkały mnie nieprzyjemności związane z moich pochodzeniem, wręcz przeciwnie: wielokrotnie rozmawiałam z Warszawiakami „z dziada pradziada”, którzy zawsze z ogromnym szacunkiem odnosili się do naszego regionu, między innymi dzięki wspólnocie doświadczeń powstańczych.

A.N.Z.Wielokrotnie brałaś udział w projektach poza granicami Polski – czy miałaś okazję prezentować wówczas muzyczne propozycje rodem ze Śląska? Jak zostały przyjęte?

A.B.: Dużym zainteresowaniem cieszyły się dzieła elektroniczne polskich kompozytorek, o których miałam przyjemność mówić podczas konferencji w Lizbonie. Bardzo często korzystam z utworów śląskiej szkoły kompozytorskiej w ramach prowadzonych przeze mnie warsztatów improwizacji fortepianowej czy analizy muzycznej. Odbiorcom bardzo podobały się utwory Krzanowskiego, Szalonka, Góreckiego, Gabrysia oraz Świdra. W przypadku jego utworów chóralnych, zwłaszcza z tekstem gwarowym pojawia się z oczywistych powodów pewna bariera komunikacyjna, co nie zmienia faktu, że cieszą się one entuzjastycznym przyjęciem. Do swoich projektów chciałabym włączyć również muzykę Wojciecha Stępnia oraz Przemysława Schellera.

A.N.Z.: A dla muzyki dzisiejszych śląskich kompozytorek też znajdziesz miejsce?

A.B.: Oczywiście, wiadomo! Justyna Kowalska-Lasoń, Joanna Szymala, Sonia Brauhoff… wspaniałe Dziewczyny!

A.N.Z.Rozmawiamy w dniu inauguracji IX Śląskich Dni Muzyki Współczesnej, na pewno ucieszy Cię program, w którym znalazły się m.in. pieśni Twojej muzycznej „przewodniczki”, Władysławy Markiewiczówny oraz prawykonanie – Sonety na baryton i fortepian do słów Williama Szekspira Adrianny Kubicy-Cypek.

A.B.: Wspaniale! Adrianna Kubica-Cypek to bardzo rzutka, młoda kompozytorka, która ma wiele ciekawych pomysłów – wyróżnia ją wrażliwość na sztuki plastyczne i literaturę, bardzo rokuje na przyszłość. Do przedstawicielek najmłodszej generacji śląskiej szkoły kompozytorskiej należy również Marta Kleszcz, która poza kompozycją ukończyła studia na specjalności Rytmika. Nie boi się pracy z tekstem, a w swoim dorobku ma operę dziecięcą, co stanowi rzadkość w twórczości polskich kompozytorów w ogóle.

A.N.Z.Padło wiele intrygujących kwestii na temat śląskiej szkoły kompozytorskiej, ale teraz o Tobie!

A.B.: Najgorzej! 🙂

A.N.Z.Jak scharakteryzowałabyś swój język muzyczny, główną ideę swojej działalności artystycznej?

A.B.: Moje prace są głównie elektroakustyczne, w całości elektroniczne lub przeznaczone na instrument solowy i warstwę elektroniczną. Interesuje mnie forma. Może być klasyczna, ale bardziej myślę o pewnej opowieści; narracja jest bowiem ważna, a prawie wszystkie moje kompozycje pisane są na zamówienie, wynikające ze współpracy z choreografem i przeznaczone dla konkretnego zespołu.

Staram się łączyć w nich dwa wątki, dwie moje wielkie pasje, które mogą wydawać się skrajne: jedną z nich stanowi muzyka elektroniczna, drugą – muzyka etniczna, folklor polski i muzyka świata. W kilku przypadkach udało mi się je połączyć m.in. w ramach spektaklu Zaklęcia (Incantations), który miał swoją premierę w Filharmonii Narodowej w ubiegłym roku. Spektakl powstał na zamówienie Narodowego Centrum Kultury i zaprezentowany został podczas drugiej edycji Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej „Eufonie”. Jest to opowieść o kobietach przedstawiona w perspektywie tradycji i jej obecności w sferze prywatnej, przez którą wiodą nas pieśni ludowe z sześciu kręgów kulturowych: polskiego, ukraińskiego, białoruskiego, słowackiego, bułgarskiego i litewskiego, pojawia się również pieść maryjna oparta na skali żydowskiej oraz jedna pieśń żydowska w języku polskim. Pieśni przeznaczone są na głos biały, a wybrała je Weronika Grozdew-Kołacińska. Przeprowadzają nas one przez życie kobiety: od momentu jej młodości i zamążpójścia, po opłakiwanie zmarłych i wyzwolenie.

A.N.Z.W tym kontekście od razu przychodzi na myśl cykl pieśni Schumanna…

A.B.: Inne moje spektakle również są bardzo „kobiece”: Kontrasty ukazują folklor kurpiowski i jego współczesne przeobrażenia oczami kobiety. Z kolei Few_few! to obraz polskiego wesela o bardzo jaskrawych kolorach, na koniec spotkania ujawniona zostaje jednak naga prawda o uczestnikach przyjęcia, jak u Wyspiańskiego.

A.N.Z.Albo Smarzowskiego…

A.B.: Wiem, że wiele osób miało właśnie takie skojarzenie po zobaczeniu spektaklu. Ważne jest również dla mnie przekraczanie granic. Tego tematu dotyczy m.in. FunAB®-ja, którą zadedykował mi Andrzej Morawiec. Można powiedzieć, że to taka „zabawa” związana z moją osobą, zarówno jeśli chodzi o grę słów w tytule, ale również mój udział w samym przedstawieniu: nie tylko napisałam muzykę, ale również gram w nim na fortepianie i… tańczę na scenie. Andrzej to genialny choreograf i nauczyciel, nawet krzesło nauczyłby tańczyć! Muzykę do „FunAB®-ji: dedykowałam Pauline Oliveros – mojej wielkiej inspiracji, bardzo bliska jest mi jej idea „deep listening”. Grę słów zawiera również spektakl Puppet®-ja.

A.N.Z.: Można było go zobaczyć na ostatniej Śląskiej Trybunie Kompozytorów.

A.B.: Tak, w katowickiej Akademii Sztuk Pięknych. Tworząc muzykę, bardzo dużo „spacerowałam” po katowickich biurowcach. Chciałam sprawdzić, w jakiej audiosferze funkcjonują pracownicy korporacji. Panuje tam nieustający hałas! W mojej muzyce grają zatem kserokopiarki, telefony, drukarki, kosze na śmieci, papier , folia aluminiowana, folia bąbelkowa – tytułowa „papeteria”. Udało mi się oddać ten element „korpogonitwy” w zaprojektowanej warstwie elektronicznej: w 32 minucie, gdy percepcja słuchacza znajduje się już na pograniczu tolerancji, wreszcie następuje oczekiwane wytchnienie. Widziałam, że ludziom towarzyszył płytki oddech, potrzebowali innej przestrzeni! Bardzo cieszę się, że słuchacze tak żywo zareagowali i spektakl nikogo nie pozostawił obojętnym. Wielu z nich dzieliło się później ze mną swoimi wrażeniami.

A.N.Z.Jakie są Twoje kompozytorskie plany na najbliższe miesiące?

A.B.: W ubiegłym roku napisałam duży utwór elektroniczny z głosem – ..qui est… przeznaczony dla Nicholasa Isherwooda, który znany jest m.in. z wykonawstwa utworów Karlheinza Stockhausena oraz współpracy z dziesiątkami najwybitniejszych kompozytorów XX i XXI wieku. Dzieło wykorzystuje teksty Safony i Bertolda Brechta. Isherwood włączył mój utwór w cykl jego tras koncertowych zatytułowanych „Electric Voice”, poprzednia edycja była czwartą (tak moje dzieło trafiło do słuchaczy trzech różnych festiwali w USA, a także w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Holandii i dzięki zaproszeniu Marka Chołoniewskiego na słynny krakowski Audio Art). Utwór ten spotkał się z tak dobrym przyjęciem, że wykonawca ponowne zamówił u mnie nowe dzieło nad którym właśnie rozpoczęłam pracę. Jeśli wszystko się uda, kompozycja zostanie wykonana w sezonie 2021-2022 minimum w ośmiu krajach, w tym w Wietnamie i Iranie. Niebawem zacznę również pracę nad triem na skrzypce, wiolonczelę i fortepian oraz elektronikę w odpowiedzi na zamówienie z Kanady.

A.N.Z.Sporo tego – to sprawy naprawdę wielkiego kalibru! Czym zajmujesz się, gdy nie przenosisz gór?

A.B.: Moją odskocznię stanowią piosenki. Piszę i takie zainspirowane ludowością, i bardziej w jazzowym klimacie. Przede mną jeszcze jeden wspaniały projekt, realizowany we współpracy z wyjątkowymi kobietami: Anną Kierkosz, autorką kapitalnych tekstów oraz Agnieszką Wilczyńską, absolwentką katowickiej AM na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Płyta będzie zdecydowanie jazzująca; świetnie oddaje ducha tego, co ostatnio dzieje się w Polsce. Nie można wyobrazić sobie lepszej wokalistki, niż Agnieszka Wilczyńska w kontekście proponowanych przez Annę Kierkosz tekstów – oparte są one bowiem na słynnej publikacji Clarissy Pinkoli Estés „Biegnąca z wilkami”…

Numer ,,Muzyka na Śląsku. Konteksty” został wydany dzięki wsparciu partnera Katowice Miasto Ogrodów.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć