Obchodzone w zeszłym roku setne urodziny Benjamina Brittena przeszły bez większego echa nie tylko na polskich scenach operowych, ale również we Francji. Owo „przeoczenie” nadrobiła w imieniu Francuzów Opéra de Lyon, poświęcając tegoroczną edycję swojego festiwalu największemu kompozytorowi brytyjskiemu ubiegłego stulecia. Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że, podobnie jak w sezonie 2011-2012, kiedy osią festiwalu była postać Giacomo Pucciniego, również w tym roku jedynym łącznikiem między trzema operami będzie ich kompozytor. Przyjrzawszy się jednak bliżej wybranym dziełom trudno nie dostrzec, że we wszystkich trzech przypadkach ich bohaterowie popadają w szaleństwo. Ponadto, w Curlew River i Peterze Grimesie, przyczynkami do przedstawionych wydarzeń stają się młodzi chłopcy. W The Turn of the Screw postać nieletniego Milesa staje się nawet jednym z głównych protagonistów dramatu…
Dyrekcja Opéra de Lyon postawiła w programie festiwalu na wartości sprawdzone: poza Curlew River w reżyserii Oliviera Py, która swoją premierę miała już sześć lat temu, Serge Dorny zaprosił do współpracy artystów blisko ze swoim teatrem związanych. Yoshi Oida, który wyreżyserował nowego Petera Grimesa pracował w roku 2012 nad Terre et Cendres Jérôme Combiera i Atiqa Rahimiego. Valentina Carrasco, której powierzono zaś The Turn of the Screw, współpracowała w zeszłym roku z Alexem Ollé przy realizacji Il Prigioniero i Erwartung. Dzięki takiej polityce artystycznej, publiczność Opéra de Lyon mogła obejrzeć trzy bardzo dobrze dopracowane spektakle, w wierny sposób opowiadające zawarte w librettach historie. Wspólną dominantą dwóch nowych przedstawień była również ich olśniewająca wprost strona wizualna.
Przyjechawszy do Lyonu w ostatni weekend kwietnia miałem okazję zobaczyć trzy spektakle, które z pewnością miały już czas „dotrzeć się” od czasu ich premier. Pierwszego wieczoru zobaczyłem wznowienie Curlew River w reżyserii Oliviera Py, które okazało się najlepszym przedstawieniem cyklu. Już od samego wejścia do hallu opery publiczność usłyszeć mogła dyskretnie rozchodzące się dźwięki nagrane najprawdopodobniej wieczorową porą na mokradłach: rechot żab, grę świerszczy i odgłosy ptaków (tytułowych kulików?). Ów Naturlaut ustąpił z początkiem przedstawienia miejsca chorałowi intonowanemu przez poprzedzanych przez śpiewaków, poprzedzanych przez instrumentalistów. Odziani w czarne płaszcze, wyłaniają się oni z głębi sceny wchodząc na trzyczęściową konstrukcję ze schodami po obu jej stronach. W dalszym toku przedstawienia ta trzykondygnacyjna scenografia będzie się rozsuwała, zbliżając nas niejako do odkrycia tajemnicy życia po śmierci. Po prawej stronie sceny stoi się stolik z lustrem, na którym znajdują się teatralne rekwizyty oraz środki do charakteryzacji. To przy nim właśnie kolejni śpiewacy będą przeistaczać się kolejno w Przewoźnika, Podróżnika, Szaloną Kobietę oraz Handlarza Niewolnikami. Transformacje każdej z postaci polegają najczęściej na zrzuceniu płaszcza oraz na nałożeniu makijażu: białego, czarnego bądź czerwonego. Trzy główne postaci otrzymały także od reżysera stygmaty, malowane kolejno czerwoną farbą przez chórzystów-mnichów: Przewoźnik na dłoniach, Kobieta na boku, Podróżnik zaś na stopach. Niestety nie zrozumiałem, co chciał przekazać tym gestem reżyser – czyżby miało to symbolizować trójjedność tych bohaterów? Jeśli tak, to dlaczego lub wobec czego albo kogo?
fot. Bertrand Stofleth, materiały promocyjne Opéra de Lyon
W tekście libretta Curlew River tytułowa rzeka dzieli Wschód od Zachodu – intencją kompozytora, podchwyconą przez Oliviera Py było jednak wyraźnie to, by łączyła ona te światy a nie separowała. Britten, poza zastosowaniem orientalnych skal, przemienił harfę w koto (poprzez prosty zabieg jakim jest granie blisko pudła rezonansowego), flet poprzeczny w shakuhachi, bębny zaś w zestaw japońskich perkusjonaliów. Efekty te połączył kompozytor z europejskim par excellence chorałem. Reżyser, ze swojej strony przeprowadził sprawną fuzję znanego ze średniowiecza dramatu liturgicznego z elementami teatru nō: ogromne wrażenie zrobił na mnie wykonujący rolę Kobiety Machaël Slattery – nie tylko ze względu na swoje walory wokalne ale także na to jak wspaniale, zgodnie z duchem teatru japońskiego, poruszał się po scenie. Trwającą niewiele ponad godzinę przypowieść Brittena Olivier Py zamknął w ramy dwóch stopklatek, w których zamarli w bezruchu aktorzy przywodzili na myśl kompozycje z Ukrzyżowania Giotta (na początku) i Zmartwychwstania Tintoretta (na końcu). Całość oszczędna w środkach, uduchowiona, dopracowana wizualnie – po prostu wspaniała. Jeśli dodać do tego wyśmienitą obsadę wokalną ze wspomnianym Machaëlem Slattery na czele, nie ma się co dziwić, że tak wysoko postawioną poprzeczkę trudno było przeskoczyć dwóm kolejnym spektaklom.
fot. Bertrand Stofleth, materiały promocyjne Opéra de Lyon
Zainspirowane japońskim teatrem nō Curlew River wyreżyserował Francuz, zaś autorem inscenizacji arcyangielskiego Petera Grimesa był pochodzący z Japonii Yoshi Oida. Spektakl zaczął się niejako od końca. Jeszcze przed prologiem na pustej scenie rozgrywa się niema scena: do stojącego na przerdzewiałej łodzi Grimesa podchodzi Balstrode by wręczyć mu młot, którym rybak ma rozbić dno swojego pokładu. Główny bohater pozostaje nieruchomy w łodzi, którą w prologu reżyser zmienił w ławę oskarżonych. W przeciwieństwie do poprzedniego spektaklu Brittena (Śmierć w Wenecji w Aldeburgh w 2007, wystawiona także w Opéra de Lyon), który okazał się przedstawieniem bardzo ascetycznym, pierwszą operę Anglika Oida zrealizował z prawdziwym “przytupem”. Zabudowania rybackiej wsi Borough stanowią odrapane i nadjedzone przez rdzę kontenery portowe, które w kolejnych scenach dramatu zmieniają swoje położenie, otwierają się, a czasem nawet nakładają się na siebie. Nadmorską atmosferę wzmacnia również imponująca gra świateł – zwłaszcza za sprawą pojawiających się niekiedy cieni scenicznych rusztowań, które przypominają tutaj żurawie portowe. Element wizualny był moim zdaniem najmocniejszą stroną przedstawienia, które od początku do samego końca pieściło wręcz zmysł wzroku.
fot. Jean Pierre Maurin, materiały promocyjne Opéra de Lyon
Poza doskonałą realizacją od strony technicznej, odniosłem wrażenie, że Yoshi Oida jedynie opowiedział historię Petera Grimesa, nie zajmując wyraźnej pozycji, jeśli chodzi o interpretację opowieści. Zadania bardziej osobistego odczytania treści opery podjął się za to dyrygent – Kazushi Ono. Nie po raz pierwszy miałem okazję podziwiać kunszt dyrektora muzycznego Opéra de Lyon, który w partyturze Brittena ze smakiem podkreślił wszystko, co najlepsze. I to za sprawą Ono, pierwszoplanową postacią opery stał się chór (warto w takim razie wymienić tutaj także Alana Woodbridge’a, który prowadzi chór Opery w Lyonie), reprezentujący małomiasteczkową zbiorowość mieszkańców Borough. Kiedy społeczność wsi z ostracyzmem traktowała Grimesa, bezlitośnie wchłaniała głosy indywidualnych bohaterów, którzy wyrażają swoje wątpliwości bądź brak zgody z większością. W drugim akcie, reżyser podkreślił bigoterię ludzi, którzy wyszedłszy z mszy i cały czas trzymając w rękach Biblie, rzucają się do kolejnych oskarżeń Grimesa. Ów stan ducha trafnie skomentowało trio Auntie-Boles-Keene: „Now the church parade begins. / Fresh beginning for fresh sins. / Ogling with a pious gaze. Each one’s at his exercise!”. Największe jednak wrażenie zrobił na mnie chór w akcie trzecim, kiedy tłum po raz kolejny rusza na „polowanie” na Grimesa – tutaj jest to już przerażająca masa, której zdaje się nic nie może już powstrzymać. Wykonujący tytułową rolę Alan Oke pokazał się bardzo dobrze od strony aktorskiej, ale odniosłem wrażenie, że jego głos był nieco zmęczony po sześciu spektaklach. Oczywiście trudno obwiniać jakiegokolwiek tenora, że nie wykonał optymalnie roli Petera Grimesa napisanej „na miarę” dla Petera Pearsa, ale faktem jest, że Oke nie sprostał wszystkim wysokim partiom w powierzonej mu roli. Na szczęście, finałowy monolog wykonał wyśmienicie, pozostawiając bardzo dobre wrażenie końcowe i pozwalając mi wyobrazić sobie jego głos w optymalnej formie.
fot. Jean Pierre Maurin, materiały promocyjne Opéra de Lyon
Festival Brittena zamknęła nowa realizacja Obrotu śruby – opery napisanej na podstawie opowiadania Henry’ego Jamesa. Reżyserii dzieła podjęła się związana z katalońską grupą La Fura dels Baus Valentina Carrasco. Spektakl rozpoczęła projekcja wideo – jeden ze znaków firmowych La Fura. Używając pięknych kadrów i zbliżeń, wideo przedstawia chłopca i dziewczynkę (chwilę później przekonamy się, że to Miles i Flora) bawiących się w ogrodzie: huśtających się, zbierających kwiaty… W pewnym momencie pojawia się również obraz z białym gołębiem, który może tu symbolizować niewinność dzieci. Ich zabawom towarzyszy od samego niemal początku czerwona włóczka, która poprzez swoją obecność zakłóca nieco logikę wyświetlanych obrazów. W swojej inscenizacji Obrotu śruby Carrasco do samego końca przedstawienia pozostawia bez odpowiedzi pytanie o to, czy duchy Petera Quinta i Miss Jessel faktycznie biorą udział w wydarzeniach oraz dla kogo tak naprawdę są one widoczne. Libretto opery pozwala na dużą dowolność w tej kwestii, co wykorzystała Carrasco podtrzymując suspens aż do finału. Wraz z kolejnymi niepokojącymi wydarzeniami, dom w Bly oplatają kolejne pajęczyny, w które „łapią się” również kolejne meble: biurko Guwernantki, lampa, łóżko, pianino. Dzięki temu w finałowej scenie nic już nie pozostaje na swoim miejscu, potęgując tym samym stan wytrącenia z równowagi młodej opiekunki Milesa i Flory. Po przerwie, przed rozpoczęciem aktu drugiego, wyświetlone zostaje drugie wideo, które rzuca cień podejrzenia na dwójkę dzieci. Projekcja ta przedstawia chłopca i dziewczynkę poruszających się po domu, po raz kolejny z czerwoną włóczką, ale tym razem wyraźnie go nią oplatających, na wzór znanej nam z pierwszego aktu pajęczyny. Wydaje się zatem, że to same dzieci są w tej historii manipulatorami, którzy każą Guwernantce widzieć duchy. Koniec przedstawienia stawia jednak młodych bohaterów w innym świetle: może faktycznie dzieci są opętane przez Quinta i Miss Jessel? Odnaleziona w parku Flora opuszcza scenę ubrana w czerwony sweterek a Guwernantka sama potwierdza, że przegrała walkę o nią. Inaczej ma się spawa z Milesem, którego czerwony sweter w finałowej scenie zaczyna się pruć: z jednej strony duch Quinta usiłuje przyciągnąć do siebie chłopca za czerwoną nić, z drugiej zaś, Guwernantka próbuje zedrzeć z niego to ubranie. Dokonuje tego w momencie, gdy w końcu udaje jej się wydobyć od Milesa wyznanie, że źródłem zła jest Peter Quint (nazwany w ostatniej chwili przez chłopca „you devil!”). Opieka uratowała duszę chłopca, jednak za cenę jego doczesnego życia.
fot. Jean Louis Fernandez, materiały promocyjne Opéra de Lyon
Od strony muzycznej, drugiego z rzędu wieczoru miałem szczęście wysłuchać zespołu prowadzonego przez Kazushiego Ono. Zespół składający się z jedynie trzynastu muzyków zabrzmiał barwnie i doskonale pomógł w budowaniu napięcia dramatu. Również śpiewacy spisali się na piątkę: najbardziej podobali mi się Andrew Tortise wykonujący rolę Quinta oraz Remo Ragonese (Miles) i Loleh Pottier (Flora).
fot. Jean Louis Fernandez, materiały promocyjne Opéra de Lyon
Podobnie jak zeszłego roku, aż trudno mi było wyjeżdżać z Lyonu po trzech tak dobrych przedstawieniach. Z perspektywy Francuzów można się tylko cieszyć, że dyrektor Opéra de Lyon, Serge Dorny został zmuszony do odejścia z Semperoper jeszcze przed oficjalnym objęciem tam stanowiska. Lyon niech zbiera gratulacje z powodu rozwoju wypadków, które pozwoliły zachować Dorny’ego na miejscu, a Drezno może pluć sobie w brodę.
W przyszłym roku, poza innymi ciekawymi przedstawieniami, Opéra de Lyon proponuje festiwal zatytułowany Tajemnicze ogrody: w programie Schreker, Gluck i van der Aa.
———————
Festival Britten w Opéra de Lyon (10-29 kwietnia 2014):
Curlew River
reżyseria: Olivier Py
kierownictwo muzyczne: Alan Woodbridge
premiera: 6 marca 2008
Peter Grimes
reżyseria: Yoshi Oida
kierownictwo muzyczne: Kazushi Ono
premiera: 10 kwietnia 2014
The Turn of the Screw
reżyseria: Valentina Carrasco
kierownictwo muzyczne: Kazushi Ono
premiera: 11 kwietnia 2014
—————