XVII Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im Fryderyka Chopina, fragment plakatu

felietony

Chopin w epoce płonących fortepianów

W związku z obchodami 200. rocznicy narodzin Fryderyka Chopina, w różnych miejscach Warszawy pojawiło się 14 czarnych ławek. To ławki multimedialne, które po naciśnięciu odpowiedniego przycisku odtwarzają wybrane utwory kompozytora. W ten sposób można wysłuchać między innymi: Walca Des-dur op. 64 nr 1, Ballady f-moll op. 52 i Marsza Żałobnego z Sonaty b-moll op. 35. Warszawiacy i turyści są zachwyceni. Wyciągają komórki, robią głupie miny, pstrykają zdjęcia, kręcą filmiki, wrzucają na Youtube, udostępniają na Facebooku, a potem pędzą, bo zaraz ucieknie im autobus. Za moich czasów utworów Chopina słuchało się inną częścią ciała – komentuje ironicznie wąsaty przechodzień. Ale przecież czasy się zmieniły…

Czasy się zmieniły i zmieniają się w tempie wprost proporcjonalnym do tempa rozwoju techniki. Dość powiedzieć, że ławeczki Chopina – budzące niesmak wśród przedstawicieli najstarszego pokolenia – uchodzą dziś za swego rodzaju źródło wiedzy o kompozytorze: sama sztuka wyraźnie pokpiwa sobie z tradycji. Dwudziesty wiek miarowo i metodycznie obrócił w popiół nie tylko mit pianisty-wirtuoza, ale i dotychczasowe osiągnięcia kompozytorów w zakresie harmonii, kontrapunktu czy instrumentacji. Niewiele ponad sto lat po skomponowaniu przez Chopina Koncertu e-moll John Cage po raz pierwszy spreparował fortepian w swoim Bacchanale, czyniąc tym samym z instrumentu swoisty substytut perkusji. Ten sam John Cage obsadził płonący fortepian w głównej roli jednego ze swoich performance’ów. A żeby nie szukać daleko, Koncert fortepianowy Simona Steena-Andersena z 2014 rozpoczyna nagranie fortepianu spadającego na beton z wysokości ośmiu metrów.

I w takim świecie – świecie zniecierpliwionym nazbyt sentymentalną przeszłością, za to złaknionym silnych emocji bez precedensu – ma się odbyć 17. Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina. 120 godzin muzyki XIX-wiecznego kompozytora. Wszystko na fortepianie. Wszystko w tonalności dur-moll. Wszystko do bólu tradycyjne i mimo to…?

Spadek zainteresowania muzyką zbyt romantycznego Fryderyka Chopina odnotowano już w latach 20. XX stulecia. To właśnie coraz rzadsze wykonania utworów kompozytora były głównym przyczynkiem do zainicjowania Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Powodzenie projektu nie było oczywiste – pedagog i pianista Jerzy Żurawlew następująco opisał swoje starania o zdobycie funduszy na jego organizację: Spotkałem się z absolutnym niezrozumieniem, obojętnością, a nawet niechęcią. W Ministerstwie oznajmiono, że nie ma na to środków […], a w ogóle pomysł jest nierealny do wykonania. Dopiero zmiana władzy umożliwiła wcielenie idei w życie. Mimo że zaledwie 26 uczestników z 8 krajów zaprezentowało się w Sali Koncertowej Filharmonii Warszawskiej w 1927 roku, ich bardzo wysoki poziom wyniósł pierwszy konkurs do rangi sukcesu. W 1932 roku do udziału zgłosiło się nieporównywalnie więcej, bo aż 200 kandydatów, spośród których jury dopuściło do występu w I etapie 89 pianistów. Konkurs rozkwitł po II wojnie światowej, zyskując prawdziwie międzynarodowy charakter – wśród laureatów z tamtych lat odnaleźć można wiele nazwisk, które na trwałe zapisały się w historii światowej pianistyki, by wymienić Maurizia Polliniego, Marthę Argherich, Garricka Ohlssohna czy Krystiana Zimermana. Pewną ilustracją emocji, jakie towarzyszyły w owych czasach Konkursom Chopinowskim, jest wypowiedź Jerzego Waldorffa z 1970 roku: W tych dniach całe miasto mówi tylko o grze na fortepianie i każdy taksówkarz zna się najlepiej na tym, jak trzeba wykonać finał „Sonaty b-moll”, w tramwajach i autobusach ludzie skaczą sobie do oczu w walce o swoich faworytów do nagród. Przed gmachem Filharmonii tłumy tych, co nie dostali się do środka. Czasem trzeba wzywać na pomoc milicję, ale nie zawsze to pomaga!. Ile w tych słowach prawdy, a ile fantazji autora – nie wiemy. Jedno jest pewne: Konkurs Chopinowski przez bez mała dziewięćdziesiąt lat dostarczał emocji nie tylko muzykom. Ludzie zakochiwali się w pianistach podobnie, jak w gwiazdach muzyki pop, kibicowali im i przeżywali całym sercem ich sukcesy i porażki. Ci, którzy za Konkursem Chopinowskim nie przepadają, tłumaczą, że rywalizacja zupełnie nie pasuje do sztuki, że emocje, które narastają wokół tego wydarzenia, za bardzo się kojarzą z piłką nożną. A dla mnie właśnie ten ogień, którego dostarcza całemu wydarzeniu jego sportowy charakter, sprawia, że tak żywe zainteresowanie publiczności utrzymuje się do dziś.

Narodowy Instytut Fryderyka Chopina umiejętnie ten ogień podsyca, adaptując krok po kroku nowinki techniczne. W 2005 roku wszystkie etapy konkursu można było śledzić dzięki trzem transmisjom: radiowej, telewizyjnej i internetowej. W tym roku, po raz pierwszy w historii  przesłuchania można było oglądać na żywo dzięki specjalnej aplikacji mobilnej i smart TV. Zarówno TVP Kultura, jak i NIFC relacjonowały wydarzenia z poszczególnych etapów na facebookowych fanpage’ach. Pod fotografiami uczestników pojawiały się dziesiątki komentarzy, setki udostępnień i tysiące polubień, stanowiących – można tak chyba powiedzieć – wirtualny odpowiednik braw. Inną godną pochwały inicjatywą jest umieszczenie w internecie nagrań z występów poszczególnych uczestników. Dzięki takim zabiegom, w ciągu ostatnich lat, Konkurs Chopinowski stał się na wyciągnięcie ręki nie tylko dla tych, którym udało się zarezerwować miejsce w filharmonii. Wśród osób kontaktujących się telefonicznie ze studiem TVP Kultura, dużą część stanowili melomani, bądź zupełni nowicjusze muzyczni, którzy dzięki Konkursowi odkryli coś wartościowego. Miałam cichą satysfakcję, że przez te kilkanaście dni profesjonalizm, klasa i piękno zatriumfowały nad uparcie promowanymi przez media popisami celebrytów. I jednocześnie żal do TVP 1, które nie poświęciło Konkursowi nawet tyle czasu, ile nakazywałaby przyzwoitość.

Bo opisane przeze mnie sportowe emocje nie są w gruncie rzeczy najważniejsze. To jedynie przykrywka, pod którą organizatorzy Konkursu przemycają coś znacznie szlachetniejeszego, cenniejszego, czyli właśnie tego romantycznego ducha, którego współczesność tak bardzo nie ceni i nie rozumie. Ławeczki Chopina są dla mnie symbolem nieudolności współczesnych czasów w (jakże pedagogicznym) przypominaniu o wadze i powadze wybitnych umysłów minionych epok. Mam przed oczyma nauczyciela, który w głębi serca uważa, że temat lekcji jest śmiertelnie nudny i który skrajnie go upraszcza i spłyca, żeby uczniowie jakoś to przeboleli. Tylko w ten sposób może powstać twór taki, jak Chopin w dresowej bluzie z kapturem. Czy naprawdę jesteśmy tak mało zdolnymi i pozbawionymi wyobraźni uczniami, że to przeszłość musi wciąż naginać się do naszej rzeczywistości? Otóż nie! Jesteśmy w stanie wgryźć się w romantyczny idiom, jesteśmy w stanie wsłuchiwać się godzinami w kolejne wykonania całego cyklu Preludiów, mamy satysfakcję, odkrywając, że oprócz szlagierów kalibru Etiudy c-moll op. 10 nr 12 Rewolucyjnej czy Poloneza As-dur op. 53, Chopin oferuje wachlarz zróżnicowanych, niebanalnych, stawiających wysokie wymagania wykonawcze dzieł. Konkurs Chopinowski dowodzi tego, podpuszczając w nie lada przewrotny sposób dziesiątki tysięcy laikow, by wyobrażali sobie kształt poszczególnych fraz, by zastanawiali się nad tym, ile jest mazurka w mazurku, a ile poloneza w polonezie, by przeanalizowali proporcje między poszczególnymi głosami, i wreszcie: by poszukiwali odpowiedzi na pytanie czym jest piękno i ile niuansów wykonawczych musi zostać zrealizowanych, by je osiągnąć.

Wydaje mi się, że w momencie, gdy człowiek zda sobie sprawę, jak wiele niewidzialnych parametrów, subtelności i ukrytych znaczeń tkwi pomiędzy dźwiękami utworu będącego owocem geniuszu, nieco łatwiej usytuować płonący fortepian tam, gdzie jego miejsce.


Wesprzyj nas
Warto zajrzeć