Chór. Grupa ludzi, która z własnej i nieprzymuszonej woli poświęca przynajmniej dwa wieczory w tygodniu (a nierzadko i więcej), weekendy, urlopy i szeroko rozumiany czas wolny na coś, czego efekt często trwa nie więcej niż cztery minuty. Mało tego. Ci ludzie widzą w tym sens.
Zbiorowisko wariatów. Co drugi z nadprodukcją emocji. Wrażliwi, nadwrażliwi, przewrażliwieni. Najczęściej nieśmiali. To dlatego decydują się na śpiewanie w grupie, a nie solo. Bo kiedy śpiewasz w grupie, zawsze masz wsparcie. Ktoś podtrzyma twój oddech, ty podtrzymasz czyjś.
„Po co ci to?”. W sumie trudno powiedzieć. Pieniędzy z tego nie ma (jeśli są, to niewielkie). Środek do zdobycia popularności – wątpliwy (szczególnie w dzisiejszym świecie). Hasło „śpiew klasyczny” nie jest czymś, co wywołuje wypieki na twarzy i gwarantuje szał na Tinderze, Sympatii czy w innych miejscach tego typu. Częściej ludzie podejdą do ciebie z nabożną czcią i będą traktować jak żywy zabytek – zwłaszcza że czasem będziesz musiał tłumaczyć, że muzyka dawna to nie Kawiarenki, że było coś wcześniej, a YouTube to nie tylko karta „Na czasie”.
„Śpiewasz w chórze? To zaśpiewaj coś!”. Tu zazwyczaj pojawia się ogromne zdziwienie, bo okazuje się, że nie dla wszystkich jest oczywiste, że wielogłosowe utwory rozłożone na pojedyncze linie melodyczne raczej nie brzmią imponująco. W efekcie stajesz się „artystą ze spalonego teatru”, bo „jakbyś umiał, to byś zaśpiewał”.
Przychodzicie na próby dwa razy w tygodniu i przez te dwie, trzy godziny skupiacie się na sobie i pracy. Śpiewacie pojedyncze nuty, które dopiero po jakimś czasie zaczynają się układać we frazy. Jest was dużo, ale musicie znaleźć jakiś kompromis, szukacie współbrzmień, staracie się nie wybijać, wtopić w siebie. Nie ma miejsca na własne interpretacje, ozdobniki, wokalizy. Jesteście w tej pracy razem, oddychacie razem, czujecie razem. Sam niczego nie osiągniesz. Musisz się wsłuchać w innych i znaleźć dla siebie miejsce w harmonii, tak by jej nie zaburzyć.
Wspólne wyjazdy, a po wyjazdach – wspólne chorowanie. Swoją drogą wyjazdy to często decydujący argument podczas werbowania nowych chórzystów, co ma swoją długą tradycję, bo okazuje się, że w latach 30. i 40. ubiegłego wieku też nie było to bez znaczenia. W przed i powojennej Polsce członkostwo w aktywnie koncertującym chórze było niczym dzisiejsza strefa Schengen – i nie ma w tym przesady.
Przejdźmy do kwestii bardziej mierzalnych. O emocjach można pisać dużo, ale ostatecznie każdy doświadcza ich inaczej. Co innego statystyki i fakty, które udało się ustalić dzięki wielu badaniom dotyczącym realnego wpływu wspólnego muzykowania na zdrowie śpiewaków. Takich badań przeprowadzono wiele[1], a wszystkie sprowadzić można do stwierdzenia, że śpiewanie w chórze pozytywnie wpływa na zdrowie. Jak?
Przede wszystkim stymuluje mózg poprzez mające miejsce podczas śpiewu przetwarzanie różnych bodźców sensorycznych, a także kontrolowanie funkcji motorycznych związanych z emisją i kontrolą głosu, nauką i zapamiętywaniem melodii oraz tekstu. Wpływa na wydolność oddechową, kształtowanie postawy i napięcie mięśniowe. Wspólny śpiew reguluje rytm mięśnia sercowego – chórzyści nie tylko synchronizują więc nie tylko swoje głosy, ale także serca. (Ich serca biją unisono?).
Śpiewanie w chórze zmniejsza poziom hormonu stresu (kortyzolu), uwalnia endorfinę, dopaminę, serotoninę i wspomaga procesy terapeutyczne.
U aktywnych chórzystów zaobserwowano wzrost ogólnego poczucia szczęścia i dobrego samopoczucia. Co ciekawe, jedno z badań dowodzi, że chórzyści zgłaszali wyższy poziom ogólnego zadowolenia niż śpiewacy solowi. Szczerze powiedziawszy, nie dziwi mnie to. Chór to wspólnota – wsparcie. Śpiewasz, ale osłania cię trzydzieści osób, więc nawet jeśli coś pójdzie nie tak, jaka jest szansa na to, że pani w ostatnim rzędzie wychwyci dobierany ukradkiem oddech? Co innego śpiew solowy, kiedy podajesz siebie na talerzu. Na scenie jesteś ty kontra publiczność, przed którą obnażasz się ze wszystkiego. Dajesz jej całego siebie ze świadomością, że nikt cię w tym dawaniu nie wesprze. A przecież zdarza się, że dajesz i nie zostaje już nic dla ciebie.
Dlaczego aż tyle o emocjach? Bo one są jednak w muzycznej materii najważniejsze. Precyzja, rytm, słuch, nuty, prawidłowa emisja głosu oczywiście też, ale jednak z jakiegoś powodu maszyny nie zaczęły jeszcze śpiewać (i miejmy nadzieję, że prędko nie zaczną).
Chór to prawdziwe relacje. Przebieracie się, jecie i śpicie w autokarach. Lata spędzacie razem. Studniówki, matury, egzaminy, po których biegniesz się na próbę czy koncert. Śluby – czasem wewnątrz zespołu. Potem dzieci. Pogrzeby? Też. I to wtedy dochodzi do ciebie, po co to wszystko. Kiedy w ważnym dla ciebie momencie stoi za tobą murem tych kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt osób. Są, chociaż nie muszą. Chociaż mają swoje rodziny, prace, obowiązki. A potem ty jesteś dla nich, bo to dla ciebie oczywiste. Bo nie wyobrażasz sobie, że miałoby cię z nimi nie być. Nie wszystkich lubisz, wielu cię irytuje, z niektórymi nie chcesz rozmawiać, ale kiedy trzeba – jesteś dla nich. Bo oni byli dla ciebie.
_____
[1] Stephen Clift, Grenville Hancox, Ian Morrison, Bärbel Hess, Gunter Kreutz, Don Stewart, Choral singing and psychological wellbeing. Quantitative and qualitative findings from English choirs in a cross-national survey, „Journal of Applied Arts and Health” 2010, vol. 1, nr 1, s. 19–34; Sibylle Robens, Alexandra Monstadt, Alexander Hagen, Thomas Ostermann, Effects of Choir Singing on Mental Health. Results of an Online Cross-sectional Study, „J Voice” 2022, lipiec; Antje Bullack, Carolin Gass, Urs M. Nater, Gunter Kreutz, Psychobiological Effects of Choral Singing on Affective State, Social Connectedness, and Stress. Influences of Singing Activity and Time Course, „Frontiers in Behavioral Neuroscience” 2018, vol. 12.