Ze Stanisławem Soyką o „czułym” odświeżaniu standardów Duke’a Ellingtona czy Raya Charlesa, a także „własnych” i „cudzych” piosenkach rozmawia dla MEAKULTURY Joanna Roś.
Joanna Roś: Album „Swing Revisited” został zrealizowany w studiach nagraniowych w szwedzkim Malmö i w Warszawie. Te miejsca na różne sposoby kształtowały pracę nad płytą?
Stanisław Soyka: W studio w Malmö nagraliśmy partie orkiestry, zaś w Załuskach koło Warszawy zrealizowaliśmy nagrania partii solowych, wokalnych. Można powiedzieć, że to dość klasyczne procedury dla nagrań studyjnych.
J.R.: Wśród słuchaczy dominuje przekonanie, że „Swing Revisited” stworzona została z szacunkiem, z czułością. Co daje świadectwo tej czułości?
S.S.: Z szacunkiem i czułością znaczy kompetentnie, ze szczerym zaangażowaniem. Może „czułość” zamieniłbym na „pieczołowitość”?
J.R.: Słuchając „Swing Revisited”, przypominały mi się słowa Alberta Camusa: „Serce ma swoją pamięć”. Jakie jest Pana pierwsze skojarzenie, kiedy słyszy Pan hasło: „pamięć muzyki”?
S.S.: Pamięć muzyczna to chyba to, co przez lata życia „wkodowało się” w nasze „twarde dyski” i pozostaje częścią tej substancji, z której się składamy duchowo.
J.R.: Często odpowiadał Pan na pytania w rodzaju „co autor miał na myśli”, dotyczące własnych piosenek? Jeśli tak – jaki widzi Pan w tym sens?
S.S.: Nie widzę sensu w tłumaczeniu „co miałem na myśli”, chociaż kilkakrotnie na takie pytanie próbowałem odpowiedzieć. Były to jednak odpowiedzi chrome i słabe.
J.R.: Wykonywanie własnych piosenek to mocniejszy, w stosunku do coverowania, sposób przeżywania muzyki, czy nie warto tak katalogizować przeżyć i artystów?
S.S.: Zapewniam, że zupełnie nie warto tak katalogizować. Kiedy śpiewam Dylana, mam tę pieśń za swoją.
J.R.: Gościem zamku Pieskowa Skała, położonego na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej, bywał Fryderyk Chopin. Z tych wizyt do tej pory zachowała się wśród miejscowych legenda, że Chopin wpisał się do „złotej księgi” Pani Indykowej, mieszkającej nieopodal zamku. Proszę podzielić się z nami taką legendą czy anegdotą związaną z muzyką, która szczególnie pana porusza, wzrusza, może bawi?
S.S.: To było w roku Chopina. Miałem sen. Śniło mi się, ze przybyłem do Lublina zagrać recital chopinowski nazajutrz. Jak to chopinowski!? Przecież, żeby grać Chopina, trzeba mu poświęcić życie, a ja…. A nuty czytasz? No tak. Na pulpicie pojawia się zbiór mazurków. Jestem przerażony. Budzę się i wiem, że wszystko w porządku. To będzie zwyczajny recital. Soyka solo. Odetchnąłem z ulgą, ocierając pot z czoła.
fot. Bartek Piotrowski
J.R.: Czasami mówimy, że muzyka jest sztuką ze świata teatru – ulotną, niepowtarzalną, a jej pełną istotę trudno zamknąć w Archiwum, jakim byłoby nagranie… Są tacy wykonawcy, których woli Pan słuchać w samotności, niż na koncercie?
S.S.: Muzyka towarzyszy mi od dziecka. Jestem melomanem, chodzę na koncerty, które są rodzajem święta spotkania. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić jednak brak nagrań. Są takie płyty, do których wciąż powracam. Chętnie słucham Dwójki PR dla jej bogatej oferty muzycznej. Lubię też czytać przy muzyce.
J.R.: Czy ostatnio w naszym świecie kolażu wpadły Panu w ucho jakieś ciekawe efekty łączenia w muzyce różnych czasów, różnych języków, kultur?
S.S.: Jesteśmy świadkami wielkiego bogactwa w tej materii. Trudno mi jednak wskazać moje preferencje tak ad hoc…
J.R.: Artyści coraz częściej sprzedają tylko pojedyncze utwory. Co przede wszystkim umrze w kulturze muzycznej, kiedy nikt nie będzie silił się na tworzenie pełnoprawnych albumów? Czy taka wizję nazwałby Pan czarną?
S.S.: Nic w tym złego, że artyści koncentrują się na pojedynczych utworach. To wymaga więcej staranności i skupienia. Utwór ma większą szansę stać się dziełem sztuki. Pełnoprawny album zbyt często zawierał jeden dobry utwór i resztę, która była mierna.
J.R.: Podstawowa Szkoła Muzyczna I stopnia w Gliwicach, Liceum Muzyczne w Katowicach, Akademia Muzyczna im. K. Szymanowskiego w Katowicach…. Czy te miejsca mogą pamiętać Pana przemyślenia, że muzyka daje radość tylko wtedy, gdy gra się bez przymusu, bez szkolnych nakazów i zakazów?
S.S.: Jestem szczęśliwym beneficjentem polskiego szkolnictwa muzycznego. Rygory szkolne nie zrobiły mi krzywdy. W najmniejszym stopniu za to wyposażyły w narzędzia niezbędne do tworzenia i wykonywania muzyki. Najpierw fach, a potem sztuka. Noszę w sobie głęboką wdzięczność dla moich nauczycieli.
J.R.: Jeśli piosenka bywa modlitwą, o czym, jako ludzie, powinniśmy do siebie śpiewać o wschodzie słońca?
S.S.: Bez przesady. Wschód słońca powinno się przeżywać w milczeniu.
J. R: Dziękuję za rozmowę.
okładka Swing Revisited, materiały prasowe