Zadając przeciętnemu „millenialsowi” pytanie dotyczące futuryzmu w sztuce, możemy otrzymać wizję dawnej przyszłości. Hasło futuryzm przynosi zapewne wiele skojarzeń. Niektóre z nich związane są chociażby z designem – w motoryzacji, architekturze czy modzie wnętrzarskiej. Z pewnością 100 czy nawet jeszcze 50 lat temu skojarzenia te różniły się od dzisiejszych. Rzecz ma się podobnie z oglądaniem filmów sci-fi, gdzie fabuła, pełna wizji niesamowitego świata, nowych form komunikacji i transportu, rozgrywa się w dalekiej przyszłości… np. w 2009 roku. Oglądając tego typu obrazy filmowe, często towarzyszy nam uśmiech, subtelnie wykpiwający tę niedawną wizję nowych czasów. Podobnie rzecz ma się do koncepcji muzyki przyszłości. Hałas zamiast dźwięku, mechaniczne generatory (tzw. intonarumori) zamiast instrumentów, zerwanie ze wszystkimi tradycyjnymi formami – taka mniej więcej rysuje nam się wizja muzyki futuryzmu.
W 1913 roku Luigi Russolo w liście do Francesca Pratellego sformułował swoje założenia dotyczące NOWEJ muzyki. List ten stał się potem swoistym manifestem futurystów: L’arte dei rumori (Sztuka hałasów). Celem tej estetyki było przede wszystkim wywołanie szoku u słuchaczy. Futuryzm niósł za sobą pochwały rozwoju technologicznego, przemysłu, miał być odpowiedzią sztuki na rewolucję przemysłową, kiedy to świat przestał być cichy. Był swoistym hołdem dla „nowoczesności”, znakiem triumfu człowieka nad naturą, choć dla dzisiejszych odbiorców nie stanowi już w żadnym stopniu nakierowania na to, co „nowe”. Jednakże czasy, w których huk maszyn był dźwiękiem prosperity, dobrobytu, są już za nami. Dzisiaj to powrót do szeroko pojętej naturalności, ekologii (wszechobecne określenia bio, eco) stanowi o nowoczesności.
Patrząc z perspektywy historii na wiele nurtów i kierunków sztuki, widzimy, jaką rolę w tworzeniu tego, co nowe, ma postawa kontry, pewnego rodzaju sprzeciwu, zaburzenia tego, co dotąd istniało. Nowe pokolenia, korzystając ze zdobyczy historii i tradycji (co okazuje się kluczowe), często zmieniały to, co zastały, tworząc NOWE. W tym kontekście zrozumiała jest więc chęć futurystów początku XX wieku stworzenia nowej koncepcji sztuki. Sztuki podążającej za współczesnością, za rozwojem technologicznym, sztuki podążającej za zmieniającym się światem. Można postawić tutaj pytanie: czy warto przekreślać ogrom tradycji, która bądź co bądź kształtuje nas wszystkich w imię tworzenia nowej koncepcji sztuki, koncepcji opartej na teoretycznych założeniach i manifestach?
W tej krótkiej refleksji nad futuryzmem chciałabym jedynie zwrócić uwagę na dwa wątki, które wydają mi się szczególnie interesujące. Pierwszy z nich to rola tradycyjnych wartości w kontekście futuryzmu.
Poznając założenia futurystów, już na samym początku bardzo wyraziście podkreślana jest chęć zerwania z dotychczasową tradycją muzyczną. Można zaryzykować stwierdzenie, że budulcem „nowej” muzyki miało być to, co przeciwstawia się „starej”.
Stefan Kisielewski w jednym ze swoich felietonów napisał: Historia sztuki jest w zasadzie szeregiem rewolucji, poprzez które nowa epoka przeciwstawia się ginącej epoce poprzedniej. Widzę jednak ponad tymi rewolucjami ciągłość rozwojową, sumowanie wartości; żadne istotnie twórcze odkrycie artystyczne bez względu na ideologiczno-społeczny charakter epok, z których wyrosły, nie zostały przez następne epoki zmarnowane[1]. Z perspektywy czasu bardzo klarownie widzimy owe „rewolucje” w sztuce. Nowe idee, nurty wypierają to, co schyłkowe w epoce poprzedniej. Zazwyczaj jednak to, co istotne, dobre i wartościowe, nie daje się zniszczyć, wręcz przeciwnie – staje się bazą, fundamentem, na którym można budować dalej. Futuryści natomiast chcieli pominąć, a nawet wyburzyć ten fundament.
Jedną z owych tradycyjnych wartości, których na przestrzeni epok poszukiwano w sztuce, jest piękno. Istnienie obiektywnego piękna od wielu lat budzi wiele kontrowersji, a pytanie: „Czy sztuka powinna ukazywać piękno?” jest przedmiotem niekończącej się polemiki artystów i filozofów. Posłużę się tutaj myślą sir Rogera Scrutona, którego wielka część działalności skupiała się właśnie na „walce” o wartość prawdziwego piękna. Dla Scrutona piękno wiązało się z kilkoma niezmiennymi cechami, takimi jak: kunszt artysty, jego mistrzowskie umiejętności, gust czy kreatywność (warto tutaj nadmienić, że pogląd ten podzielał także wspomniany wcześniej S. Kisielewski. Mówiąc o pięknie w sztuce, zwracał uwagę na jego „sprawdzalne kryteria wartościowania”[2]). Sztuka miała posiadać m.in. umiejętność otwierania jej odbiorcy na transcendencję, czyli być przepustką dla metafizycznych doświadczeń. Według Scrutona obcowanie z prawdziwą sztuką pozwala dostrzec to, co niedostrzegalne, pozwala na przeżycie emocji, sprawia, że odbiorca otwiera się na świat wokół niego, pozwala wyjść poza myślenie dotyczące nas samych[3][4].
Futuryści zakładali odcięcie się od tradycji, zrezygnowali z dotychczasowej esencji muzyki, czyli znaczenia samego materiału dźwiękowego. Podstawą twórczości było prezentowanie skrajnej dynamiki, efektów hałasu i „szmeropodobnej” ciszy, cytując Bogusława Schaeffera: Eksponowanie elementarnych czynników, które pozwalają najbardziej niemuzykalnemu słuchaczowi rozumieć ową muzykę[5]. Prekursorzy tego nurtu oprócz założeń artystycznych posiadali także deklaracje i manifesty ideologiczne. Sztuka miała być egalitarna, dostępna dla masowego odbiorcy; dotychczasowe instytucje kultury miały zostać zniszczone. Zwłaszcza we Włoszech nurt ten był bardzo agresywny, a futuryści związani później z ruchem faszystowskim m.in. popierali wojnę jako „jedyną higienę świata”. Scruton natomiast przypisywał tę rolę pięknu: Sztuka oczyszcza świat z naszej obsesji dotyczącej nas samych[6]. Z perspektywy drugiej dekady XXI wieku w czasach, kiedy twórcy wszystko wolno, a przekraczanie pewnych granic estetycznych jest często chwytem przyciągającym uwagę, idee tego konserwatywnego filozofa wydają mi się nad wyraz atrakcyjne. Estetyka początku XX wieku, postromantyczna, mogła natomiast nieść za sobą snobizm sztuki, a piękno zaczęło być wypierane przez fałszywy sentymentalizm, banał i kicz. Wyrastając z takiego „przesytu emocjonalności”, braku prawdziwości w sztuce, zrozumiała wydaje się chęć tworzenia własnej prawdy estetycznej. Stąd właśnie przeciwstawienie nowych prądów tradycyjnej sztuce.
Drugim z wątków jest natomiast wartość nowatorstwa, eksperymentowania. Zainteresowanie futurystów rozwojem technologicznym, wykorzystanie dźwięków mechanicznych, dostępnych właśnie dzięki nowym wynalazkom, szokowanie słuchacza poprzez „bombardowanie” go kakofonią dźwięków nie były, jak się okazało, wystarczającym powodem, żeby nurt ten przetrwał w swej „czystej” postaci (prawdą jest, że futuryzm w muzyce uznawany jest za podwaliny tzw. muzyki noise, której elementy możemy znaleźć zarówno w muzyce rockowej, elektronicznej czy tzw. industrial). W dużym stopniu jednak zamiłowanie do wynalazczości, do technologii czy dźwięków codzienności znalazło się u późniejszych twórców. Wpływ, jaki wywarł m.in. na kompozytorów modernizmu, jest bezsprzeczny.
Igor Strawiński, Edgar Varèse, John Cage, Pierre Schaeffer czy Henry Cowell – to tylko kilka wielkich nazwisk kompozytorów, którzy skorzystali z pomysłów propagatorów futuryzmu.
Modernizm jest trudny, wymaga kompetencji w artystycznej tradycji i sztuki odstąpienia od tradycji po to, aby powiedzieć coś nowego[7]. Każde pokolenie chce powiedzieć „coś nowego”, chce odkryć coś przełomowego, chce zostać zapamiętanym. Owo „nowe” jest kluczem do rozwoju, do pójścia naprzód i niewątpliwie potrzeba odwagi zarówno teraz, jak i 100 lat temu, żeby iść tą drogą „odkrywcy”. Istotny na owej „drodze ku przyszłości” jest jednak „bagaż” wiedzy i doświadczeń epok poprzednich.
Tylko na podstawie wyzyskania zdobyczy twórczości dawnej, da się zbudować twórczość nową, każda bowiem rewolucja twórcza w historii sztuki i w perspektywie wieków okazywała się – ewolucją[7]. Szacunek dla zdobyczy poprzednich lat jest postawą po prostu mądrą. Tak jak nie da się zerwać ze swoją osobistą historią (bo jest ona częścią tego, kim jesteśmy), tak też nie da się zerwać z historią sztuki, którą tworzymy. Skierowanie uwagi na otaczający świat, otwarcie „ucha” na to, co nas otacza, ma wielką wartość i chociaż nowatorstwo nigdy nie jest łatwe, jest początkiem każdego rozwoju. Do kolejnych pokoleń należy natomiast ocena danych zjawisk sztuki zarówno pod względem estetycznym, jak i ich wpływu na późniejszych twórców. Sztuka współczesna bardzo często stawia sobie za cel szokowanie odbiorcy. Pozwólmy sobie jednak na szczere i rzetelne jej wartościowanie.
[1] S. Kisielewski, O autonomiczności i powszechności sztuki, [w:] Pisma i felietony muzyczne, s. 290. Warszawa 2012.
[2] Ibidem, s. 290.
[3] Why Beauty Matters, reż. R. Scruton, Wielka Brytania 2009.
[4] R. Scruton, Muzyka jest ważna, Kraków 2020.
[5] B. Schaeffer, Mały informator muzyki XX wieku, PWM 1975.
[6] R. Scruton, Art today, from Point of view (Fake & Kitsch), audycja radiowa, BBC Radio 4, 21.12.2014, (dostęp: 15.12.2021).
[7] Ibidem.
[8] S. Kisielewski, op. cit., s. 293.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS