Barbara Derlak, autor zdjęcia: Tomasz Waldowski

wywiady

Dno, wiocha i 100 kilo mułu – o swojej miłości do muzyki ludowej opowiada Barbara Derlak, wokalistka zespołu Chłopcy kontra Basia

Barbara Derlak – ma 24 lata i jest współautorką projektu Chłopcy kontra Basia, a także klarnecistką Kapeli Mateusza Niwińskiego. Uczyła się w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Chełmie w klasie fortepianu i klarnetu oraz w Szkole Aktorskiej Jana i Haliny Machulskich. Od trzech lat śpiewa, starając się jednocześnie zgłębiać techniki śpiewu tradycyjnego. Ukończyła kulturoznawstwo, obecnie studiuje religioznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ta niezwykle intrygująca wokalistka opowiada Czytelnikom MEAKULTURY o swojej pasji do muzyki, w szczególności tej ludowej.

Marlena Wieczorek:  Zaprezentuj nam proszę krótko zespół Chłopcy Kontra Basia – jaki jest jego skład i w jaki sposób powstał?

Barbara Derlak:  Na wstępie przesyłam uściski i pozdrowienia dla Czytelników MEAKULTURY! Zostańcie z nami! A jeśli chodzi o grupę Chłopcy kontra Basia, to składa się ona z tytułowych Chłopców (Marcina – kontrabasisty i Tomka – perkusisty) oraz równie tytułowej Basi. Historia zespołu jest burzliwa i wzruszająca. Najpierw pojawił się mój pomysł, żeby zacząć pisać muzykę wykorzystującą to, co wówczas zaprzątało najbardziej moją uwagę, czyli wątki wywodzące się z polskiej kultury tradycyjnej. Kolejnym krokiem było opublikowanie ogłoszenia, w którym obwieszczałam światu, że potrzebuję do realizacji swojego marzenia kontrabasisty. Pojawiło się kilka odpowiedzi, z których ta Marcina wydała mi się najsensowniejsza, i wreszcie odbyła się pierwsza próba w duecie – moment „startowy” Chłopców-kontra-Basi. To był 29. listopada 2009, dzień spod znaku naszej pierwszej kompozycji o skacowanym aniele stróżu.

Karolina Kizińska:  Czy myślicie o poszerzeniu składu?

BD:  Nie. Kiedy Tomasz dołączył do naszego duetu dwa miesiące po rzeczonym listopadowym spotkaniu doznałam uczucia takiej pełni i absolutności, że nie było mowy – i do dziś nie ma – o rozszerzaniu składu. Mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że specyfika brzmieniowa wynikająca z tego, że jesteśmy triem, jest moim oczkiem w głowie i cechą integralną naszego stylu. Uwielbiam pewne niedopowiedzenie jakie panuje w naszej muzyce. Marcin stawia nie akord, ale jeden dźwięk, który sugeruje kilka możliwych rozwiązań harmonicznych. Dzięki temu każdy słuchacz może naszą muzykę zupełnie inaczej odebrać. Podobnie jak różnorodnie może zinterpretować nasze teksty.

Marcin Nenko – kontrabas, Tomasz Waldowski – perkusja, autorka zdjęcia: Barbara Derlak.

KK:  Fascynuje mnie wasz oryginalny styl – folklor i jazz w jednym. Jak to się stało, że tworzycie tak nietypowa muzykę?

BD:  Dla mnie ten styl jest najnaturalniejszą rzeczą jaka mogła mi wyjść z głowy. Zawdzięczam to swoim rodzicom, którzy zawsze słuchali jazzu, bluesa, rocka, przez co muzyką mojego dzieciństwa są kompozycje Duke’a Ellingtona, Stana Getza czy Tadeusza Nalepy. Co prawda z moją wczesną indoktrynacją muzyczną wiązały się też przykre momenty, jak np. ten, kiedy koleżanki z podstawówki przebierały się za “Spice’setki” a ja nie wiedziałam dlaczego mam być jakąś Mel C. i jakie to ma konsekwencje [śmiech]. Ale w efekcie opłaciło się. Dziś, utkwiony głęboko w pamięci jazz z moją nową pasją jaką jest folklor, generuje styl Chłopców kontra Basia.

MW:  Miłość do jazzu rozwinęła się dzięki rodzicom a jak trafiłaś do „etnoświata”?

BD:  Bardzo długo zajęło mi zdanie sobie sprawy, że kultura polskiej wsi i wszystko to co się z nią potocznie kojarzy (Cepelia, Krupówki, lalki w strojach krakowskich, zespoły pieśni i tańca),  to dwa zupełnie inne światy. Z jednej strony jest oszałamiająca kultura, do dziś istniejąca w pamięci starszych ludzi, z drugiej strony machina przerabiająca ją – czasami z dużym uszczerbkiem na jakości – na towar eksportowy. Czynników, które prowadziły mnie ku prawdziwej muzyce tradycyjnej było wiele, wymienię kilka z nich: Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, książka Sprzedana muzyka (i wiele innych) Andrzeja Bieńkowskiego oraz kolekcja płytowa Muzyka Źródeł wydana przez Polskie Radio. Kluczowym momentem wydaje mi się jednak spotkanie z Januszem Prusinowskim i jego kapelą, podczas potańcówki warszawskiego Domu Tańca. Zobaczyłam wtedy jak cała sala tańczy oberka. Bez tych scenicznych wygibasów, bez wirtuozerskich solówek – czysty trans. 

KK:  Jazz, muzyka ludowa, do kompletu brakuje jedynie muzyki klasycznej. Czy słuchasz mazurków Chopina, Szymanowskiego lub Maciejewskiego?

BD:  Tak, oczywiście, że lubię muzykę klasyczną – zarówno mazurki Chopina jak i Święto wiosny Strawinskiego. Przyznam jednak, że nie czuję się szczególnym znawcą ani entuzjastą tego stylu. Z większą przyjemnością słucham jazzu, a głębsze emocje wywołują we mnie stare nagrania pieśni ludowych.

MW:  Masz jakiś szczególnie ukochany region w Polsce i dlaczego ten?

BD:  Moje zafascynowanie muzyką ludową rozpoczęło się na dobre w dalekich górach Pirin w Bułgarii, a następnie wędrowało pokręconą ścieżką przez Ukrainę, Serbię i Białoruś. Widzę jednak na swoim – i nie tylko swoim – przykładzie, że jeśli ktoś pasjonuje się kulturą tradycyjną, to w pewnym momencie naturalnie zwraca się ku swoim korzeniom. Obecnie słucham muzyki wyłącznie polskiej – muzyki kajockiej (z okolic Radomia), pieśni kurpiowskich czy też mazurków z centralnej Polski. Co więcej, widzę, że coraz bardziej zawężam swoją pasję do muzyki Lubelszczyzny, z której pochodzę. Wydaje mi się, że z czasem, kiedy poznam więcej pieśni z okolicy mojego rodzinnego Chełma, to one staną się dla mnie najważniejszymi i najpiękniejszymi pieśniami świata. 

Kajocy. Kapela Józefa Kędzierskiego. Radomskie 1986.

MW:  Jakie cechy polskiego folkloru szczególnie są dla Was inspirujące?

BD:  Jest tego tak wiele, że zawężę odpowiedź tylko do muzyki. Uwielbiam to, że muzyka tradycyjna wynika z potrzeby duszy, z czystych emocji, że nie ma w niej wyrachowania współczesnego muzyka czy kompozytora. Przez tą swoją prawdziwość ma ona w sobie coś tak wciągającego, że nie sposób jej się oprzeć. Kiedyś z przyjaciółmi odwiedziliśmy pana Jana Gacę – skrzypka, mistrza muzyki kajockiej. Nie mogłam się nadziwić, że ów siedemdziesięciokilkuletni człowiek spędza na graniu swoich ukochanych melodii większość dnia, po czym w ramach odpoczynku odsłuchuje kasety magnetofonowe z muzyką ludową, a następnie gra na potańcówce całą noc, nawet wtedy, kiedy wszyscy już jedynie markują, że tańczą. To pan Jan Gaca powtarza każdemu, że muzyka jest nieskończona

MW:  Czy w dzisiejszych czasach, w dobie internetu, wszechobecnego akordeonu i “klawiszy”, są jeszcze w Polsce miejsca gdzie muzyka ludowa funkcjonuje w swojej archaicznej postaci?

BD:  Oczywiście. Na niektórych wsiach do dziś muzykanci grają dawne mazury, śpiewaczki wykonują wiekowe arcydzieła wokalne a przy weselu sypią jak z rękawa starymi przyśpiewkami. Aby znaleźć takich muzyków trzeba czasami wykonać heroiczną pracę. Dużo osób niegdyś pięknie śpiewających i grających obawia się, że ich muzyka trąci starością, że jest powodem do wstydu. Dlatego niekiedy trudno jest namówić takiego muzykanta aby zaprezentował coś, czego nauczył się jeszcze od swojego dziadka. Coraz więcej jest jednak inicjatyw miejskich, służących ożywianiu tego folkloru (np. organizowanie na wsi zabaw, podczas których wybrzmiewają stare oberki grane przez lokalnych mistrzów). Wreszcie –  w Polsce zaistniał ostatnio ruch “revival” – powstaje coraz więcej kapel rekonstruujących i wykonujących dawną muzykę ludową. Mam przyjemność grać w takim składzie – jest to Kapela Mateusza Niwińskiego. 

KK:  Jak reagują starsi ludzie, kiedy przychodzisz do nich z dyktafonem i chcesz nagrywać ludowe pieśni. Czy chętnie śpiewają?

BD:  Mam pewną łatwość, bo odwiedzam muzykantów i śpiewaczki, którzy są już przyzwyczajeni do tego, że w ich domu jest tłum gości zafascynowanych ich muzyką. Aczkolwiek sprawa jest bardzo subtelna – trzeba pamiętać, że przychodzimy do człowieka a nie do gramofonu, z  którego trzeba „wydusić” jak najwięcej pieśni. Zdarza się, że, gdy przyjeżdżam do pani śpiewaczki z mojego regionu a ona nie ma humoru na śpiewanie, spędzam z nią pół dnia na rozmowie albo na wykonywaniu jakiś drobnych prac. Czasami dopiero wtedy udaje mi się usłyszeć jakąś cudną ludową ciekawostkę. Ale to i tak schodzi na dalszy plan, ważne, że po prostu jesteśmy razem. Ta relacja ma zdecydowanie większą wartość niż jakieś etnograficzne znaleziska.

KK:  Jako taka właśnie, jak to ujęła Ela Zapendowska w jednym ze swoich komentarzy, żeńska wersja Oskara Kolberga, masz okazję i chęci do zbierania ginącej muzyki ludowej. Czy zapisujesz te utwory? Czy nagrania są dla Ciebie tylko inspiracją do tworzenia własnych kompozycji? No właśnie – kto jest autorem kompozycji? A kto tworzy aranżacje? Kto pisze teksty? 

BD:  Opierając się na utworach, które usłyszę, zanotuję, albo odsłucham z nagrań np. Polskiego Radia, piszę własne teksty i melodie. Czasami parafrazuję istniejący już tekst, a czasami opowiadam zupełnie autorską historię starając się oddać ducha i stylistykę ludowej pieśni. Nad aranżacjami pracujemy wspólnie z chłopcami.

MW:  Czy inspirujecie się też folklorem innych krajów ?

BD:  Tak. W naszym repertuarze są trzy utwory zainspirowane pieśniami z innych krajów. Tekst do kompozycji Sukienka powstał w oparciu o serbską pieśń Sto Morava mutna tece, kawałek Jerzy jest stylizowany na wieśniankę, czyli pieśń na przywołanie wiosny, jakie były (i może są) śpiewane np. na Białorusi. Trzecim utworem jest Wieczerza. To historia o kobiecie przygotowującej posiłek swojemu niewiernemu mężowi. Pierwszy raz usłyszałam ją w filmie Takich pieśni sobie szukam Jagny Knittel. Była to ukraińska pieśń z Polesia. 

KK:  Skąd wziął się pomysł udziału w Must Be The Music? Co dał Wam udział w tym programie? Czy byliście gotowi na tak pozytywny odbiór waszej muzyki? No i na przejście do finału?

BD:  Precasting w Lublinie odbywał się w tym samym czasie co Mikołajki Folkowe, w których mieliśmy przyjemność brać udział. Korzystając z leniwej soboty stanęliśmy w kolejce na przesłuchania (co nie miałoby miejsca gdyby nie namowy naszego perkusisty Tomka). Precasting potraktowaliśmy raczej jako żart i byliśmy przygotowani na to, że nie ma dla nas i dla naszej muzyki miejsca w tak rozrywkowej stacji. A co dopiero w finale programu. Bardzo się cieszę, że się pomyliliśmy. Dzięki występowi w Must be the Music udało nam się trafić do szerokiej publiczności, a także przemycić do komercyjnej telewizji wątki ludowe: fragment pięknej kołysanki pani Marii Gumieli z Lubelszczyzny, zdjęcia z przeglądu kapel ludowych w Przysusze i zawoalowany apel o tańczenie polskich tańców ludowych.

KK:  Czy Waszym zdaniem udział w tego typu programie ma same plusy? A może są jakieś negatywne strony wejścia w świat TV?

BD:  Wcześniej słuchali nas tylko ci którzy chcieli, teraz trzeba się uodpornić na negatywne komentarze. Uważam, że w tej kwestii mam dużo szczęścia – po pierwsze nie ma ich byt wiele, a po drugie, jeśli już trafiam na nienawistny tekst, bywa on niekiedy wprost uroczy. Mój ulubiony negatyw wymierzony w Sukienkę (wiejską historię o topielicy) brzmi mniej więcej tak: Dno, wiocha i 100 kilo mułu. Jak dla mnie, strzał w dziesiątkę [śmiech].

KK:  A jaki inny uczestnik MBTM szczególnie zapadł wam w pamięć?

BD:  Szalenie spodobała mi się kompozycja grupy LemON Litaj ptaszko oraz półfinałowe występy Ifi Ude i Klezmafouru. Podczas swojego półfinału nie mogłam powstrzymać pisku radości słuchając Mamy Selity i grupy ReGeneration. Przy tych ostatnich wylaliśmy wraz ze współuczestnikami hektolitry łez na backstage’u. Fantastyczny chór, wspaniali ludzie. 

MW:  Macie w planach wydanie płyty? Ile autorskich utworów jest w Waszym w repertuarze?

BD:  Oczywiście, bardzo chcemy. Napisaliśmy około 20 piosenek, obecnie powstaje kilka nowych, niewykorzystanych tekstów mam na co najmniej dwie kolejne płyty, a pomysłów na następnych osiem [śmiech]. Planujemy wejść do studia w okolicy lipca, dużo zależy od znalezienia na to środków. Liczymy, że nagramy materiał na światowym poziomie, bo wszyscy w zespole jesteśmy bezkompromisowi jeśli chodzi o naszą muzykę. 

MW:  Czego więc byś sobie życzyła w kontekście dalszego rozwoju zespołu – czym byłby dla Ciebie sukces?

BD:  Moim największym marzeniem jest nagranie pięknie brzmiącej płyty. To na początek. Czuję, że nic nie da mi takiego spełnienia jak trzymanie w rękach swojego „dziecięcia” – krążka, który będzie zabierał moich odbiorców w zupełnie inny wymiar. Jeśli uda mi się dzięki temu zainteresować kogoś polską twórczością tradycyjną, myślę, że mój sukces byłby absolutny.

MW i KK:  Życzymy zatem właśnie tego.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć