Jest arcyciekawa. Pamięta jeszcze Polskę pod zaborami. Niebeztroskie dzieciństwo i późniejsze lata świetności ma więc dawno za sobą. Dziś już ledwo przędzie, podobnie jak jej – niektóre znacznie starsze – siostry z zagranicy. Są tacy, co regularnie do niej zaglądają, poniekąd z przyzwyczajenia. Inni zaś sporadycznie, w międzyczasie, chcąc poznać kolejną ciekawą historyjkę sprzed lat. A bywają to anegdoty nierzadko niesamowite i tylko jej znane, możecie mi wierzyć. Mimo sędziwego wieku wciąż ma dużo do powiedzenia. Najmilej wspominam jej urodzinowe opowiastki, bo jubileusze od zawsze obchodzi z pompą. Zwykle skrywa wtedy coś specjalnego. Nadal staram się mieć z nią dobry kontakt. Z korzyścią dla obu stron, jak sądzę.
Zazwyczaj spotykamy się przy kawie i nigdy przypadkiem. Nieprzerwanie śledzi i trafnie komentuje bieżące sprawy. Trawi je lepiej i szybciej ode mnie.
Gdy świat pożegna kogoś znaczącego, poświęcamy mu odpowiednio dużo czasu, nie ograniczając się do daty i przyczyny śmierci. Ostatnio odszedł Klaus Schulze, a zaraz potem Vangelis, co zabolało ją szczególnie. Być może wychowywali się wspólnie, nie wiem. Wolałem nie przerywać i zrozumieć, dlaczego Ziemia będzie bez nich uboższa. Przekonała mnie mnóstwem argumentów, nad którymi chyba długo rozmyślała. Przeważnie tak robi. Daje sobie i innym chwilę na ochłonięcie. Niczego nie ocenia na gorąco. Pozwala na to swoim młodszym krewnym, dla których godziny płyną jakby szybciej. W ogóle dogadują się nie najlepiej. Całkiem niedawno poszło o zainteresowanie takich jak ja, bo raczej nie o pieniądze. A może o jedno i drugie?
Nie ma dla nas trudnych tematów. Zdarzają się bardzo ciężkie, ale i leciutkie, wręcz romantyczne. Wydaje mi się, że i ja jestem dla niej kimś wyjątkowym, ponieważ raz po raz zdradza mi coś, czego nie dowiedziałbym się z żadnego innego źródła. Pochlebia mi to. Staram się więc wytrwać do końca każdej opowieści, nawet najnudniejszej, bo są i takie. Jest też niewyobrażalnie pamiętliwa, co wzburza niektórych mądrali.
Dotąd skutecznie rozliczyła każdego obserwatora i krytykanta z głupot, które zdarzyło mu się kiedyś palnąć. W szczególności upodobała sobie tych, którzy zawodowo oceniali cudzą pracę.
Spośród zdolnych paru sama wywindowała, to prawda, ale większości nie zamierzała wyręczać. I tak właśnie narodzili się ci najwięksi, których dziś uważam za autorytety. W stosownej chwili dała im się wykazać. I zrobili to. Zabłysnęli przede wszystkim niespotykaną intuicją i wyszukanym językiem, a dzięki niej, mojej niezwykłej towarzyszce, która po latach służby sprawnie zestawia stare z nowym, pogrzebane z zapowiadanym, wiem, że mieli rację. Wciąż im ufam, gdy podsuwają mi pod ucho coś świeżego. Myślicie pewnie, że nie mogła być w pełni niezależna. Cóż, nie była. Nieraz poświęcała swój – a więc i swoich bliskich – cenny czas, rozprawiając na tematy po prostu niestrawne, jakby z innej bajki. Podejrzewam, że ktoś ją do tego zmuszał. Niekiedy się sprzeciwiała, za co potem słono płaciła. Kilka razy musiała nawet zmienić nazwisko, ale to już dłuższa historia.
Najbardziej zagorzali fani pisali do niej listy. To było dawno, bodaj jeszcze przed Facebookiem albo internetem w ogóle. Nie słodzili jej, nie sprawiali przykrości. Przeważnie składali zamówienia lub korzystali z jej popularności, by podzielić się z innymi swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami. Gdy zapraszała do siebie kilku wybranych wielbicieli na dłużej, dochodziło między nimi nawet do kłótni. Nie były to szkolne pyskówki, ale długie wywody, jakby pisane nocami, mające na celu przekonać drugą stronę do własnych racji. Wówczas rzadko się wtrącała. Ku mojej uciesze – nie ukrywam – wolała pozwolić swoim nadaktywnym miłośnikom wykrwawić się do reszty i wygonić ich we właściwym momencie. Nie żebym miał coś przeciwko jej uwagom. To z nich wiem, jak bardzo i jak szybko zmieniał się świat, jak ewoluowała nasza wspólna pasja. Cenię także jej zamierzone dygresje i dywagacje, zwłaszcza te o kinie, modzie czy polityce. Na ogół udaje mi się wychwycić między wierszami coś smakowitego.
Coraz trudniej na nią natrafić. Jest już zmęczona, schorowana, chudnie w oczach. Powoli oswajam się z myślą, że kiedyś jej zabraknie. Nie jest to myśl przyjemna, a gdy stanie się faktem, z pewnością będę tęsknił.
Cóż, znamy się ćwierć wieku. Gdy byłem dzieckiem, co rusz miała dla mnie jakiś prezent, cieszący drobiazg. Zaś gdy dorosłem, pomogła mi pojąć, czym jest piękno, i pokazała, gdzie go szukać. Jest zatem dla mnie bardzo ważna, jak dobra przyjaciółka i osobiste wehikuł czasu zarazem. To prawda, że się zawiesza, że nie pachnie już tak atrakcyjnie. Inaczej też wygląda – jest krucha, pożółkła, nie tak blada jak dawniej. Nic w tym dziwnego, skoro ma ponad dwieście lat. Spośród wszystkich jej twarzy ta rock’n’rollowa podoba mi się najbardziej. Dziś raczej nie zadaje się z małolatami, choć bywało, że liczyła głównie na nich. Wystarczyła garść drobniaków i chwila cierpliwości, aż ktoś w kioskowym okienku wychyli głowę. Zwykle czekała w wyznaczonym sobie kąciku. Tak też każdorazowo zaczynała się nasza periodyczna przygoda. I oby trwała jak najdłużej.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS