Półfinały za nami. Wielu wykonawców przyszło do piątej edycji, by zaprezentować swoją muzykę. Teraz można częściowo ocenić ich pomysłowość oraz pasję. A ani jednego, ani drugiego w tym odcinku nie brakowało. Poziom bardzo wysoki, a miejsca w finale… niestety, tylko dwa.
Obecnością kapeli Roy w półfinałach byłam niemal tak zaskoczona, jak ostatnio górale majowym gradobiciem. Podziwiam umiejętności i zapał chłopaków (tym razem w towarzystwie przykuwającej wzrok skrzypaczki!) do zajmowania się muzyką ludową. Uważam, że robią to bardzo dobrze. Autorski Konik jest naprawdę dobrze skonstruowanym utworem. Ale nie zmienia świata. Parzyste metrum, proste taneczne klimaty, Golec uOrkiestra w wersji soft. Całość w dobrym, ale jarmarcznym stylu. Brawa za solo saksofonu! Macie troszeczkę konkurencję w tej edycji – podkreślił Adam Sztaba, wymieniając takich rywali Roya, jak Future Folk czy Lachersi. Nie da się ukryć
Nie spodziewałam się także, że do półfinałów przejdzie, sympatyczny skądinąd, duet Czarno To Widzę. Dzisiaj Patrycja i Patryk w standardzie Somewhere Over The Rainbow.
Można to było zrobic jeszcze lepiej, ale daliście radę i jestem pełna podziwu – powiedziała po występie tej pary Ela Zapendowska. Rzeczywiście oniemiałem na te parę minut – dodał Sztaba. Patrycja i Patryk mają w sobie wiele magii płynącej z ich prostolinijności tak w muzykowaniu, jak po prostu w byciu. Wokalistka ma to szczęście, że posiada głos łączący jazz z klasyką. I że ma przy boku wyśmienitego pianistę, który nie ogranicza się do trzech funkcji harmonicznych. To nie był typowy podkład fortepianowy. To było bardzo misterne – pochwalił Adam.
O tym, że nie przespał momentu, w którym rozdawali rozum, inteligencję i dystans do siebie, udowodnił w filmiku Andrzej Pawka – planowo zachrypnięty wokalista zespołu Pawkin z Lublina. Zespołu, który gra muzykę przyjemną, radiową, wakacyjną. I po polsku, i po angielsku. Tym razem początek utworu był dla mnie dźwiękowo nieczytelny – nie wiem, czy to problemy techniczne realizatorów czy brak odsłuchu. Niemniej jednak proporcje były zatracone i głos wokalisty zanikał. Irytująca na dłuższą metę bywa też u frontmana pewna maniera przy zdejmowaniu dźwięku – zawsze tak samo. Poza tym świetnie barwowo. Myślę, że nie jesteście zespołem, który powinien dojśc do finału, ale bardzo mi się podoba brzmienie wokalisty – skomentowała Ela Zapendowska.
Występ grupy Naaman był przeze mnie bardzo oczekiwany ze względu na nieprzyzwoicie oryginalną wokalistkę. Tego wieczoru o jej urodzie powiedziano już tyle, że nie będę przynudzać. Jedno jest pewne: Marta „Nadia”Adamowicz znakomicie czuje się na scenie. Być może między innymi dlatego, że towarzyszy jej spora ekipa muzyków – w MBTM w piosence Nie zamykaj oczu było to aż dziesięć osób (z instrumentami dętymi i chórkami włącznie). Małą orkiestrę Nadii i ją samą polubili jurorzy. Bardzo fajnie się was ogląda i słucha – powiedziała Ela. W tej edycji mamy Dudowiznę, „rockerkę”, a soulu i reggae jest coraz mniej – zauważył Łozo. Bardzo się cieszę, że jesteście w tym półfinale.
Zadziwiająco rockowy One z zadziwiająco, kosmicznie dobrym wokalistą po raz kolejny pokazał się z jak najlepszej strony. To także zespół w bardzo dużym składzie, ale doskonale zgrany. Utwór natomiast składany po kolei z pasujących klocków. Światowo. Niezwykła rzetelność. Każdy ma świadomość swojej roli – mówił o muzykach z One Adam Sztaba. Według mnie oni przenoszą w czasie, ale nie są zakurzeni, wnoszą własne brzmienia. Na przykład takie:
Zbudowaliście most pokoleniowy – ja to kocham – zachwycała się Kora.
Cudowni na castingu, wspaniali i dzisiaj. FairyTaleShow zaprezentował ostatnio oblicze młodzieżowe; w półfinale panowie także zrobili niezłe show – udowodnili, że mają nie tylko słabość do kina, ale przede wszystkim talenty aktorskie. O poczuciu humoru nie wspominając.
Jak widać, półfinałowa piosenka nie jest nowinką – chłopcy grali ją już pięć lat temu. Nie szkodzi. Było po polsku, a to się liczy. I było mądrze po polsku, a to liczy się podwójnie. Trzeba mieć wiele odwagi, żeby zaśpiewać w refrenie „tak bardzo kocham cię”, a nie zrobić z utworu kiczu, ale pobawić się alternatywą. Radziłabym jeszcze więcej pokombinować, może dołożyć jakiś drobny element. Podobał mi się natomiast kontakt z publicznością. FairyTaleShow są genialnie nieoczywiści. I za to ich lubię. Piątego maja o dwudziestej pierwszej zero dziewięć narodził się finalista Must Be the Music – zawyrokował Adam Sztaba. To prawda – tyle że tego finalisty raczej w finale nie usłyszymy.
To nie konkurs, to koncert – przychodziło na myśl, kiedy to estradą zawładnął czerpiący m. in. z kultury bałkańskiej kaszubski zespół Bubliczki. Tym razem panowie postawili przed sobą trudne zadanie – zagrali Caje Sukarije. A przypomnę, że w castingu podobnie romskie klimaty podjęła konkurencyjna Megitza. Bubliczki koncertują zatem wyśmienicie – swobodnie, ze świadomością każdego kroku własnej sztuki. Niektórym wydaje się, że muzykowanie to tylko dobra zabawa. A tutaj jest band, który pokazuje, że muzykowanie to jest sposób na życie – wygłosił końcowy morał Adam Sztaba. Mój końcowy morał będzie taki: ten zespół miał wygrać.
Także rewelacyjny w swym fachu akordeonista Paweł Janas to, zdaje się, jedyny w półfinałach MBTM solista – instrumentalista. Człowiek o rodowodzie muzycznego wykształciucha. Co taki człowiek ma począć w tym programie? Niby sam się zgłosił. Bardzo trudno jest mi jednak porównywać go z rockowymi zespołami, w których często wygrywa siła. U Pawła – zawsze jakość. O odmiennej klasie tego muzyka może świadczyć chociażby fakt, że sami jurorzy zwracają się do niego per pan. Panie Pawle, uwielbiam takich ludzi jak pan, którzy szukają, kombinują, bawią się, chcą zrobić coś, czego nie było – docenił Łozo. Taka jest istota muzyki: musimy poznawać nowe brzmienia – zakończył Sztaba.
Na koniec – najlepszy w tej edycji zespół hip-hopowy, Ego Trip. Najlepszy, choć przyznam, że mam trochę problem z ilością wykonawców na scenie. Czterech raperów, tak ściśle współpracujących i zgranych, to jednak niecodzienny widok. Półfinały weryfikują to, czy dokonaliśmy dobrych wyborów – powiedział Łozo. Powiem wam, że podobaliście mi się jeszcze bardziej niż na castingu – dodał. To działa, że wychodzicie w takiej dużej grupie i jesteście prawdziwi. Ja wiem, o co wam chodzi – zaznaczyła Ela Zapendowska. Panowie z Ego Trip byli tak wiarygodni, że przekonali wystarczającą część widzów zasobnych w środki na kontach, dzięki czemu zobaczymy ten zespół w finale. Obok duetu Czarno To Widzę.
Polsat rozbił, jak sądzę, świnkę-skarbonkę, gdyż w ostatnim półfinałowym odcinku widzowie na deser mogli posłuchać brytyjskiego zespołu Hurts, o którym ostatnio głośno za sprawą najnowszego albumu Exile. Mam tę płytę. Kupiłam.
Przebój Miracle klimatem muzycznym przypomina mi Summertime Sadness Lanę Del Rey. I, oczywiście, również wcześniejsze dokonania grupy Hurts, z genialną Water na czele:
Półfinały mają to do siebie, że odsiewają wielu wykonawców, którzy znaleźli się w odcinkach na żywo trochę w nagrodę. Spora grupa pozostałych uczestników to po prostu bardzo dobrzy muzycy, ale nie zachwycający czy zmieniający epokę. Dla takich natomiast powinien być finał. Za tydzień obejrzymy jednak mieszankę: tych, na których głosowano oraz tych wybitnych, na których głosowano. Ktoś tam wygra (pewnie Materia), ktoś zapłacze ze wzruszenia. Chciałabym, żeby reszta – tak bardzo dobrzy, jak i wybitni – tworzyli swoją muzykę. Wtedy każdy koncert i każda płyta będzie dla mnie takim finałem.