Tytuł niniejszego felietonu jest jednocześnie nazwą cyklu koncertów upamiętniających postać i twórczość Przemysława Gintrowskiego.
Fundacja powołana do tego celu dba, żeby każdy z nich był zarówno atrakcyjny dla publiczności, jak i prezentował wysoki poziom artystyczny. Stąd zapraszanie do udziału wykonawców, którzy mogą to zagwarantować (w tym roku to m.in. Krystyna Prońko, Sebastian Karpiel-Bułecka czy Natalia Nykiel, a poprzednio Renata Przemyk, Ewa Błaszczyk, Izabela Trojanowska). Jednocześnie należy zauważyć, że formuła recitalu nie ogranicza się do wykonania kolejnych utworów zgodnie z przyjętą praktyką: dużą wartością są nowe, często zaskakujące aranżacje, które potrafią nadać zupenie nowy wymiar znanemu, przecież, repertuarowi.
Rangę tych spotkań podnosi przyznawanie Nagrody im. Przemysława Gintrowskiego (w tym roku po raz czwarty). To szczególne wyróżnienie ma na celu uhonorowanie artystów obierających podobną drogę w sztuce i życiu, opartą o idee, którymi kierował się bohater niniejszego tekstu. Tegorocznym laureatem został Zygmunt Muniek Staszczyk znany z zespołów T.Love i Szwagierkolaska, a także z kariery solowej. Poprzednio byli to: Franciszek Pieczka, Ewa Błaszczyk, Stanisława Celińska, Antonina Krzysztoń i Jan Polkowski.
Nazwisko Gintrowski od razu nasuwa skojarzenia: bard Solidarności, walka o wolność, stoczniowcy, komuna, strajki itd. Ale wydaje się, że jest to bardzo prosta droga do zaszufladkowania tego Artysty. Właśnie tak, Artysty przez duże A.
Oczywiście, czasy w których rozpoczął swoją muzyczną drogę, były specyficzne, trudne i od razu nadały pewne cechy jego twórczości. Bo prawie każdy utwór mógł być wtedy uznany za protest-song, hymn walki z komuną. Wystarczyło użyć pewnych sformułowań, poruszyć konkretne tematy, wziąć gitarę i już można było zostać bardem wolności. Ale w przypadku Gintrowskiego byłoby to zbyt dużym uproszczeniem, dlatego zdejmijmy z niego ten uniform i przyjrzyjmy się Gintrowskiemu-Artyście.
Gdy odrzucimy etos solidarnościowy, ukazuje się nam dojrzały twórca, którego dorobek broni się sam. Przecież najbardziej rozpoznawalne hymny (Modlitwa o wschodzie słońca i Mury) to nie są jego autorskie kompozycje. Pierwsza to L’Estaca, której autorem jest kataloński pieśniarz Lluís Llach (polski tekst napisał Jacek Kaczmarski), a drugi – wiersz Natana Tenenbauma, do którego Gintrowski napisał muzykę.
Nie można, oczywiście, bagatelizować wpływu wspólnego koncertowania z Jackiem Kaczmarskim i Zbigniewem Łapińskim oraz charakteru tworzonych i wykonywanych w tym składzie utworów. Ale to zaledwie dwa lata – ważne, ale nie stanowiące głównego punktu kariery. To tylko jeden z jej etapów.
Gdy w 1981 r. odmówiono mu paszportu, co miało znaczący wpływ na rozpad wspomnianego trio, zdecydował się na samodzielne kontynuowanie swojej twórczej drogi. Oczywiście, związek z Solidarnością stanowił bardzo duży problem, zwłaszcza w okresie stanu wojennego i lat bezpośrednio następujących po nim. Jednak brak oficjalnych wydawnictw czy możliwości organizowania koncertów nie spowodowały załamania jego kariery. Gintrowski zwrócił się ku muzyce filmowej i w ciągu następnych trzydziestu lat utwory, które skomponował, pojawiły się w kilkudziesięciu filmach i serialach (m.in. Matka Królów, Zmiennicy, Tato czy 13 posterunek). Przez całe lata 80. jego nowe nagrania solo i wspomnianego trio krążyły w tzw. drugim obiegu. Nagrywane w lepszej lub gorszej jakości w trakcie nieformalnych koncertów lub pokątnie zorganizowanych sesji nagraniowych, faktyczne premiery miały dopiero na początku następnej dekady. Wtedy też powrócił do okazjonalnych koncertów z Kaczmarskim i Łapińskim, a także wydał kilka płyt solowych.
Gintrowski – a jednak coś po nas zostanie, Teatr Polski, fot. Aleksandra Podolska
Ważnym faktem było zwrócenie uwagi na twórczość Zbigniewa Herberta, który początkowo nie przejawiał szczególnego zadowolenia z wykorzystywania swoich wierszy w charakterze tekstów piosenek. Z czasem, jednak, zmieniał zdanie. W tej sytuacji korzyść była bowiem obustronna – Gintrowski miał gotowe teksty, a Herbert, ze swoją, niełatwą przecież, twórczością, nowych odbiorców (m.in. Raport z oblężonego miasta, Przesłanie Pana Cogito czy Przesłuchanie anioła).
Artysta przez całe lata starał się zachować samodzielność w doborze repertuaru. Pomimo, że w latach 80. współpracował z państwowymi mediami, co wiązało się ze wspomnianym komponowaniem muzyki filmowej, to nie został posądzony o wspieranie ówczesnej władzy. Co więcej, to dzięki temu możliwe było przecież nieoficjalne nagrywanie solowych utworów w profesjonalnych studiach Telewizji Polskiej w trakcie sesji do serialu TVP Matka Królów.
I tutaj dochodzimy do drugiej ważnej cechy Gintrowskiego – uczciwości wobec siebie i odbiorców. Wiedział przecież, że w każdej chwili ktoś może jednym podpisem zerwać współpracę z nim z powodu funkcjonowania również jako artysty oklaskiwanego przez środowiska niechętne komunie. To także pokazuje, że wybór takich, a nie innych tekstów, nie był zabiegiem, który teraz można by nazwać komercyjnym, obliczonym na zdobycie jak największej publiczności dzięki określonej koniunkturze. W późniejszym czasie niektórzy interpretowali to jako brak umiejętności dostosowania się do nowej rzeczywistości i utracie kierunku twórczości pozbawionej całej otoczki realiów lat 80.
Wydaje się zatem na miejscu próba uczynienia tytułem koncertów pytania: a jednak coś po nas zostanie?
Czy wyznawane przez Gintrowskiego wartości: uczciwość, niezłomność, dążenie do wolności i poszanowanie innego człowieka rzeczywiście okazują się ciągle żywą spuścizną nie tylko po nim, ale po okresie, gdy duża część społeczeństwa próbowała robić coś rzeczywiście razem, w imię wspólnych celów i dążeń? Czy faktycznie potrafimy korzystać z nauk płynących z naszej historii, żeby nie popełniać tych samych błędów? Co zostało po ludziach, którzy potrafili bardzo dużo poświęcić w imię walki o godność, o szacunek dla idei i wyznawanych poglądów? To nie tylko pytanie o podtrzymywanie pamięci o artyście, ale w ogóle o pewnych prawdach, które nie powinny nigdy być przyćmione przez chęć wygodnego i bezpiecznego życia, dążeniem tylko i wyłącznie do realizacji swoich oczekiwań osiąganych nawet kosztem innych.
A co pozostanie po nas? Przecież teksty utworów skomponowanych i wykonywanych przez Gintrowskiego dotyczą spraw uniwersalnych, które nigdy nie powinny stracić na aktualności. Mury nadal mają, niestety, żywe przesłanie: ciągle gdzieś toczą się wojny, ktoś kogoś prześladuje za poglądy, pochodzenie czy orientację seksualną. Pierwsze wykonania, oczywiście były jednoznacznie odbierane: my kontra oni – naród dążący do wolności, często kojarzonej z Zachodem (niezależne media, prawo do zgromadzeń itd.) i wszechobecna, narzucona z zewnątrz, reżimowa władza wspierana przez liczne służby, a w końcu, przez Moskwę.
Wierzono, że samo obalenie systemu sprawi, że ludzie staną się i pozostaną dobrzy, pomocni czy uczciwi. Nie zastanawiano się nad tym, że wolność ma wiele oznak i nie zawsze będą one akceptowane przez ogół. Nie zakładano, że kilkadziesiąt lat później będziemy nadal mieć problem z ksenofobią, nietolerancją, czasem nawet faszyzmem. Że pogardzany karierowicz, często związany z PZPR, zamieni się w bezwzględnego przełożonego, a może tylko współpracownika z nowoczesnej korporacji. Że obalony system będzie ciągle zatruwać umysły, będzie nadal obecny w rozgrywkach politycznych, kłótniach, niezakończonych sprawach, ale także w pewnych zachowaniach, które są przenoszone na kolejne pokolenia. Nie spodziewano się, że ludzie, którzy będą chcieli przeciwstawiać się tym wszystkim negatywnym zjawiskom mogą okazać się samotnikami, pariasami skazanymi na ostracyzm i pozostawieni sami na placu boju.
Czy w tej sytuacji powinniśmy się poddać? Czy w ostatecznym rozrachunku jesteśmy skazani na porażkę jako ludzie, naród, społeczeństwo? Czy etos uczciwości, pracowitości i dążenia do bycia, tak zwyczajnie, lepszym dla innych jest już tylko tematem rozważań interpretatorów twórczości Gintrowskiego?
Miejmy nadzieję, że nie. Miejmy nadzieję, że ciągle dążymy do tego, żeby zrozumieć na czym mają polegać nasza wolność, bezpieczeństwo i spokój. Miejmy nadzieję, że stale poruszamy się we właściwym kierunku, a ostateczny cel jest coraz bliżej. Przecież coś być musi, do cholery, za zakrętem…
Dofinansowano ze środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Artystów ZAiKS
Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/