Wpływy kultury słowiańskiej stanowią integralną część muzyki Antonína Dvořáka i Leoša Janáčka. Przewijają się w różnych formach: eksplodują z pełną mocą w konkretnych utworach, np. Tańcach słowiańskich, lub pełnią funkcję dramaturgicznego narzędzia, jak w Jenůfie czy Katii Kabanovej. Filharmonicy z Brna, goszcząc 3 listopada w Narodowym Forum Muzyki, zaprezentowali owego „słowiańskiego ducha” w szczególnej odsłonie.
VII Symfonia d-moll Antonína Dvořáka to dzieło oparte na rozbuchanym pierwiastku romantycznym: burzliwych nastrojach, pełnych niepokoju napięciach, pastoralnej urokliwości i gdzieniegdzie wychylających się nawiązaniach do słowiańszczyzny. Dennis Russell Davies, artystyczny szef Filharmoników Brneńskich, zaproponował spójną i mądrze rozplanowaną interpretację, która podkreśliła ten aspekt „Siódemki”. W pierwszym Allegro maestoso nakreślił przyszły tok narracji dynamicznymi akcentami i podkreśleniem roli wiolonczel i kontrabasów. Muzycy nie szczędzili smyczków, podszyli jasno brzmiące skrzypce soczystym, ekspresyjnym niskim rejestrem. Znakomicie brzmiały trąbki i puzony, w „drzewie” zawadiackim klarnetom partnerował solistycznie predysponowany, choć posiadający zbyt dużo powietrza w dźwięku, pierwszy flet. W nasyconej dynamice niknął niestety pierwszy obój. Zrehabilitował się w pastoralnej części drugiej, której liryczna natura bardziej odpowiadała instrumentalistyce. Taneczny zryw Scherza rozpłynął się w powracającej aurze z części pierwszej. W finałowym Allegro Davies wykreował obsesyjny niepokój, udanie domykając pomysł uczynienia z VII Symfonii wizytówki rozemocjonowanego romantyzmu.
Nie ukrywam, że na drugi utwór koncertu czekałem z większą niecierpliwością. Msza głagolicka Leoša Janáčka łączy staro-cerkiewno-słowiański tekst z brutalno-ekstatyczną muzyką, zawierającą emblematyczne cechy twórczości kompozytora ze wsi Hukvaldy. Próżno szukać w Mszy wysublimowanej zadumy czy wyciszonej metafizyki. Bliżej jej do pierwotnego przeżywania religii, które oscyluje między ekstazą a strachem i jednocześnie jest absolutnie niezachwiane.
Janáček wierzący nie był, co zdecydowanie wypomniał jednemu z krytyków, który w „Mszy” dosłuchał się wyznania wiary dojrzałego człowieka. Utwór ten uznaje się za wyraz innego rodzaju wiary. U jego korzeni znajdują się panslawistyczne poglądy kompozytora, a forma mszy stworzyła ramę do łączenia elementów muzycznych tradycji słowiańskich.
Msza powstała w 1926 roku i miała uświetniać dziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości przez Czechosłowację. Zagrano ją po raz pierwszy w 1927 w Brnie, a następnie w Pradze w kwietniu 1928 roku. Podczas prób do obydwu wykonań kompozytor wprowadzał na bieżąco zmiany w partyturze, nie zdążył jednak przed śmiercią autoryzować pierwszego wydania drukiem. Spowodowało to w latach 90. dążenia do rekonstrukcji oryginalnych intencji Janáčka. Muzykolodzy i wydawcy na podstawie zachowanych materiałów próbowali odtworzyć partyturę, którą Janáček dostarczył na pierwsze próby w Brnie. W konsekwencji istnieje kilka jej redakcji różniących się między sobą układem części, prowadzeniem głosów solowych, rytmiką i detalami orkiestracji. We Wrocławiu usłyszeliśmy pierwszą wydaną wersję, którą John Tyrrell, wybitny badacz twórczości czeskiego kompozytora, uznaje za właściwą jako owoc świadomych korekt dokonywanych w trakcie prób na istniejącym już utworze.
Wstęp (Úvod) otwiera budzące skojarzenia z Sinfoniettą wejście trąbek, w którym ponownie mogliśmy podziwiać kunszt trębaczy Filharmonii Brno. Z całości Mszy na pierwszy plan wysuwa się rozbudowane i silnie udramatyzowane wyznanie wiary (Věruju). To jedyna część, w której w pełni nie wybrzmiała emocjonalna intensywność. Jej kulminację stanowi nasycone grozą solo organów przed słowami o ukrzyżowaniu Chrystusa. Orkiestra i wokaliści podbudowali odpowiednio podejście do kulminacji, ale organiście Petrowi Kolářowi zabrakło nerwu, a partię przerywały nieprzewidziane, krótkie pauzy. Kolář zrehabilitował się obłąkańczym wykonaniem passacagli, zwiastującej finał Mszy. Dysponując znakomitym instrumentem Narodowego Forum Muzyki, we fragmentach wykonywanych z orkiestrą nie ograniczył się jedynie do podbarwiania orkiestrowej faktury, ale wprowadzał organy w równorzędny dialog z orkiestrą.
Wśród solistów największy wykonawczy ciężar spoczywa na sopranie i tenorze. Janáček wymaga od nich, zwłaszcza od tenora, poruszania się na przemian w niskiej i wysokiej tessyturze, nierzadko zaczynając frazy w górnym rejestrze. Pavla Vykopalová i Aleš Briscein podołali tym wyzwaniom dzięki wyrównanym rejestrom (choć brakowało im odrobiny nośności w dołach) i swobodzie w górze skali, czym szczególnie zaimponował mi Briscein. Z czworga solistów to oni najlepiej opracowali tekst. Partia mezzosopranu spełnia w Mszy marginalną rolę, więc Jana Hrochová nie miała wiele sposobności, by się zaprezentować. Donośnemu basowi Jozefowi Benciemu zabrakło różnorodności w śpiewie. Na piątkę z plusem spisał się Chór Narodowego Forum Muzyki przygotowany przez Lionela Sowa. Opanowanie tekstu i świadomość jego treści, spójne wymieszanie głosów, techniczna swoboda i potęga brzmienia sprawiły, że chór stał się jednym z najlepszych elementów wykonania.
Filharmonicy z Brna odwdzięczyli się Narodowemu Forum Muzyki za gościnę bardzo dobrym koncertem. Największym atutem okazały się interpretacyjna spójność i konsekwencja podparte widocznym na estradzie zżyciem między muzykami a ich artystycznym kierownikiem. Podróż w świat VII Symfonii i Mszy dała słuchaczom wgląd w uczuciowe spojrzenie obydwu kompozytorów na muzykę słowiańskiego kręgu kulturowego.