recenzje

II Koncert Kameralny, II International Oboe Masterclasses, Zielona Góra

Czy w dobie, kiedy muzyka klasyczna wychodzi do słuchacza i, dopraszając się jego łaskawości, opuszcza gmachy filharmonii i oper, paradoksalnie nie wraca tym sposobem do swoich źródeł, stanowiąc pośrednio przyjemność i rozrywkę dla słuchającego? W czasach, w których dźwięki otaczają nas zewsząd, zdarza się, że prawdziwie ładnie i poprawnie wykonanej klasyki można wysłuchać w hotelowej restauracji, zmysły wyostrzając kieliszkiem szampana. Doświadczyłam tego 29 kwietnia w Zielonej Górze podczas II Koncertu Kameralnego, odbywającego się w ramach II International Oboe Masterclasses.

Na moją opinie wpłynęło kilka faktów.

Po pierwsze, obecność młodych muzyków, o kształtującej się jeszcze wyobraźni interpretacyjnej, co wpisuje się w formułę kursu mistrzowskiego. Jest to tym bardziej budujące, że można usłyszeć tychże muzyków ze sceny w repertuarach firmowanych przez Christophera Hartmanna – oboistę Filharmonii Berlińskiej, który był gościem tej edycji kursu. To osoba skupiająca swoim nazwiskiem zainteresowanie pragnących pomnażać własne umiejętności, jak i tych, którzy mieli możliwość realizacji żywego odsłuchu. Taka kuratela jest już jakąś tradycją europejską (i nie tylko europejską) – muzycy o pewnym dorobku artystycznym pomagają tym, którzy w świecie dokonań dopiero się wznoszą. Czyni to chociażby wielka Martha Argerich organizując festiwal w Lugano, o definicji może nieco innej niż zdarzenie, które jest opisywane, ale o podobnym przyświecającym celu, jakim jest m.in. wspieranie młodych, zdolnych muzyków.

Po drugie, obecność muzyków z pewnym doświadczeniem i już dojrzałym podejściem do interpretacji.  

Po trzecie, formuła koncertu, która wydaje się dość otwarta (w sensie kontaktu muzyka ze słuchaczem). Wychodzi ona z sali koncertowej w przestrzeń, gdzie, oprócz miejsc typowo „filharmonicznych” czyli rzędowo ułożonych krzeseł dla publiczności, można również przysiąść nieco swobodniej przy restauracyjnym stoliku i delektując się musującym winem ogarniać rzeczywistość dźwięków na innych piętrach.

Koncert miał formułę jednoczęściową i dominowały w nim formy wariacyjne przeznaczone na różne składy instrumentalne.

Jako pierwsze zabrzmiało Trio Stroikowe Filharmonii Zielongórskiej w składzie Michał Mogiła – obój, Jarosław Podsiadlik – klarnet oraz gościnnie Alicja Kieruzalska – fagot. Trio zaprezentowało się w Wariacjach La ci darem la mano Ludwiga van Beethovena (w oryginale przeznaczonych na dwa oboje i rożek angielski), na temat jednego z najsłynniejszych duetów Don Giovanniego W.A.Mozarta – duetu pokojówki Zerliny z tytułowym bohaterem. Wariacje wykonane zupełnie poprawnie, tak można je określić w ramach wyobrażeń i zdobytych doświadczeń audiofilskich. Łagodnie, z zachowaniem wszelkich norm klasycznej równowagi.

Zaraz potem na scenie pojawił się inny skład: skrzypek – Wojciech Wieczorek i altowiolista – Krzysztof Tymendorf. Para zaprezentowała Duety op. 60 Roberta Fuchsa oraz Johanna Halvorsena/G.F. Haendla Passacaglię i Sarabandę. Duety Roberta Fuchsa za czasów życia kompozytora (czyli w wieku XIX) stanowiły stałą pozycję domowego muzykowania. Był to autor nie tylko dzieł muzyki kameralnej lecz również symfonii i oper, które (mimo aplauzu mu współczesnych) uległy zapomnieniu. Utwory wykonane tego wieczoru przez niewątpliwie utalentowanych muzyków pozostawiły po sobie wrażenie przemyślanej konstrukcji realizowanej w oparciu o wirtuozerię techniczną i pełne zrozumienie muzycznego wyrazu. Nie ulega wątpliwości, że muzycy fantastycznie się uzupełniają i prowadzą na scenie wyjątkowo błyskotliwą konwersację wynikającą z pełnego dopracowania szczegółów.

Z kolei Haendlowska Passacaglia i Sarabanda w opracowaniu na skrzypce i altówkę przez Johanna Halvorsena, norweskiego skrzypka i komozytora, to dzieło wymagające precyzji i zdyscyplinowania obojga muzyków, technicznej sprawności, błyskotliwej wirtuozerii oraz przeprowadzenia pewnej dramaturgii, która dokonuje się w płynnym przechodzeniu z jednej wariacji do kolejnej.

Skrzypce grają coś prostego mówi Pinchas Zukerman do wchodzącego na scenę Itzhaka Perlmana ale altówka to coś dopiero specjalnego kontynuuje altowiolista; wzajemne utarczki prowadzone za kulisami przed wejściem na scenę to specjalność artystów. Dystans i poczucie humoru, zwłaszcza przed wykonaniem, w którym oba instrumenty są traktowane równo, a powodzenie interpretacji zależy od znalezienia wspólnego mianownika przez oboje artystów, nie należy do rzadkości. Tu też to mieliśmy.

W niedzielnym wykonaniu wiele mogło się podobać: i ten uśmiech muzyków, i ich energia, opanowanie tekstu muzycznego oraz wiele momentów naprawdę bardzo dobrych, przemyślanych. Z minusów – chwilami gra była nieco “wycofana”, brakowało pełnego dźwięku, zbyt wiele też było domysłów związanych z tym co powinno się w treści tego dzieła przydarzyć. W całokształcie zwracały jednak uwagę wyrafinowane wykończenia fraz, duża muzykalność i dramaturgia, choć chwilami tracąca blask w niedokończonej figuracji czy intonacyjnie zachwianym przebiegu. Te elementy wskazywały na to, że wykonanie mogło być doskonalsze.

W finiszu tego kameralnego wieczoru zabrzmiał utwór, którego nie mogło zabraknąć podczas Mistrzowskiego Kursu Obojowego, a więc Kwartet obojowy F-dur KV 370 W.A. Mozarta w wykonaniu Christophera Hartmanna (obój), Wojciecha Wieczorka (skrzypce), Krzysztofa Tymendorfa (altówka) oraz Bartosza Koziaka (wiolonczela). W interpretacji tych artystów Kwartet w zupełności zaspokajał i zmysły, i zapędy analityczne słuchacza. Rozmowa czterech inteligentnych rozmówców to porównanie, które ma jak najbardziej rację bytu, kiedy spotykają się muzycy o podobnej wyobraźni, podejmujący się wykonania formy klasycznej, zrównoważonej, dość lapidarnej, ale efektownej w wyrazie. I tak też się stało -“ muzycy w sposób dość plastyczny dialogowali ze sobą, zwłaszcza w części pierwszej, gdzie tematy zostały czytelnie wyeksponowane (z wiodącą rolą oboju i skrzypiec), następnie pojawiło się liryczne Adagio, a po nim spokojne Rondo. Ten klasyczny w formie i treści utwór był udanym zwieńczeniem tego kameralnego wieczoru.

Refleksją jaką mam po uczetnictwie w owym koncercie jest myśl, że w ramach mistrzowskiego kursu instrumentalnego chciałoby się więcej kameralnego muzykowania, więcej nowych twarzy w Winnym Grodzie, więcej nowych pomysłów na starą muzykę. Po prostu więcej takiej muzyki.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć