22. Pieśń naszych korzeni. 17–24.08.2014, Jarosław.
Sław przed Aniołem świat, nie ten wyrażalny, przed nim
próżno byś chełpił się przepychem uczuć; w bezmiarze,
tam, gdzie on czuje stokrotnie, tyś nowicjuszem. Więc pokaż
mu rzeczy zwykłe, co z pokolenia na pokolenie żyją
w nas jako nasza własność, pod ręką, w spojrzeniu.
Powiedz mu rzeczy. Stać będzie wstrząśnięty, jak stałeś
u powroźnika w Rzymie lub u garncarza nad Nilem.
Pokaż mu, jak szczęśliwa może być rzecz, jak niewinna i nasza,
jak nawet łkające cierpienie przestaje na kształt, bez wahania,
służy jak rzecz lub znika w rzecz – i na drugim brzegu
błogo wymyka się skrzypcom. – I te ze skonania
żyjące rzeczy pojmują, że ty je sławisz; śmiertelne,
nam powierzają ratunek, najbardziej śmiertelnym.
Chcą, byśmy je przemienili w swym niewidzialnym sercu
w nas – o, bezbrzeżnie w nas samych! Kim byśmy byli w końcu.
Rainer Maria Rilke, Dziewiąta elegia duinejska, tłum. M. Jastrun
Czasami, aby odkryć „rzeczy zwykłe, co z pokolenia na pokolenie żyją w nas jako nasza własność”, trzeba odbyć daleką podróż. Jeśli nie w przestrzeni – to w czasie. Wydawałoby się jednak, że upływ czasu jest nieodwracalny i że nigdy nie uda nam się dosięgnąć tego, co było przed nami. Tymczasem Festiwal „Pieśń naszych korzeni” w Jarosławiu stanowi dowód na to, że niekiedy wystarczy odwrócić klepsydrę i pozwolić dawnym słowom i dźwiękom jeszcze raz wybrzmieć – w nowym czasie, w nowym miejscu, ale w tym samym świecie, złożonym z drobnych okruchów, które pozostały po naszych przodkach i które dziś skrzętnie zbieramy, by tchnąć w nie nasze życie.
Festiwal w Jarosławiu jest czasem świątecznym, który zmienia odczuwanie upływania chwil. Pozwala odkryć, że możliwe jest zawieszenie swojego powszedniego trybu życia i zaufanie wielowiekowej tradycji codziennych jutrzni, nieszporów i mszy świętych, dopełnionych wspólną nauką śpiewu, wieczornymi tańcami i wreszcie koncertami. I choć to właśnie te ostatnie stanowią rdzeń „Pieśni naszych korzeni”, nie są one jedynym pretekstem do uczestniczenia w jego wydarzeniach (można nawet zaryzykować tezę, że nie dla wszystkich bywalców Festiwalu stanowią główną duchową strawę). Udział w „Pieśni naszych korzeni” zakłada bowiem zupełnie odmienny sposób percepcji muzyki, nie tylko ze względu na specyfikę programu, często sięgającego najdawniejszych epok, których muzyczne prawa są zgoła inne niż te rządzące żelaznym kanonem filharmonicznym, lecz także z powodu nadzwyczajnej atmosfery, stworzonej przez zżytą już ze sobą jarosławską publiczność. Trudno zatem wyobrazić sobie, że któregoś z elementów festiwalowego planu dnia mogłoby zabraknąć. Zwłaszcza jeśli program – tak jak w tym roku – osnuty jest wokół formy mszy: zupełne pozbawienie go kontekstu liturgicznego byłoby barbarzyństwem.
Siedem dni Festiwalu, siedem koncertów, siedem odmiennych liturgii i jedno wspólne pytanie: czym był w przeszłości i czym może być dzisiaj śpiew liturgiczny? Czego możemy dowiedzieć się z wygasłych tradycji, jakie elementy pozostają nadal żywe? I przede wszystkim: jaki jest stosunek słowa i muzyki w opracowanych muzycznie formach mszy? Każdy z koncertów naświetlał te kwestie z innej strony, każdy przynosił nowe pytania, skłaniając do muzycznego rachunku sumienia.
Fot. Anna Kaplita, źródło: https://www.jaroslaw.pl/imprezy-miejskie/id82,XXII-Festiwal-Muzyki-Dawnej-Piesn-Naszych-Korzeni.html
Pierwszy wieczór stał się impulsem do rozważań na temat tego, czy słowo musi w ogóle zostać wypowiedziane, by wypełniła się jego treść. Kwestia ta prawdopodobnie wcale nie zaistniałaby w festiwalowych dyskusjach, gdyby nie zetknięcie z siedemnastowieczną praktyką zastępowania niektórych fragmentów części mszalnych ustępami instrumentalnymi granymi na organach, jak w Messe pour les Couvents François Couperina, wykonanej przez Schola Cantorum Minorum Chosoviensis z towarzyszeniem włoskiego organisty, Marca Vitalego. Oprócz rozbudowanej mszy Couperina ci sami artyści wykonali także o kilkadziesiąt lat starszą mszę Frescobaldiego. Zestawienie tych dwóch mszy organowych pozwoliło uzmysłowić sobie nie tylko różnice między stylem włoskim a francuskim w muzyce kościelnej, lecz także ukazało odmienność ekspresji wczesnego i późnego okresu baroku. Koncert był także znakomitą okazją do podjęcia dyskusji na temat udziału organów we współczesnej liturgii.
Choć na Festiwalu nieraz się zdarzyło, że w trakcie jednego koncertu wykonywano dwie muzyczne msze, to kolejny wieczór, podczas którego wystąpili członkowie zespołu Ars Cantus oraz kantor Robert Pożarski, mógł nieco zaskoczyć swą formą: słuchacze zostali obdarzeni aż pięcioma parami części Gloria-Credo, jedną parą Sanctus-Benedictus i jedną samotną Glorią (wszystkie pochodziły z rękopisu Kras 52, nadzwyczaj interesującego źródła, w którym zawarte są między innymi utwory legendarnego Mikołaja z Radomia). Śpiewacy i instrumentaliści Ars Cantus wykazali się wprawdzie najwyższym kunsztem artystycznym, lecz jednolitość (zwłaszcza tekstu) ich występu potęgowała wrażenie sztuczności traktowania takiego repertuaru w sposób wyłącznie estetyczny.
Zupełnie odmienne odczucia przyniósł koncert Graindelavoix, zespołu uwielbianego przez stałych bywalców Jarosławia. Tym razem śpiewacy przedstawili wspaniały program, którego osią była Missa O Venus Bant Heinricha Fincka. Ta kunsztowna renesansowa msza została okraszona pieśniami odzwierciedlającymi burzliwe dzieje Ulryka Wirtemberskiego, despotycznego pracodawcy Fincka. Zróżnicowany, choć spięty klarowną myślą przewodnią program, ukazał maestrię franko-flamandzkiej polifonii – w wykonaniu Graindelavoix przemawiała ona do wszystkich zmysłów. Nadzwyczaj ciekawe było także pokoncertowe seminarium z udziałem Björna Schmelzera, kierownika zespołu: w fascynujący sposób opowiadał o bogactwie doświadczeń wykonawców muzyki dawnej, którzy swe umiejętności i inspiracje czerpią w równym stopniu z gruntownych studiów nad technikami historycznymi, jak z zupełnie współczesnych doświadczeń obcowania na przykład z muzyką etniczną.
Koncert Graindelavoix stanowił artystyczny punkt kulminacyjny całego tygodnia: pierwiastek duchowy był tu w sposób doskonały zespolony z pierwiastkiem artystycznym. Kolejne wieczory miały przynieść zupełnie inne proporcje między owymi dwoma aspektami. Najpierw polski zespół Jerycho (reprezentacja muzykologów-praktyków) i jego dość blada próba odtworzenia piętnastowiecznej mszy polskiej przez zestawienie pochodzących z rozmaitych źródeł części, niektórych w języku polskim (co akurat stanowiło najciekawszy walor poznawczy tego przedsięwzięcia). Potem kuriozalny, ale jakże barwny i pełen najlepszych intencji pomysł przedstawienia pasterkowej mszy skompilowanej przez Georgiusa Zrunka w 1766 roku. Muzycy (a wśród nich półamatorzy i dzieci z chóru Gregoriana) zgromadzeni wokół wielkiego pulpitu, śpiewający i grający bez krztyny sztuczności, szczerze i z prostotą – najlepiej, jak tylko mogli – być może nie urzekali barwą głosu ani szczególnie wyszukaną interpretacją klasycyzujących części mszalnych autorstwa Zrunka, ale na pewno zyskali sobie przychylność audytorium niekłamaną radością wspólnego muzykowania. Nie sposób było odnieść się obojętnie do franciszkańskiego Benedictus, w którym powtarzana na początku sylaba „be” odzwierciedlała charakterystyczny zaśpiew św. Franciszka… Tuż po koncercie odbyło się spotkanie z Michaelem Pospišilem, który kieruje zespołem Ritornello; z niezwykłą swadą opowiedział on o osiemnastowiecznych tradycjach muzykowania w kościołach Czech i Słowacji, zachęcając zebranych do wspólnego śpiewu przy wielkim pulpicie.
Fot. Marcin Mituś, źródło: https://www.jaroslaw.pl/imprezy-miejskie/id82,XXII-Festiwal-Muzyki-Dawnej-Piesn-Naszych-Korzeni.html
Trzy ostatnie koncerty Festiwalu wzbudziły szczególne emocje. Piątkowy występ węgierskiego zespołu Kobzos (Andrea Navratil i László Demeter) okazał się bowiem wyjątkowym darem: Andrea Navratil, mimo problemów zdrowotnych utrudniających jej śpiew, zdecydowała się wykonać kilka z zaplanowanych pieśni. W tym przypadku mniej znaczyło więcej – w niewielkiej dawce piękno głosu śpiewaczki zajaśniało jeszcze pełniejszym blaskiem.
Koncert dopełniło nadzwyczaj poruszające spotkanie z Choreą Kozacką – zespołem, który odwiedza Jarosław co roku – tym razem jednak jego obecność była nierozerwalnie związana z aktualną sytuacją na Ukrainie. Głównodowodzący Chorei, Taras Kompaniczenko, w kilku słowach opowiedział o tym, jak muzycy niosą wiarę i nadzieję walczącym o wolność, dopasowując rdzennie ukraińskie melodie do współczesnego kontekstu. Niezwykła moc tej muzyki, niezmącona wiecznie niedostrojonymi instrumentami, niosła ze sobą ogromny ładunek uczuć, potęgujący tajemniczą aurę koncertu. Zaraz potem, w tym samym kościele św. Mikołaja, odbyła się noc pieśni, czyli okazja do kontemplacji oraz konfrontacji znanych melodii z wersjami, jakie utrwaliły się na pograniczu polsko-ukraińskim.
Koncertowe zamknięcie Festiwalu było hołdem dla zmarłego w tym roku Lycourgosa Angelopoulosa, duchowego ojca założycieli „Pieśni naszych korzeni”. Chorał starorzymski w wykonaniu Marcela Pérèsa i polskich kantorów fascynował archaicznym brzmieniem w murach dominikańskiej bazyliki i choć wykonana msza odnosiła się do okresu wielkanocnego, jej przedziwne, niezrozumiałe piękno stanowiło wspaniałe upamiętnienie Angelopoulosa i było wyjątkową podróżą w czasie do źródeł wspólnej religijności Wschodu i Zachodu.
Ta religijno-kulturowa wspólnota miała się także objawić w czasie liturgii w cerkwi greckokatolickiej; udział w niej wziął Chór Festiwalowy poprowadzony przez Andrija Szkrabiuka. Przygotowywana na porannych warsztatach (będących nie tylko nauką śpiewu, lecz także cenną ekumeniczną lekcją objaśniającą wiele tajemnic kryjących się za niezrozumiałymi z początku słowami i gestami greckokatolickich modlitw) Liturgia św. Jana Chryzostoma stała się czynnym wkładem uczestników Festiwalu w mszę świętą, której tajemniczość i pozorna obcość została dzięki muzyce oswojona.
Podobne odczucia wzbudzały zresztą odprawione na początku festiwalu rzymskokatolickie liturgie przedsoborowe, które w sposób namacalny uświadamiały ogrom zmian, jakie dokonały się na przestrzeni wieków w Kościele katolickim – szczególnym tego probierzem jest właśnie oprawa muzyczna. Powrót do dawnych form sprawowania mszy świętej wydaje się dziś na szerszą skalę niemożliwy, jarosławski Festiwal ma jednak charakter laboratorium, w którym takie eksperymenty dla wielu stają się wyjątkowym doświadczeniem, bez wątpienia wpływającym na sposób postrzegania wielowiekowej tradycji, mającej u swych źródeł jedność modlitwy i śpiewu.
• •
Fot. Kacper Montusiewicz, źródło: https://www.jaroslaw.pl/imprezy-miejskie/id82,XXII-Festiwal-Muzyki-Dawnej-Piesn-Naszych-Korzeni.html
Zatrzymana, położona na boku klepsydra swym kształtem przypomina symbol nieskończoności. Zapętlając powtarzalność zjawisk, pozwalając na ich swobodne powracanie w nowym kontekście, szukamy sposobów utrwalania tradycji. Jest to szczególnie ważne w kontekście tradycji śpiewanej, którą łatwo zagłuszyć lub sprawić, by na wieki umilkła. Wydaje się, że twórcy i organizatorzy Festiwalu w Jarosławiu obdarzeni są słuchem niezwykle wrażliwym na ciche wołanie pieśni, które „Chcą, byśmy je przemienili w swym niewidzialnym sercu / w nas – o, bezbrzeżnie w nas samych!”. Ostatecznie, parafrazując słowa jednego z dominikanów uczestniczących w Festiwalu, najpiękniejsze rzeczy mogą wydarzyć się tylko tu i teraz, trzeba zatem pilnie baczyć, by przeszłość nie przesłoniła nam teraźniejszości. „Pieśń naszych korzeni” jest szansą, aby choć raz w roku, przez siedem dni, bacznie przyjrzeć się temu, co konstytuuje nas w fundamentalnych sferach: sferze religii, sferze szeroko pojętej tradycji i na koniec w sferze estetycznej – bo przecież nie ulega wątpliwości, że cała muzyka, z którą spotykamy się na co dzień, ma swoje korzenie w pieśni. Nie pozwólmy więc zatrzeć pamięci o owych korzeniach. „Kim byśmy byli w końcu”?
Karolina Kolinek-Siechowicz – laureatka Nagrody Głównej Konkursu Polskich Krytyków Muzycznych KROPKA, fot. Bartosz Dąbrowski
Nagrodzony tekst Jarosław liturgicznie został opublikowany w „Ruchu Muzycznym”, nr 09/2014.