Choć od blisko dwóch tygodni trzecia edycja JazzArt’u należy już do historii a muzyczne życie miasta toczy się w innym rytmie, do tej pory Katowice żyją wspomnieniami tego wydarzenia. Aby uniknąć intrady w pompatycznym tonie (który jak podkreślają Mistrzowie jest dla jazzu absolutnie niewskazany), będzie… “klasycznie”.
W festiwalowym kolażu zarówno pasjonaci gatunku, jak i szukający bardziej kreatywnych rozwiązań na spędzenie majowego weekendu znaleźli coś dla siebie – nie pomylę się chyba jednak pisząc, iż mimo wszystko JazzArt “klasykami stoi”.
Dominik Wania podczas koncertu w Kinoteatrze Rialto,
zdjęcie udostępnione za zgodą organizatorów Jazz Art Festival, fot. Bartek Barczyk
Jednym z najmocniejszych i najciekawszych punktów tegorocznego festiwalu był bez wątpienia występ Dominik Wania Trio z jego autorskim projektem Ravel (wykonanym wraz z kontrabasistą Maxem Muchą i perkusistą Dawidem Fortuną). Młody wykładowca Akademii Muzycznych w Krakowie i Katowicach sięgnął po Zwierciadła francuskiego impresjonisty. Cykl odznacza się niezwykłym kolorytem harmonicznicznym i stawia pianiście wysoką poprzeczkę pod kątem technicznym. Wania z wyczuciem “przefiltrował” klasyczne, wyrafinowane subtelności tego dzieła przez swoje własne jazzowe doświadczenia i wyjątkową muzyczną wrażliwość, tworząc opracowania stanowiące zupełnie unikalną jakość. Dodatkowa, wykonawcza troska o brzmienie instrumentu i technika najwyższej próby sprawiły, że wysłuchanie Zwierciadeł było po prostu czystą przyjemnością. Tym bardziej nie dziwi, że na Wanię spłynął ostatnio deszcz nagród: dwa Fryderyki w kategorii jazz (album roku, debiut roku), jak i Gwarancja Kultury 2014.
Bilety rozeszły się również na Uri Caine’a (fortepian) i Dave’a Douglasa (trąbka), występujących po raz pierwszy we wspólnym programie. Poza magią ich wielkich nazwisk, melomanów do Kinoteatru Rialto przyciągnął projekt Duos, u którego podstaw znalazła się improwizacja artystów oparta m. in. na tradycyjnych pieśniach/piosenkach powstałych przed rokiem 1750, wykonywanych przez rdzennych Amerykanów. To “coś” (wyjątkowe porozumienie? wspólna muzyczna intuicja?) pomiędzy Caine’m i Douglasem zaowocowało oryginalnymi pomysłami skrzącymi się błyskotliwym dowcipem, jak i brzmieniami bliskimi przejmującej nostalgii.
Dave Douglas i Uri Caine po wykonaniu Duos w Kinoteatrze Rialto,
zdjęcie udostępnione za zgodą organizatorów JazzArt Festival, fot. Bartek Barczyk
Co najcenniejsze, wieczór w towarzystwie Caine’a i Douglasa był pełen artystycznego autentyzmu i spontanicznych reakcji, nie tylko na gruncie muzycznym (to wspaniałe, że istnieją jeszcze artyści ceniący sobie osobistą wolność ograniczaną przez błysk fleszy, bezlitośnie bombardujących z każdej strony już od pierwszych dźwięków… klasa!)
Mimo całej plejady gwiazd większego i mniejszego formatu nikt chyba nie miał wątpliwości, że niekwestionowanym triumfatorem tegorocznej edycji JazzArtu organizatorzy obwołali Kronos Quartet. “Klasycy awangardy” postanowili uczcić 40-lecie swojej działalności artystycznej nie tylko nowym albumem, ale i serią koncertów przypominających dotychczasowe projekty zespołu. W Polsce Kronos zagrał również na Festiwalu Tradycji i Awangardy Muzycznej Kody w Lublinie, jednak to Katowice zajmują szczególne miejsce w historii zespołu – w tym mieście żył i tworzył ceniący Kronos Quartet kompozytor Henryk Mikołaj Górecki, który zresztą zadedykował wykonawcom swój III Kwartet smyczkowy … pieśni śpiewają op.67.
Tym razem w Centrum Kultury Katowice zabrzmiał projekt UNIKO, stworzony dekadę temu w wyniku współpracy z cenionymi artystami fińskiej sceny alternatywnej, Kimmo Pohjonenem (akordeon, wokal) oraz Samuli Kosminenem (perkusja, elektronika). Mimo, iż występ Kronos Quartet był najbardziej promowanym występem festiwalu, sala CKK nie była wypełniona po brzegi. Czy przyczyniły się do tego majowa przerwa i wysokie ceny biletów – nie wiem, ale przyznam szczerze, że początkowo do występu Kronos Quartet i ja podchodziłam z rezerwą. Przede wszystkim ze względu na miejsce – sala CKK nie jest najszczęśliwszym miejscem dla brzmienia zespołów kameralnych (Kronos z czterdziestoletnim doświadczeniem jest jednak przygotowany na grę w każdych warunkach akustycznych, więc nagłośnienie było idealne).
Kronos Quartet, Kimmo Pohjonen i Samuli Kosminen w Centrum Kultury Katowice,
zdjęcie udostępnione za zgodą organizatorów JazzArt Festival, for. Bartek Barczyk
Kronos Quartet ceni się szczególnie ze względu na jedność brzmienia oraz odważne podejście do łączenia stylistyk. W tym aspekcie zespół mimo wieloletniego stażu wciąż pozostaje młody duchem, śmiało wychodząc naprzeciw nowym trendom. Słuchając fragmentów o rytmicznie pulsującej, transowej narracji nasyconej elektronicznymi przetworzeniami, którą dodatkowo pokreślały doskonałe (w pełnym znaczeniu tego słowa) efekty świetlne, trudno było nie poczuć ducha muzyki klubowej, emanującego z UNIKO (myślę, że nie jeden słuchacz miał ochotę wstać z miejsca i bardziej “dynamicznie” spędzić resztę wieczoru). Choć Kronos Quartet nie można odmówić należnych zasług na polu propagowania i wykonawstwa muzyki współczesnej, trzeba przyznać, iż projekty zespołu plasują się jednak między sztuką, a komercją. UNIKO z pewnością nie zawiodło więc tych, którzy spragnieni byli muzycznego show na najwyższym poziomie; ci jednak, którzy liczyli na wzruszenia estetyczne wywołane muzyką głębokiej treści, poczuli niedosyt.
Bez wątpienia jednak Kronos Quartet potrafi budować atmosferę, a bez tej nawet najlepsze występy tracą swoją moc. Klimatowi “jazzu” – wyzbytemu z niepotrzebnych konwenansów i sprzyjającemu możliwości twórczego spotkania – zdecydowanie służyły sale Kinoteatru Rialto (niestety akustycznie niekorzystnej dla wykonawców) i Jazzclubu Hipnoza (na finał – z sięgającym do klezmerskiej tradycji, wyszukanym repertuarem Bena Goldberga i jego pełną finezji partią klarnetu). Choć w kuluarach dało się słyszeć głosy, że atmosfera trzeciej edycja w porównaniu z wcześniejszymi nieco rozczarowała słuchaczy (co mnie dziwi, bo do tej pory JazzArt nie gościł przecież muzyków tak wielkiego formatu), wiadomo nie od dziś, że i malkontenci stanowią klasyczny przypadek wszelkich festiwali. Zarówno im, jak i pozostałym pozostaje cierpliwie czekać do przyszłego roku, by – parafrazując Quincy Jones’a – przekonać się, where jazz [art] is going to go.