MEAKULTURA objęła swoim patronatem debiutancką płytę Piotr Budniak Essential Group Simple Storries about Hope and Worries. Jak wiedzie się liderowi zespołu kilka miesięcy po premierze? Sprawdza to dla nas Agnieszka Nowok.
Agnieszka Nowok: Twoje życie toczy się teraz głównie w Krakowie, prawda?
Piotr Budniak: Tak, tutaj – w Katowicach – zrobiłem licencjat na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. W Krakowie kontynuuję studia magisterskie.
A.N.: Dlaczego postanowiłeś się przenieść?
P.B.: Z wielu powodów. Przede wszystkim ze względu na środowisko – chciałem nawiązać nowe znajomości, ale i samo miasto jest zdecydowanie bardziej atrakcyjne. W Krakowie ważne jest muzyczne życie klubowe. Jest szansa, by uczestniczyć w koncertach z dnia na dzień.
A.N.: Czy między krakowskimi a katowickimi jazzmanami widać wobec tego sporą różnicę?
P.B.: W sumie nigdy o tym nie myślałem, ale mam wrażenie, że studenci jazzu w Katowicach są bardziej nastawieni na granie sesyjne i mainstream – „wskakiwanie” do różnych zespołów i jak najlepsze wykonywanie pracy zleconej. Taka umiejętność muzycznego przystosowania się jest bardzo cenna i potrzebna w dzisiejszych czasach. Z kolei w Krakowie najważniejsza wydaje mi się artystyczna indywidualność. Cierpią czasem na tym umiejętności warsztatowe, np. szybkie czytanie nut, ale za to rozwija się własny, charakterystyczny język muzyczny. Punkt ciężkości stoi w zupełnie innym miejscu. To oczywiście moja opinia, nie każdy musi ją podzielać.
A.N.: Jeśli już jesteśmy przy indywidualnościach – które z nich są dla Ciebie największą muzyczną inspiracją?
P.B.: Ojej, wiele oczywiście. Nie ukrywam, że jedną z największych jest perkusista Brian Blade. Jego postać fascynuje mnie, ponieważ prowadzi swój zespół, jest świetnym instrumentalistą, a do tego ma bardzo charakterystyczny styl i konsekwentnie realizuje swoją wizję muzyki. Inspiruje mnie nie tylko szerokie spektrum jazzu – przez pół życia np. słuchałem hip-hopu! Uwielbiam również piosenki wykonawców takich jak Joni Mitchell, Black Dub czy The Swell Season. Nie bronię się też przed wpływami mainstreamowymi, czego przykładem jest Coldplay.
A.N.: Czy lider grupy będący perkusistą to naprawdę nietypowa sytuacja?
P.B.: Faktycznie, nie jest to standard, ale istnieje sporo grup, w których to właśnie perkusista kieruje zespołem. Cieszy mnie to, ponieważ wciąż przeważa stereotyp perkusisty jako „specjalisty od rytmicznych zagwozdek”. Tymczasem okazuje się, że perkusiści potrafią pisać naprawdę świetne kompozycje, jak Eric Harland, Ari Hoenig czy wspomniany już wcześniej Brian Blade. Znamienny jest fakt, że wbrew temu, co mogłoby się wydawać, rytmika w ich utworach wcale nie wysuwa się na pierwszy plan. To tylko jeden z wielu istotnych czynników, który znakomicie współpracując z pozostałymi elementami, tworzy kompozycje z najwyższej półki. W Polsce mamy m.in. Jacka Kochana, Eryka Kulma czy Arka Skolika – jest w czym wybierać.
A.N.: Przechodząc już bezpośrednio do Twojej debiutanckiej płyty – od premiery minęły trzy miesiące. Jakie wrażenia, refleksje, wnioski w związku z odbiorem przez publiczność Simple Storries about Hope and Worries?
P.B.: Wrażenia – świetne!
A.N.: …żadnych „ale”?!
P.B.: Oczywiście, że jest sporo „ale”, natomiast czuję się w jakiś sposób spełniony, ponieważ udało się mi zrealizować autorski projekt w postaci wydanej płyty. Wiadomo, że kosztował mnie on sporo czasu i energii, ale teraz czuję spokój, ponieważ jakiś okres z mojego twórczego życia został zamknięty i mogę pozwolić sobie na nowe wyzwania. Po premierze zagraliśmy około dziesięciu koncertów w ramach trasy promującej album. Muszę przyznać, że frekwencja na koncertach była różna, ale kilka występów wyjątkowo nam się udało! Na jesień planujemy kolejną trasę koncertową, która dalej – mam nadzieję – będzie promowała płytę.
A.N.: Skoro krążymy wokół „Prostych historii” – utwory takie jak Jem owies to chyba nie z autopsji…
P.B.: …ten utwór powstał jeszcze w szkole podstawowej, gdzie nie do końca rozumiałem, czym jest „jedzenie owsa” i wydawało mi się to czymś nieskończenie złym. Tytuł, przyznam, jest kompletnie bez sensu, bo w całości brzmi: „jem owies, wiem, źle robię”. Utwór, w ogóle cała płyta, mówi o zmaganiach człowieka z samym sobą. Często zdajemy sobie sprawę z niewłaściwego postępowania, ale jakoś tak umiłowaliśmy konkretną czynność, że zmiana okazuje się niesamowicie trudna.
A.N.: Czy inne – pozornie – „proste historie” na płycie mają równie ciekawy rodowód czy kontekst?
P.B.: Właściwie każda z nich ma „coś na sumieniu”. Jesteśmy w Katowicach, więc np. I’ve chosen… Kompozycję tę napisałem dla mojej koleżanki ze studiów, aczkolwiek ona nie ma o tym pojęcia… Utwór z założenia miał być spokojną, romantyczną balladą, ale nasza znajomość potoczyła się „trochę” inaczej i utwór nabrał innego kształtu – można doszukać się w nim niepokoju, czy mocniejszych, nerwowych struktur…
Wypłata po terminie – w sumie jeszcze nigdy o niej nie mówiłem, miło więc, że trafiła się okazja. To kompozycja napisana dla Alana, świetnego pianisty, mojego przyjaciela ze studiów w Zielonej Górze. Pierwotnie utwór nazywał się Po drugiej stronie lustra.
A.N.: …czy Alan lubi Lewisa Carrolla…?
P.B.: Szczerze – nie mam pojęcia… Bardziej chodziło mi o względność postrzegania rzeczywistości, a zwłaszcza samego siebie. Tytuł „Wypłata po terminie” kompozycja zawdzięcza mojemu serdecznemu przyjacielowi, Piotrowi Lipowiczowi, który przed drukiem nut ot, po prostu… zmienił nazwę. Spodobało mi się i tak już zostało.
Syzyf też wiąże się ze zmaganiami z samym sobą. To kwestie, które często mnie zajmują, bardzo je przeżywam i sporo o nich myślę – może za dużo?
A.N.: A The Light?
P.B.: The Light jest akurat… o Bogu. Nie przez przypadek utwór znalazł się na końcu płyty, bo w kontekście zmagań z różnymi okolicznościami losu ma szczególny przekaz. Muszę przyznać, że moja kondycja duchowa jest dosyć chwiejna, ale wierzę, że jednak zawsze gdzieś tli się światełko nadziei – szansa, że w końcu wektor się odwróci.
A.N.: Jeszcze słowo o muzykach, którzy towarzyszą Ci na debiutanckiej płycie – to chyba najbardziej gorące nazwiska młodego pokolenia polskich jazzmanów.
P.B.: To wspaniali ludzie, z którymi dobrze się czuję. Mamy podobną wrażliwość i sposób postrzegania wielu spraw.
A.N.: Każdy z Was może pochwalić się listą imponujących osiągnięć – które z nich ma dla Ciebie szczególną wartość?
P.B.: Najważniejsze są dla mnie osiągnięcia z ostatnich konkursów i festiwali – nagroda dla Największego Talentu Festiwalu na Azoty Jazz Contest w Tarnowie oraz Grand Prix na Jazz Juniors. Do tego doszedł jeszcze Jazzowy Debiut Fonograficzny przyznawany przez IMiT. Doceniono mnie wtedy jako muzyka jazzowego, co po zakończeniu współpracy z LemONem miało dla mnie ogromne znaczenie.
A.N.: Opis Twojego odejścia z zespołu i wybranie własnej, artystycznej drogi był też jednym z głównych promo płyty. Przyznam się, że dla mnie zabrzmiał on nieco patetycznie…
P.B.: Próbowałem opisać tę historię na różne sposoby, ale ten, który znalazł się na stronie, wydawał mi się najbardziej logiczny i przejrzysty. Nie jest to próba grania pod publiczkę. Dla mnie to była patetyczna historia, którą bardzo przeżywałem.
A.N.: Co zatem ostatecznie zaważyło na tym, że zdecydowałeś się na ten krok?
P.B.: Pewnej nocy zrozumiałem, że idę w zupełnie inną stronę, niż zawsze zamierzałem. Może się to wydać dziwne: w końcu wspólnie z LemON stworzyliśmy wiele bardzo wartościowej muzyki. Czułem jednak, że zaangażowanie, jakiego wymaga ode mnie tak prężnie działający zespół, jest niewspółmierne do moich muzycznych założeń i celów. Krótko mówiąc, brakowało mi czasu na inne, bliższe stylistyce jazzowej projekty.
A.N.: Czy współpraca z LemONem byłaby jeszcze możliwa, np. przy okazji któregoś z Twoich kolejnych przedsięwzięć?
P.B.: Myślę, że jak najbardziej. Zawsze fascynowało mnie łemkowskie pochodzenie Igora i jego ogromna wrażliwość.
A.N.: Nad czym teraz pracujesz?
P.B.: Mam teraz na głowie dwa projekty. Jeden związany jest z Essential Group. Tworzę nowy materiał na o wiele większy skład – oprócz bazowego sekstetu dojdzie jeszcze kwartet smyczkowy, saksofon tenorowy, klarnet basowy i instrumenty perkusyjne, nie mam natomiast najmniejszego pojęcia, jak sobie z tym poradzę. To właściwie kompozycje, jakie przygotowuję na swój koncert dyplomowy w Krakowie – chciałbym je również zarejestrować i wydać w formie albumu. Drugi projekt to Piotr Budniak Eclectic Guild, który stawia swoje pierwsze kroki właśnie teraz, podczas wakacji. Jest to pewnego rodzaju eksperyment. Chcę skonfrontować wszystkie moje muzyczne doświadczenia i fascynacje, łącząc m.in. hip-hop z free-jazzem czy rock z muzyką klubową.
A.N.: Jak wygląda Twój projekt marzeń?
P.B.: Nie jest on sprecyzowany pod kątem składu czy stylu. Chciałbym grać muzykę, która wypływa ze mnie w najczystszej postaci i porusza serca słuchaczy.
A.N.: …a którego muzyka zaprosiłbyś do współpracy, gdybyś mógł wybierać, jak świat długi i szeroki?
P.B.: Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Jest tylu muzyków, z którymi współpraca byłaby ogromnym zaszczytem… Jednak trzy pierwsze nazwiska, które przychodzą mi na myśl, to Christian Scott, Wayne Shorter i Jon Cowherd.