Być może to tylko znajomy smak przehajpu, ale brzmienie Kamp! stale nasuwa mi na myśl Wytwórnię Krajową i Newest Zealand. Nie chodzi oczywiście o instrumentarium czy ogólną atmosferę płyty, lecz o naiwną krągłość niektórych rozwiązań i straceńczą wręcz radiowość. Trąbki z „Can’t You Wait” jedynie krok dzieli od dęciaków à la Enej, milisekundy ambientowych pasaży nachalnie reklamują album ambitny, a wokale sprzedają luz osiągalny jedynie dla młodych zdolniach, bez przerwy żebrzących o odrobinę respektu we wszelkich programach typu talent show. Aż jedenaście równych utworów, doznanie rozciągnięte na ponad czterdzieści minut, ale – znów analogia z zespołami Dejnarowicza i Szabrańskiego – wyzute z najdrobniejszej nawet ewokatywności. A skoro jesteśmy w Polsce i dostajemy do rąk album bez wyobraźni, ale pieczołowicie zrealizowany produkcyjnie, to należy spodziewać się jednej odpowiedzi: doświadczenie pokoleniowe.
Kamp! zdążyli zgrupować wokół siebie charakterystyczny fanbase: liczne i rozłożone na przestrzeni niemal pół dekady występy solowe i przed zagranicznymi gwiazdami zapewniły projektowi sympatię nastolatków przeżywających swoje pierwsze duże koncerty. To ten magiczny czas okolic 2008 roku. Wysyp światowych artystów, fenomenalne, „europejskie” gigi i zawsze przed nimi Kamp!, a my dorastamy wraz z nimi, popijając piwko z coraz większą obojętnością na krzywo wklejoną fotkę w dowodzie brata. Chciałbym obsługiwać Excela jak Mariusz Herma i przywołać kilka słupków przedstawiających procentowy udział Kamp! w supportach przydzielonych Polsce w ostatnich pięciu latach, ale bardziej niż do liczb jestem przywiązany do cytatów. Niech więc przemówi drugi akapit recenzji In The Grace Of Your Love Rapture, gdzie Artur Kiela pisze o Echoes tak:
No dobrze, to nic złego ekscytować się Kamp!, naprawdę. Rozumiem to: podniecenie albumem, który w 2012 roku zostaje wypuszczony dokładnie w tej samej formie, jaką przybrałby cztery lata wcześniej, nosi znamiona romantycznego wojażu w czasie albo innej ponowoczesnej rozrywki. Drobny niesmak budzi jedynie fakt, że Kamp!, zupełnie poważnie podchodząc do swoich inspiracji, podbijają bębenka leniwym słuchaczom, którzy zapewne dopiero za kilka lat – jeśli w ogóle – zorientują się, że poza radiowym mainstreamem (choćby nawet ukrywał się pod maską internetowego labela i rozdawnictwa nagrań) od dawien dawna egzystują autorzy, którzy wyeksploatowali stylistykę tak dalece, że poczuli się zmuszeni wypowiadać na jej temat z pozycji ironii.
______________________________
Filip Szałasek – autor bloga Fight!Suzan, znany z pisania niezwykle długich tekstów i wyrazistego słownictwa krytyk muzyczny.