felietony

Krytyka poniżej krytyki

Nie od dziś mówi się, że do krytyki muzycznej należy podchodzić z rezerwą. Krytycy towarzyszą nam od przeszło dwustu lat, a ich recenzje – nieraz wychwalające artystów pod niebiosa, a kiedy indziej bezlitośnie ich miażdżące, potrafiły zarówno dodawać skrzydeł, jak przyczyniać się do głębokiej depresji (by przywołać reakcję Siergieja Rachmaninowa po ostrej krytyce jego I Symfonii). Co ciekawe, to właśnie akty negatywnej krytyki najsilniej zapisały się w powszechnej pamięci…

Czyżby to była dewiza przyświecająca współczesnemu duetowi krytyków?

Całe szczęście, że to wydarzenie już za nami – przeczytałam w nagłówku recenzji koncertu finałowego XXIX Warszawskich Spotkań Muzycznych, który ukazał się na łamach „Kultury Liberalnej” w maju 2015 roku. Przeczytałam – nie ukrywam – z pewnym zaskoczeniem, bo koncert należał do udanych, jeśli nie do bardzo udanych. Zaprezentowane utwory dziewięciorga warszawskich kompozytorów stanowiły próbę nowoczesnej interpretacji sonetów Williama Szekspira; zróżnicowane i noszące znamiona indywidualnych cech warsztatu każdego z twórców, eksploatowały szeroką paletę możliwości wokalnych sekstetu proMODERN. Nie było to zresztą moje odosobnione odczucie, bo koncert zwieńczyły długie owacje na stojąco. Gniewomir Zajączkowski oraz Szymon Żuchowski – autorzy recenzji – prawdopodobnie nie wstali podczas oklasków. W ich opinii utwór Anny Ignatowicz-Glińskiej był chaotyczny i nadmiarowy, utwór Miłosza Bembinowa – zakończony zgodnie z modą panującą wśród gimnazjalistów, zaś celem Piotra Tabakiernika było ukrycie, że nie miał pomysłu na utwór. Ponadto: Andrzej Borzym zawiódł wszelkie nadzieje, Paweł Łukaszewski przedstawił kolejne „Zdrowaś Mario”, Krzesimir Dębski nie zrozumiał tekstu, Tomasz Opałka napisał utwór wyraźnie przynależący do muzyki rozrywkowej, natomiast Krzysztof Herdzin popełnił dzieło w stylistyce odrobinę dansingowej, w których zabrakło jedynie cichutko omiatanych talerzy perkusji.

Po tak długiej wyliczance, być może nie zrobi odpowiedniego wrażenia informacja, że nad złym przygotowaniem i kiepskim warsztatem wokalnym sekstetu proMODERN – laureata nagrody Fryderyk 2015 – recenzenci rozwodzili się, nie szczędząc złośliwości i przykrych porównań, przez bez mała pięć akapitów.

Oczywiście wyczulenie na niedoskonałości nie jest przywarą krytyka. Przeciwnie – przyjemnie jest przeczytać profesjonalny tekst, którego autor w sposób rzetelny i merytoryczny wypunktowuje mankamenty koncertu. Ale wszechobecny cynizm i całkowity brak przeciwwagi w postaci najskromniejszej choćby pochwały walorów wydarzenia (a tych, zapewniam, nie brakowało), budzą pewien niepokój. Kierowana wątpliwościami, zainteresowałam się działalnością publicystyczną autorów tekstu na łamach „Dwutygodnika” i „Kultury Liberalnej”. I w ten sposób o wybitnej śpiewaczce, Aleksandrze Kurzak, dowiedziałam się, że: pozuje do okładkowych zdjęć, nawiedza programy śniadaniowe i należałoby się obawiać, że zaraz zacznie nam wychodzić z lodówki. O Orkiestrze Filharmonii Narodowej w Finale Konkursu Chopinowskiego natomiast przeczytałam: flety brzmiały jak gwizdek na psa, wszystkie dęte drewniane wchodziły, jak chcą („arpeggiami”), kwintet smyczkowy rzępolił, a blacha wyła jak zepsuta syrena okrętowa. Wobec tak mało wyrafinowanych porównań, przestało mnie nawet dziwić to użyte wobec tenora z sekstetu ProModern, którego nadmierne starania przywodziły na myśl natchnionego katechetę lub ludowego zapiewajłę.

Nie muszę się chyba rozpisywać na temat rażącego kontrastu pomiędzy górnolotnym, najeżonym kontekstami, odniesieniami i metaforami językiem, a zwyczajnym grubiaństwem, którego ekspresji rzeczony język służy. Jak widać: faktów o muzyce i o dziedzinach pokrewnych można się nauczyć, natomiast elementarnej pokory, niekoniecznie. Komentarze pod recenzjami wyżej wymienionych autorów – w większości pisane przez profesjonalnych muzyków bądź przez bezpośrednich odbiorców opisywanych wydarzeń – wyrażają podobne emocje: internauci wyrzucają autorom nieelegancję, arogancję, niemerytoryczność, a wręcz oszustwo. Jestem jednak przekonana, że ich lekkie pióro połączone z arbitralnością wypowiedzi, mają niemałą siłę rażenia. Nikt nie zaprzeczy, że tekst balansujący na granicy cynizmu i bezczelności czyta się znacznie lepiej niż kolejną transparentną recenzję, której treść zapomni się następnego dnia. Nie bez kozery hejt zrobił zawrotną karierę w sieci – w każdym z nas drzemie surowy sędzia i każdy z nas miewa dni, kiedy woli poczytać o czyjejś porażce niż o sukcesie. Szkoda tylko, że artykuły folgujące tej mało szlachetnej właściwości gatunku ludzkiego opuściły ramy trzeciorzędnych serwisów informacyjnych i urosły do rangi profesjonalnej krytyki.

Żeby nie skłamać: Gniewomir Zajączkowski i Szymon Żuchowski nie poprzestają na wrogiej retoryce. Krytykując, ani na chwilę nie przestają być specjalistami w każdej dziedzinie, przykładowo: zmieszawszy z błotem intonację, barwę i kondycję sekstetu proMODERN, przechodzą do kwestii wymowy angielskiej – zarzucają realizację wszystkich „r” na sposób retrofleksyjny („z amerykańska”), chociaż dobra praktyka […] wymaga, aby w pozycjach innych niż wygłos stosować […] artykulację dziąsłową. Przyznaję – nigdy o tych rzeczach nie słyszałam; robi to na mnie pewne wrażenie. Następnie autorzy krytykują wymowę grecką oraz łacińską członków sekstetu, nie pozostawiając tym samym cienia wątpliwości, że zarówno w grece, jak i w łacinie, są nie mniej biegli niż absolwent filologii klasycznej. Można pomyśleć – erudyci. W obliczu takiej wszechstronności i dbałości o każdy detal, zaskakuje nazwisko kompozytora Andrzeja Borzyma, które pojawia się pod recenzją z karygodnym błędem pośrodku. Czyżby autorzy lepiej znali się na grece i łacinie niż na języku ojczystym?

Chcąc bronić bezwzględnej krytyki recenzentów, ktoś może powiedzieć, że domagają się muzycznego ideału, a perfekcjonizm zawsze jest w cenie. Tyle że oczekiwanie ideału w sztuce – tam, gdzie istnieje on jedynie umownie – jest albo naiwnością, albo ignorancją. Istotą kształtowania subtelnej materii muzycznej jest ciągłe poszukiwanie, odrzucanie pewnych walorów na rzecz innych – jednoczesne przybliżanie się do doskonałości i oddalanie od niej. Kiedy kompozytor pisze utwór chaotyczny i nadmiarowy, przestaje tym samym być lakoniczny i zdawkowy. Kiedy ktoś kończy go zgodnie z modą panującą wśród gimnazjalistów, najprawdopodobniej nie chce kończyć go zgodnie z modą panującą w latach 30. XX wieku. Kiedy przedstawia kolejne „Zdrowaś Mario”, może robi to, żeby nie przedstawiać kolejnego Ojcze nasz. Przychodzi mi tutaj na myśl bajka Jeana de La Fontaine o Młynarzu, Synu i Ośle. Idąc drogą, Młynarz i Syn niosą na rękach zmęczonego Osła, czym narażają się na śmiech miejscowych ludzi. Wobec tego Młynarz wsadza Syna na Osła i wędruje dalej. Ludzie są zbulwersowani: ty na ośle, niecnoto! —Rzekli do chłopca — a stary pieszo!. Na to Ojciec każe Synowi zejść z Osła i sam na niego wsiada. Ludzie nie mogą się nadziwić: Patrz, biedny chłopiec, jak do wysługi, Ten stary go używa! Dziecię z pracy omdlewa, A dziad niemiłosierny, W taki upał niezmierny, Pieszo go iść przymusza. W odpowiedzi na tę krytykę Ojciec każe Synowi z powrotem wejść na Osła, by wspólnie na nim jechali. Znowu krzyk: „Jacy to głupi! A kto od nich osła kupi? Podróżą go udręczą, Ciężarem go zamęczą; Chyba skórę przedadzą!”.

Konkludując, przytoczę słowa Młynarza, który, późno bo późno, ale wreszcie odpowiednio ustosunkował się do tej ludzkiej złośliwości, która udawała, że jest zwyczajną krytyką.

Nie poprawię — rzekł młynarz — dość przymówek zniosłem;

Chciałem wszystkim dogodzić i w tym byłem osłem.

Odtąd, czy kto pochwali, czy mnie będzie winił,

Nie będę dbał nic o to; co chcę, będę czynił.


Autor: Honoré Victorin Daumier, karykatura z 1865 roku.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć