Tegoroczny Festival d’Automne stał się dla paryskiej publiczności okazją do obejrzenia trzech nowych spektakli w reżyserii Romeo Castellucciego. Twórczość kojarzonego głównie z teatrem Włocha została w tym roku ukazana przez nieco odmienny pryzmat. W Paryżu przesunięty został punkt ciężkości: z dzieł czysto teatralnych (choć w przypadku Castellucciego określenie to nijak nie pasuje) na utwory o rodowodzie muzycznym.
Pierwszym z festiwalowych wydarzeń poświęconych twórczości reżysera było przedstawienie Go down, Moses w Théâtre de la Ville. Podobnie jak wcześniejszy The Four Seasons Restaurant, nowy utwór Castellucciego charakteryzowały doskonała forma plastyczna i składająca się z wyraźnych segmentów narracja. Przypuszczam, że utwory teatralne Włocha oglądać można wielokrotnie, za każdym razem odkrywając ich nowe znaczenia. Dla mnie najcenniejsze jest w nich jednak poruszające do głębi piękno – bez potrzeby pojmowania jakichkolwiek znaczeń.
Go down, Moses był jedynym „nie-muzycznym” spektaklem Castellucciego na tegorocznym Festival d’Automne. Kolejnym była bowiem teatralna adaptacja Schwanengesang Schuberta, wpisująca się w pewien sposób w nową falę scenicznych przedstawień zbiorów pieśni Schuberta (by wymienić tylko dwie różne wersje Winterreise, w reżyserii Yoshiego Oidy oraz Williama Kentridge’a). Bardzo żałuję, że spektaklu tego nie udało mi się zobaczyć – tym bardziej, że zrealizowany on został w przepięknej przestrzeni Théâtre des Bouffes du Nord.
Na zakończenie tegorocznego przeglądu twórczości Castellucciego, zaprezentowana została jego interpretacja Święta wiosny Igora Strawińskiego. Często, wybierając się na spektakle taneczne, konstatuję, że muzyka na żywo zastępowana jest nagraniem, co w przypadku dzieł baletowych odbywa się moim zdaniem ze szkodą dla całości. Zastosowanie nagrania w przypadku przedstawienia Castellucciego okazało się jednak mieć logiczne uzasadnienie i dobrze wpisało się w kontekst ogólnej koncepcji interpretacji. Przez cały bowiem spektakl na scenie nie pojawił się ani jeden tancerz. Zamiast ludzi, w Sacre du printemps Castellucciego choreograficzne figury wykonały sprzężone w złożony system maszyny wysypujące na powierzchnię sceny sproszkowane kości bydlęce, służące w rolnictwie przemysłowym do nadawania potrzebnej do uprawy roślin kwasowości gleby. (ciekawym jest fakt, że spektakl odbył się z Grande Halle de la Villette, która miała być największą w Paryżu ubojnią – przypadkowa zbieżność miejsca i treści?)
Pisząc swój balet ponad sto lat temu, Strawiński pragnął zilustrować „obrazy pogańskiej Rusi” – włoski reżyser zaproponował natomiast jego wersję nam współczesną. Dziś budzenie do życia ziemi nie ma w sobie nic z rytuału – jest to raczej akt popełnionego na niej beznamiętnego gwałtu. Co ciekawe, interpretacja Castellucciego nie jest planem czy konceptem, mechanicznie nałożonym na niemającą z nim nic wspólnego muzykę. Zamiast tego, tworzy dla niej zupełnie nowy i zaskakująco trafny kontekst. Również w perspektywie historycznej, doszukać się możemy nawiązań do współczesnej Świętu wiosny fascynacji maszynami – wystarczy pomyśleć o ogłoszonym kilka lat przed premierą Sacre Manifeście Futurystycznym, czy powstałymi niewiele później (baletom!) Odlewnia stali Mosołowa czy Stalowy krok Prokofiewa.
Powracając do kwestii warstwy dźwiękowej spektaklu, jeszcze dwa spostrzeżenia. W swoim Sacre Castellucci wykorzystał nagranie zespołu MusicAeterna prowadzonego przez Teodora Currentzisa. Cechą je charakteryzującą, poza bardzo dobrym wykonaniem od strony czysto muzycznej, było to, że zrealizowano je ustawiając mikrofony w taki sposób, by wyraźnie słychać było poza nutami również mechanizmy instrumentów (na przykład klapy dętych) oraz odgłosy samych muzyków – doskonały wybór dla zastąpienia nieobecnej orkiestry. Również, jeśli chodzi o substytuty ludzi, ciekawym było wsłuchiwać się w szum spadającego na scenę pyłu kostnego, który sypiąc się nadal w trakcie pauz muzycznych mógł przywodzić na myśl odgłosy kroków – znów, nieobecnych – tancerzy.
Przedstawienie Castellucciego, nie miało jakby końca – po Święcie wiosny z głośników zaczęła się sączyć muzyka Scotta Gibbonsa, a na scenie pojawiły się ubrane z ochronne kombinezony osoby, przesypujące kostny pył do specjalnych pojemników. Kilka osób zaczęło bić brawo, inni zaś, po dłuższej chwili opuszczali salę. Ów brak spójnej reakcji publiczności, wynikający z konfuzji był chyba najlepszym komentarzem dla współczesnego obrazu „budzenia natury”, jaki zaproponował nam Romeo Castellucci.