Lech Janerka od 40 lat przemieszcza się ze swoim basem wśród różnych odmian rocka. W tej podróży przez cały czas towarzyszy mu żona Bożena, która uczestniczy w jego wszystkich solowych nagraniach.
Od początku wybrał drogę twórcy wymagającego od słuchacza większego, niż przeciętne, zaangażowania. Stało się to dzięki mniej standardowym aranżacjom i nietuzinkowym tekstom. Już pierwsze nagrania z zespołem Klaus Mitffoch pokazały, że pomimo punkowych korzeni, proponowana muzyka jest o wiele bardziej skomplikowana. Same tytuły w stylu „Powinność kurdupelka”, „Muł pancerny” czy „Wiązanka pieśni bojowych” zapowiadały, że także warstwa tekstowa nie będzie zwykłym schematem zwrotka-refren złożonym z prostych sloganów. A tematyka utworów nie była wesoła – trzeba pamiętać, że powstawały m.in. w okresie stanu wojennego, stąd nawiązania do zagubienia, beznadziei, walki, życia w poczuciu ustawicznej kontroli.
O ile nagrania z tego albumu mogły być uznane za próbę buntu i braku zgody na zaistniałą sytuację, a muzyka była równie ostra, to pierwsza solowa płyta Historia podwodna (1986) przyniosła pewną zmianę klimatu. Kompozycje stały się bardziej rozbudowane, instrumentarium powiększyło się o wiolonczelę, na której akompaniowała muzykowi żona. Jej instrument stał się bardzo ważnym elementem nowych utworów, z których kilka osiągnęło wysokie miejsca na ówczesnych listach przebojów („Konstytucje” z powodzeniem wykonywane także przez Wojciecha Waglewskiego, „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” czy „Jest jak w niebie”).
Niejednoznaczne teksty nie zawsze gwarantowały bezproblemowe kontakty z cenzurą. Mimo, że ostatnie lata PRL charakteryzowały się dużym rozprężeniem, to Janerka musiał poczekać z następną płytą do przełomowego 1989 r. (Piosenki), z której pochodzi m.in. „Niewalczyk”. Dalsze lata to już zupełnie nowa rzeczywistość: mentalna, gospodarcza, muzyczna, każda.
I tak też zmieniała się muzyka Janerki – raz ostrzej, typowo rockowo, raz – spokojnie, melancholijnie, akustycznie. Nowe płyty nie zdobywały dużej popularności, ale zawsze miały swoich oddanych nabywców i słuchaczy. Jak już wcześniej wspomniałem, to nie jest za każdym razem zbiór radiowych hitów, rzeczy do nucenia pod prysznicem czy popisowych wykonań wśród znajomych przy grillu.
[youtube_sc url=SB5cPwA7JsY]
Janerka nigdy nie był tytanem pracy w temacie muzyki – trochę płyt, trochę koncertów, trochę wywiadów, trochę przerw. Najnowsza, zgodnie z zapowiedziami, będzie trwała łącznie 15 lat i ma zakończyć się wydaniem nowego albumu planowanego na pierwsze miesiące 2020 r. Nie ma co ukrywać, Janerka, jak wytrawny reżyser, powoli buduje napięcie – dwa nowe utwory („Zabawawa” – maj 2019 i „Wanna na Wawelu„ – czerwiec 2019), a potem cisza. I, gdy duża część odbiorców myśli, że wyrobiła sobie już zdanie o nowej płycie, w listopadzie, w trakcie Audio Video Show 2019 w Warszawie, nagle pojawia się razem z nowym utworem – „OM”.
[youtube_sc url=ioLT6giGIbQ]
I tutaj pojawia się pytanie, to jaka ma być ta nowa płyta? Przecież „OM” to propozycja zupełnie inna od dwóch wcześniejszych singli. Spokojny głos wyśpiewujący „odlećmy stąd na chwilę/ odlećmy stąd najbliższym lotem”, wolne tempo, trochę pogłosów. Zagadkę rozwiązuje sam artysta w rozmowie z Piotrem Metzem (W tonacji Trójki, 8 listopada 2019 r.). Nadchodzący album ma być właśnie taki – niespieszny, trochę zadumany, można powiedzieć, „wieczorny”. I do tego, raczej, „jesienno-zimowo-wieczorny”. Bardziej do posiedzenia i posłuchania w spokoju, a dwa wcześniejsze utwory mają w zamyśle przełamać tylko chwilowo ten nastrój. Żeby było jeszcze więcej zamieszania, nawet znana już „Wanna na Wawelu„, może, chociaż nie musi, pojawić się w innej, niż dotychczas prezentowana, wersji. Jak sam muzyk twierdzi, jest za bardzo gitarowa, a jest jeszcze kilka innych podejść… Zapowiada także, by nie szykować się na to, że cały nowy materiał będzie grany na koncertach, raczej na pojedyncze utwory. Czy tak rzeczywiście będzie – trudno powiedzieć, zwłaszcza, że kolejne piosenki są w fazie przygotowania, a przyglądając się całej twórczości, możemy zostać zaskoczeni jeszcze większą dawką antyprzebojów. Czego tylko możemy sobie życzyć.