Lutosławski. Skrywany wulkan to zapis rozmów Aleksandra Laskowskiego z czterema dyrygentami – Simonem Rattle, Esa-Pekką Salonenem, Edwardem Gardnerem i Antonim Witem. Bohaterem książki, kryjącym się pomiędzy przesiąkniętymi mieszanką fascynacji, podziwu i wzruszenia wersami jest Witold Lutosławski – dla zwierzających się na kartach książki wybitnych muzyków przyjaciel i autorytet.
“Lutosławski w wywiadach”, jak można byłoby nazwać najnowszą pozycję wydaną nakładem Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, to również obszerny esej autorstwa Julii Hartwig, wieloletniej przyjaciółki kompozytora. W słowie wstępnym kreśli Hartwig obraz Lutosławskiego jako klasyka swoich czasów, obcowanie z którym było radością i przywielejem[1]. I tak też podchodzą do niego rozmówcy autora.
Czterej dyrygenci – cztery szkoły, cztery orkiestry i cztery spojrzenia na Witolda Lutosławskiego. Edward Gardner, jako najmłodszy, z osobą kompozytora zetknął się jedynie pośrednio, uczestnicząc wraz z orkiestrą BBC Philharmonic w nagraniach jego dzieł. Wit, Salonen i Rattle, oprócz pracy nad jego partyruami, rozpamiętują również pierwsze z nim spotkanie, pierwsze wrażenie, rozmowy, próby. Lutosławski ze wspomnień to człowiek życzliwy, opanowany, skromny, taki… ludzki, a przecież geniusz i wzór! Obserwujemy tu jednak nowe spojrzenie na jego twórczość. Z wyczerpujących odpowiedzi na inteligentnie skonstruowane, nienachalne pytania Laskowskiego wyłania się portret kompozytora, który o emocjach i doświadczeniach, zamiast dosłownie, mówił muzyką. Jak twierdzi Rattle, przez muzykę Lutosławskiego silnie przemawia jego głos[2], a więc zmysłowość, nie zaś racjonalność. Pozycja rzuca zatem na tę twórczość nowe światło – nie tak przecież zwykliśmy mówić o sztuce Witolda Lutosławskiego.
Rozmówcy zwracają w wypowiedziach uwagę na różne szczegóły osobowości Lutosławskiego. Wszyscy jednak zgodnie stwierdzają, że był on postacią niepowtarzalną – swoistym ewenementem na mapie muzycznej XX wieku. Wypowiedzi muzyków tworzą pod tym względem spójny portret kompozytora jako wizjonera w kwestiach formalnych i architektonicznych – według Salonena outsidera nowej muzyki[3], który, nie idąc z prądem szkoły Darmstadzkiej, pozostał wierny stworzonym przez siebie koncepcjom i, jak uzupełnia w swojej wypowiedzi Antoni Wit, niezależnie od treści muzycznej był w stanie zachować w swoich kompozycjach duży poziom ekspresji. Nie zgadzają się zatem muzycy ze stereotypowym postrzeganiem tej twórczości jako powściągliwej i chłodnej.
O wielopłaszczyznowej sztuce kompozytora artyści mówią rzeczowo, bez zbytniego metaforyzowania i egzaltacji (może jedynie Gardner, który dorastał w cieniu legendy Lutosławskiego, nie wstydzi się nazywać jego muzyki najczystszym złotem[4]; dominują jednak określenia: świetnie napisana, doskonała). O jego ugruntowanej pozycji w historii muzyki jako klasyka XX wieku świadczą również liczne refleksje nad obecnymi w jego twórczości inspiracjami (podobieństwami?) Beethovenowskimi. Przewijają się w wywiadach nazwy najbardziej cenionych utworów, ale także tych, które sprawiały problemy interpretacyjne. Skrywany wulkan prezentuje kompozytora z perspektywy dyrygenckiego pulpitu – porusza kwestie warsztatowe (m. in. dotyczące notacji i odczytywania partytur), obnaża najbardziej skrywane obawy muzyków opracowujących jego utwory. Na kartach książki Simon Rattle zdradza, jak dyrygując utworami Lutosławskiego przywołuje w pamięci wykonywane przez niego gesty, jak Antoni Wit instruuje solistów według wskazówek, które opracował w wyniku bezpośredniego kontaktu z kompozytorem… i jakie spełnienie czuje dyrygent, gdy orkiestra przyzwyczajona do wykonywania repertuaru tradycyjnego jest w stanie sprostać kompozycjom aleatorycznym.
Próbując zilustrować proces kształtowania się w świadomości słuchaczy obrazu Witolda Lutosławskiego jako klasyka, Simon Rattle przywołuje (między innymi) jedną z wypowiedzi Filharmoników Berlińskich z 1985 roku, kiedy wraz z Lutosławskim wykonywali jego III Symfonię: Wówczas wydawało nam się, że to nie jest dobra muzyka, a to był taki miły człowiek. Uwielbialiśmy go, ale to, co pisał, zdawało nam się pozbawione sensu. Jak mogliśmy być tak głupi, tak zaślepieni?[5] Skoro takie przemyślenia towarzyszyły profesjonalistom, to musiały trapić również melomanów-amatorów. Dziś muzyka Lutosławskiego rozbrzmiewa podczas koncertów abonamentowych w towarzystwie kompozycji klasyków wiedeńskich i wybitnych romantyków. Uzupełnia zatem kanon muzyki europejskiej, a słuchacze, jak mówi Antoni Wit, nie mają problemów ze zrozumieniem tej muzyki.
Kompozytor muzyki powściągliwej, doskonałe w formie, eleganckiej i nienachalnej bardzo szybko osiągnął jednak status klasyka. Pomimo świadomości swego geniuszu, pozostał człowiekiem powściągliwym, skromnym i serdecznym, o czym świadczą wypowiedzi, które złożyły się na tę książkę. Po jego kompozycje sięgają kolejne pokolenia muzyków. Klasyk naszych czasów, do którego dyrygenci mieli zaszczyt zwracać się po imieniu, to nie tylko twórca nowych form i technik. Książka Lutosławski. Skrywany wulkan rzuca nowe światło na jego życie i twórczość. Lutosławski zdemaskowany zostaje jako człowiek; to przede wszystkim silnie oddziałujący, inspirujący nauczyciel i autorytet, co potwierdza wzruszające wyznanie Esy-Pekki Salonena: Witold odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu. Miał na mnie wielki wpływ jeszcze zanim mnie poznał[6].
—————————–
1. Laskowski Aleksander, Lutosławski. Skrywany wulkan, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 2013, s. 22.
2. op. cit., s. 42.
3. op. cit., s.103.
4. op. cit., s.82.
5. op. cit., s.31.
6. op. cit., s.100.