OD REDAKCJI: Prezentujemy najnowszy wywiad Moniki Targowskiej z jednym z najwybitniejszych skrzypków młodego pokolenia – Wojciechem Niedziółką. Rozmowa ukazuje się w ramach 34. Międzynarodowego Festiwalu Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych. Organizatorem projektu jest Katowice Miasto Ogrodów – Instytucja Kultury im. Krystyny Bochenek. Patronem medialnym festiwalu jest MEAKULTURA.pl.
Wojciech Niedziółka – wybitny polski skrzypek młodego pokolenia, student Akademii Muzycznej im. G. i K. Bacewiczów w Łodzi w klasie Łukasza Błaszczyka. Laureat I nagród na wielu międzynarodowych i ogólnopolskich konkursach skrzypcowych, a także zdobywca Nagrody dla Najwyżej Sklasyfikowanego Polaka XVI Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu. Regularnie koncertuje solo i kameralnie w cenionych instytucjach kulturalnych. W ciągu zaledwie trzech ostatnich sezonów artystycznych wystąpił solo w większości polskich filharmonii oraz na wielu prestiżowych festiwalach w kraju i za granicą. Brał też udział w licznych kursach mistrzowskich – w tym renomowanych programach Morningside Music Bridge oraz Luzerne Music Center w Stanach Zjednoczonych. W 2023 roku odbył swoją pierwszą trasę koncertową w roli solisty oraz kameralisty, która obejmowała Stany Zjednoczone, Polskę oraz Wielką Brytanię. Za swoje osiągnięcia otrzymał w 2023 roku nagrodę Koryfeusz Muzyki Polskiej w kategorii „Odkrycie roku”. W roku 2024 ukazała się jego pierwsza solowa płyta nagrana z Orkiestrą Filharmonii Łódzkiej pod batutą Pawła Przytockiego.
_____
Monika Targowska: Odbierając w 2022 roku nagrodę dla najlepszego Polaka na XVI Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego, miał Pan zaledwie 19 lat. Minęły dwa lata – jak przez ten czasu zmienił się Wojciech Niedziółka jako muzyk i jako człowiek?
Wojciech Niedziółka: Szczerze mówiąc, mam poczucie, że minęło więcej czasu. Konkurs Wieniawskiego był dla mnie pewnego rodzaju nowym początkiem w życiu artystycznym. Od tego momentu dużo się wydarzyło i dużo zmieniło. Wielokrotnie spotykał mnie zaszczyt otrzymywania prestiżowych propozycji koncertowych, które z perspektywy czasu mają dla mnie chyba nawet większe znaczenie niż sam konkurs. Zdobyłem sporo doświadczenia, w mojej głowie pojawiło się wiele nowych wizji czy inspiracji. Stale jednak poszukuję, a tym samym zmieniam się jako muzyk. Mam wrażenie, że przez ostatnie dwa lata udało mi się do pewnego stopnia wypracować własny styl i sposób przekazywania muzyki słuchaczom – kilkukrotnie słyszałem to po moich występach i zawsze te słowa wzbudzają we mnie takie poczucie sensu całej muzycznej działalności. Zależy mi bowiem, aby każdy koncert był wydarzeniem szczególnym – podróżą do innego świata, w którą zabieram ze sobą słuchaczy. Kluczowy jednak jest dla mnie stały rozwój – zarówno jako muzyka, jak i człowieka, bo to się jakoś dziwnie ze sobą łączy… To właśnie samodoskonalenie jest dla mnie niezmiennym celem na najbliższe lata. Mimo że stale przyświecają mi podobne idee w muzyce, to nie mam wątpliwości, że dziś gram zupełnie inaczej niż te dwa lata temu.
M.T.: Sukces w tym prestiżowym konkursie otworzył Panu drzwi do słynnych sal koncertowych i właściwie z dnia na dzień zapewnił rozpoznawalność. A jaka jest druga strona konkursowego medalu? Widzi Pan te duże, medialne imprezy w kategoriach szansy na sukces czy morderczego wyścigu?
W.N.: Zawsze miałem bardzo mieszane odczucia względem konkursów. Wiąże się z nimi wiele szans, ale chyba jeszcze więcej zagrożeń. Często możemy zaobserwować, że młodzi muzycy, ale także często ich profesorowie czy ludzie w najbliższym otoczeniu, postrzegają sukces konkursowy jako pewnego rodzaju cel. Tymczasem powszechnie wiadomo, że w profesjach artystycznych nie chodzi o wygrywanie konkursów. W dzisiejszym świecie konkursy są przede wszystkim skutecznym sposobem na „start” profesjonalnej muzycznej ścieżki, celowo unikam tu słowa „kariera”.
To koncertowanie, nagrywanie płyt czy dzielenie się sztuką w jakikolwiek inny sposób jest prawdziwym owocem naszej pracy, a także znakomitą okazją nie tylko do trwałego funkcjonowania w muzycznym świecie, ale też ciągłego rozwoju artystycznego.
Czasami zastanawiam się czy jest możliwy inny, równie skuteczny sposób na zaistnienie w środowisku muzycznym. Na świecie można zaobserwować tendencję w kierunku organizacji koncertów czy spotkań młodych, obiecujących wykonawców, na które zapraszani są także menadżerowie, dyrektorzy instytucji artystycznych czy mecenasi sztuki, z którymi ci młodzi artyści mogą nawiązać kontakt, a w przyszłości pomyśleć o różnych formach współpracy. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy jest to alternatywa dla konkursów, na pewno są to wydarzenia znacznie mniej medialne, a pamiętajmy, że ludzie lubią obserwować rywalizację. Mam jednak spore wątpliwości, czy sztuka jest do tego odpowiednim polem…
M.T.: Wydaje się, że w naszym kraju „lubimy to, co znamy”, i młodym muzykom ciężko zaistnieć bez spektakularnych, medialnych sukcesów.
W.N.: Rzeczywiście, tych okazji do promowania młodych muzyków mogłoby być znacznie więcej. Jest przecież mnóstwo młodych, niezwykle zdolnych ludzi, których często jedyną lub jedną z nielicznych okazji do publicznego wystąpienia jest egzamin w szkole czy na uczelni. Myślę, że pewna część tego zadania stoi właśnie po stronie szkół artystycznych, których jednym z głównych zadań powinna być promocja uczniów, np. poprzez organizację koncertów w różnych miejscach. Należy pamiętać, że występy publiczne są także bardzo cenną nauką – to one tak naprawdę kształtują młodego muzyka i dają mu zupełnie inny zastrzyk wiedzy i doświadczenia, niż ta przekazana nawet przez najlepszego profesora. Brakuje także instytucji czy wydarzeń artystycznych ukierunkowanych bezpośrednio na opiekowanie się młodymi talentami. Dlatego bardzo cieszą mnie takie inicjatywy, jak Międzynarodowy Festiwal Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych w Katowicach, który jest ukierunkowany właśnie na muzyków młodszego pokolenia. Podobną misję miał przecież sam Krzysztof Penderecki, który wielokrotnie wspominał, że opieka nad młodymi artystami jest jednym z głównych celów, dla których powstało Europejskie Centrum Muzyki. W moim odczuciu takie inicjatywy oraz instytucje to obranie właściwego kierunku. Miejmy nadzieję, że będzie ich coraz więcej.
M.T.: Festiwal Młodych Laureatów to nie tylko prezentacja nowych talentów, ale także pole do interakcji między muzykami zarówno u progu kariery, jak również tymi bardziej doświadczonymi. Jakie korzyści płyną z takich spotkań? Które z nich podczas Pańskiej kariery wpłynęły na Pana w sposób szczególny?
W.N.: Uważam, że Festiwal jest znakomitym potwierdzeniem tezy, że nie rozwijamy się i nie bierzemy udziału w konkursach po to, aby ze sobą rywalizować, ale po to, żeby współpracować. Wspólne budowanie kultury wraz z osobami w moim wieku jest czymś niezwykłym. Na koncercie w Katowicach wystąpiłem z towarzyszeniem wspaniałej Orkiestry Archetti, składającej się głównie z młodych muzyków. Oprócz mnie na scenie wystąpił znakomity pianista Krzysiek Wierciński, z którym znamy się od kilku lat, a orkiestrę poprowadził świetny, niewiele od nas starszy dyrygent – Filip Huget. Myślę, że takie koncerty, jak tamten, pokazują, że wspólnie możemy zdziałać wiele dobrego. Podobnie wygląda to w przypadku międzypokoleniowych spotkań – w ostatnim czasie miałem przyjemność występować w zespołach kameralnych z takimi muzykami, jak koncertmistrz Opery w Zurichu Xiaoming Wang czy koncertmistrz Filharmonii Wiedeńskiej Yamen Saadi – to zawsze działa niezwykle inspirująco i jest doskonałą okazją do nauki i rozwoju.
M.T.: Powróćmy jeszcze do katowickiego Festiwalu – tegoroczny koncert z Pana udziałem nosił tytuł „W drodze na artystyczne szczyty”. Jakie wyzwania, wedle Pańskich doświadczeń, stoją na drodze młodych muzyków u progu kariery?
W.N.: Mam w głowie słowa Krystiana Zimermana, który w jednym z wywiadów wspomniał, że „w tym świecie jesteś tak dobry, jak dobry był twój ostatni koncert”. Nie jest największą sztuką zdobyć rozpoznawalność i zaistnieć w środowisku muzycznym, ale się w nim utrzymać. Z pewnością dużym wyzwaniem jest też znalezienie pomysłu na siebie i swoją muzyczną ścieżkę. Dzisiejszy świat jest pełen świetnych muzyków. Nie wystarczy dobrze grać na instrumencie, aby na stałe funkcjonować w świecie artystycznym. Mam też wrażenie, że łatwo się w tym wszystkim zatracić, popaść w rutynę czy „gwiazdorstwo”.
Kiedyś znakomity muzyk i pedagog prof. Robert Szreder powiedział mi, że kariera nigdy nie powinna być celem, a jedynie skutkiem. Myślę, że wybitni artyści nie działają dla własnej chwały, ale po to, aby czynić świat lepszym i piękniejszym miejscem.
M.T.: Może właśnie ta „supermoc” artystów przyciąga młodzież na koncerty muzyki klasycznej? Publiczność katowickiego Festiwalu znana jest ze znaczącego udziału młodych odbiorców. Ciekawi mnie też, czy Pan jako profesjonalny muzyk często chodzi na koncerty jako słuchacz?
W.N.: Jeśli miałbym przywołać jedną rzecz, która przyciąga młodych ludzi na koncerty muzyki klasycznej, to powiedziałbym, że jakość. Oczywiście, zawsze dochodzą kwestie repertuaru czy rozpoznawalności wykonawców, ale ostatecznie wielu młodych ludzi chodzi na koncerty, żeby zdobyć jak najwięcej doświadczeń i wrażeń. Opieram się naturalnie na swoim przykładzie oraz osób, z którymi na ten temat rozmawiałem – ostatecznie może być to kwestia bardzo indywidualna. Sam chodzę na koncerty dosyć często i wybieram te, które przede wszystkim dadzą mi dużą dawkę inspiracji i wrażeń. Wbrew pozorom, rzadko wybieram muzykę skrzypcową. Staram się czerpać inspiracje niezależnie od instrumentu, rodzaju czy gatunku koncertu. Równie dużo wrażeń może mi dostarczyć koncert kameralny, symfoniczny, jazzowy czy musicalowy. Ostatnio chyba najchętniej jednak wybieram opery, zwłaszcza Pucciniego. Nie ukrywam też, że bardzo żałuję, że nie urodziłem się wcześniej, aby móc doświadczyć koncertów rockowych takich grup, jak Pink Floyd czy Queen! Uważam jednak, że sama muzyka klasyczna może trafić do każdego, a doświadczenie „zarażania” nią osób, które słuchają jej sporadycznie lub po raz pierwszy, jest jednym z najpiękniejszych uczuć, jakie dotychczas mi się przytrafiły na mojej muzycznej drodze.
M.T.: Od niedawna „zaraża” Pan muzyką również poprzez działalność fonograficzną – w tym roku miała miejsce premiera Pańskiej debiutanckiej płyty „Polish Romantic Works”, m.in. z Koncertem fis-moll Henryka Wieniawskiego, nagranej wraz z orkiestrą Filharmonii Łódzkiej. Jakiego Wieniawskiego chciał Pan pokazać słuchaczom? Co było dla Pana najistotniejsze w interpretacji i rejestracji tego utworu?
W.N.: Szczerze mówiąc, wydanie debiutanckiego albumu przyniosło mi znacznie więcej satysfakcji niż wygranie jakiegokolwiek konkursu czy nawet zagranie wyjątkowego koncertu. To również dlatego, że miałem ogromny zaszczyt zostać zaproszonym do współpracy przez Filharmonię Łódzką, w której wcześniej kilkukrotnie występowałem. W albumie Polish Romantic Works wraz z maestro Pawłem Przytockim oraz orkiestrą chcieliśmy pokazać znakomite dzieła polskiego romantyzmu, które nie są dziś często wykonywane. Koncert fis-moll Henryka Wieniawskiego op. 14 to dzieło słusznie uchodzące za niebagatelne wyzwanie techniczne dla solisty. Mnogość skomplikowanych technik skrzypcowych i rozwinięty do granic możliwości styl brillant sprawia, że już sam fakt wykonania czy nagrania tego utworu jest wyzwaniem. Nie to jednak przyświecało mi, dokonując tego debiutu fonograficznego. Po pierwsze, starałem się pokazać, że jest to utwór kipiący młodzieńczością i świeżością (Wieniawski miał zaledwie 18 lat, gdy komponował to dzieło). Starałem się też wnieść coś nowego, swojego, do historii nagrań tego koncertu – pokazać choćby niezwykłą taneczność i motywy ludowe zawarte w trzeciej części, ale też subiektywizm i refleksyjność części drugiej, zatytułowanej Preghiera, czyli „modlitwa”. Z drugiej strony, nagrania są dowodem tego, jak postrzegaliśmy muzykę w danym czasie. Być może dziś nagrałbym ten koncert zupełnie inaczej… Materiał pokazuje moją wizję Wieniawskiego w 2023 roku – wizję, w którą wówczas wierzyłem i która zostanie ze mną i słuchaczami na długie lata. Uważam, że to jest w nagraniach niezwykle cenne.
M.T.: Kariera wybitnego skrzypka to nie tylko koncerty solowe czy nagrania, ale również praca w orkiestrze czy w zespołach kameralnych i także na tych polach doskonale się Pan realizuje. Czy któraś z tych artystycznych ścieżek jest Panu szczególnie bliska?
W.N.: Wychodzę z założenia, że muzyk powinien odnajdywać się w każdej z tych sfer. Obecnie akurat uczestniczę w projekcie Penderecki Youth Orchestra. Nieduży skład orkiestry smyczkowej oraz wybrany repertuar sprawiają, że jest to tak naprawdę duży zespół kameralny. Aktualnie najczęściej koncertuję w roli solisty. Mimo że jest to wymagająca forma koncertowania, to przynosi mi ona dużo satysfakcji i przyjemności, chyba głównie za sprawą dużej swobody w interpretacji – czegoś, czego brakuje mi na przykład w orkiestrze. Myślę, że mam naturę indywidualisty! Natomiast granie w zespołach kameralnych sprawia mi ogromnie dużo frajdy. Mam przyjemność być członkiem świetnego tria fortepianowego, chętnie też wykonuję kwartety smyczkowe. Zacięte dyskusje na próbach, wypracowywanie spójnej wizji utworu i przekazanie wspólnej energii publiczności jest czymś niezwykłym. Myślę, że kameralistyka jest kluczowa w życiu muzyka, ponieważ tak naprawdę pojawia się wszędzie: od recitali z towarzyszeniem fortepianu, które właściwie też są koncertami kameralnymi (ciężko przecież nazywać siebie solistą, wykonując sonaty Brahmsa czy Schuberta), aż do koncertów z towarzyszeniem orkiestry. Jako solista nie mogę zapominać, że obok mnie na scenie występuje wielu znakomitych artystów z dyrygentem na czele, z którymi również należy współpracować, wymieniać się spostrzeżeniami, wzajemnie inspirować, a wreszcie – wspólnie czerpać jak najwięcej przyjemności z wykonania.