„Mama ma, trochę dobra, trochę zła”, czyli tydzień z kołysankami (i pobudkami) współczesnego Mazowsza Północnego. Folklor dziecięcy w codziennym użyciu.
Poniedziałek (allegretto)
Ranek, mama i córka śpią w jednym pokoju. Za oknem ciemno, wokoło zimno. Trzeba wstawać. Moja córka śpiewa mi wprost do ucha:
Uczesz mi głowę, zrób mi podboczek
wstań mamo, mamo bardzo proszę.
Mama ma dobra jest, czasem zła, czasem zła.
Mama ma, dobra i zła, dobra i zła.
Poranne wstawanie, gdy wkoło ciemno, jest łatwiejsze, kiedy ktoś śpiewa pobudkę. Znika złość, a nawet pojawia się cień zrozumienia dla tych konieczności. Cały poniedziałek mija szybko i już właściwie od razu jest:
Wtorek wieczorem (lento)
Mama zła? Czy moje czteroletnie dziecko ma taką świadomość, żeby dostrzec w matce, oparciu i opoce, matce, która jest zawsze dobra, obie strony? Widać tak, pewnikiem ma niezłą pamięć. Pamięta i moje opryskliwe poranki czy pokrzykiwania po południu, i nieco dobrych chwil.
Śpiewa tak jak setki innych dziewczynek i kobiet przed nią. Na całym świecie improwizowane piosenki bywały sposobem na wyrażenie uczuć, często takich, które łatwiej jest zaśpiewać niż wypowiedzieć. W warstwie tekstowej tradycyjne kołysanki ludowe bywały improwizowane albo układane z elementów i symboli znanych, rozumianych i lubianych, czy po prostu powtarzane po starszych. Podobnie zapewne było w warstwie muzycznej. Co ujawniają nam dawne zapiski etnograficzne z okolic Ciechanowa?
W miesięczniku geograficzno-etnograficznym „Wisła” (tom 15) z 1901 roku opublikowano zebrane przez Jadwigę Milewską kołysanki wraz z melodiami. Wiele z nich przeczy powszechnemu wyobrażeniu o ckliwej, sentymentalnej, ograniczonej jedynie do świata dziecka, tematyce kołysanek. Spróbuję zatem w ciągu siedmiu dni, w domu pełnym gwaru, przyjrzeć się ich wielkiej rozmaitości. Kołysanki bywały wentylem bezpieczeństwa i często okazywały się nie całkiem słodkie, jak te (pisownia oryginalna):
Kołysze cie we dnie, kołysze cie w nocy
A ty nie chcesz usnąć i wytrzeszczasz oczy
Jak mi sie naprzykrzy, to już wiem co zrobie
Ciebie tu zostawię, sama pójde sobie
Nie byłam w karczemce, już śtry niedziele
Pójde tam z Jasinkiem, to się rozweselę
Czy:
A lulajże lulaj, ty marny narodzie
com ja cie znalazła pielący w ogrodzie
A lulajże lulaj, ty bechu pyzaty
jak cie uśpię dobrze pójdę szukać taty
oraz
Kołys, mi sie kołys
od strony do strony
Uśnijże mi uśnij
bechu utrapiony
Kilka kołysanek z tego zbioru jest nie tylko prześmiewczych, ale wręcz niesympatycznych.
Okazuje się to jednak charakterystyczne dla roli, jaką kołysanka pełniła od zarania dziejów, a mianowicie dla autoterapii opiekunki. Kołysanka jest bowiem jedną z najstarszych form ludowej twórczości, twórczości wyrosłej z życiowej potrzeby.
Na błękicie białe kwiecie
kołysała matka dziecie
Kołysała a płakała
a cegózem docekała.
W polskich kołysankach często pojawia się prośba Uśnijże mi uśnij, abo mi urośnij, a potem następuje matczyne westchnienie: Możesz mi sie przydać, gąski w pole wygnać albo Możesz mi się przydać, wągle z hołdy zbirać.
Niewesoły to obraz, bo łatwo wyobrazić sobie, kiedy się to sielskie dzieciństwo kończyło, a zaczynała ciężka, często ponad siły praca.
Jeden jedyny raz trafiłam na kołysankę, w której dziecko odpowiedziało mamie tak: A ja nie urosnę, gąsek paść nie będę / usiądę w kąciku i bawić się będę. Kołysanka ta ma pogodną melodię mazurkową, dającą nadzieję na to, że niektórym dzieciom na wsi, na odrobinę dzieciństwa jednak pozwalano (Muzyka ocalona – Łowickie, Łowicki Ośrodek Kultury i Instytut Sztuki PAN, wyd. I, 2008. Kołysankę śpiewa Wiktoria Zbikowska urodzona w 1889 rok w Zielakowicach).
Kaja Prusinowska z córką wspólnie dźwigają nagrodę podczas Gali Konkursu KROPKA, fot. Daniel Zieliński
Środa (allegretto)
Poranek, mglisto, dżdżysto, chłodno.
Pobudka to serwis informacyjny oraz kubek gorącej wody. Paciorek odmawiamy w samochodzie.
Tym razem Kiedy ranne wstają zorze, dzieci nucą, a mama śpiewa. Dzień mija szybko. Kiedy szykujemy kolację, krojąc marchewkę, bawimy się wierszykiem do… liczenia ziemniaków.
Cie-pie-cie-pie się-kie-recz-ka,
Na-cie-pa-ła sze-sna-ście
A jeśli mi nie wie-rzy-cie porachować każcie.
Liczymy plasterki pokrojonej marchewki, ogórka, banana i nie ma szesnastu. Żeby się najlepiej starać i wypróbowywać wszystkie znane mi wersje tego wierszyka, notowanego w całej Polsce jako „wierszyk do wyjmowania ziemniaków z ogniska” – jest albo piętnaście, albo trzynaście, ale szesnaście? Nie. I o to chodzi! Chodzi o zabawę.
Posłali mnie nasi do waszych,
Abyście dali bólu do maści,
Bo tata ugryźli psa
I donica im spuchła jak noga.
Niedorzeczności, lapsusy językowe, takie zabawy były kiedyś domeną i dzieci, i dorosłych. Ulubiona przez nas w domu historia o Kusym Janku, chłopcu na opak – należy właśnie do tego świata.
Gdzie się podział Kusy Janek, co chodził z toporkiem
Co się kijkiem opasywał, a podpierał workiem?
Miał on studnię za piecem, wodę z niej wybierał,
Łowił ryby grabiami, piaskiem ptaszki strzelał?
Szafa dziwy uwidziała, oknem wyskoczyła,
Stodoła się rozigrała, zająca goniła,
Zając uciekł przez cmentarz, wywrócił dzwonnicę
Musiał kupić Kusy Janek, marmurową świecę.
Ściany miał on pajęczyny, a okienka z lodu,
Gdyby mysz go nie karmiła, to by umarł z głodu.
Świnka marchew mu kroiła, na piecu siedzący,
A wilk piekł mu bułeczki, piekarzem będący!
Tak jak bajki o komarze, co spadł z dachu z okrutnego strachu czy o baranie, co do Krakowa idzie mostem, niesie dudy z chwostem, a w Krakowie kury biją po głowie, stary kogut konie kuje, srebrnym batem pośmiguje.
Wobec absurdów codzienności zupełnie nie przeszkadza nam, że nie możemy się doliczyć plasterka marchwi, choć mamy specjalnie skrojony do tego wierszyk.
Dzieci przy zasypianiu trochę skrzeczą, co przypomina mi o zjawisku kołysanek z dalekiej północy, na przykład Inuickich. Tłumaczenie jednej z nich jest podobno takie jesteś jak stara kopystka, stara drewniana kopystka (podaję przekład Jerzego Cieślikowskiego z książki Wielka zabawa). Wyobrażam sobie, jaką czułością darzyła swoje dziecko mama, porównując je do drewnianej kopystki i spokojnie zasypiam.
Kaja Prusinowska odbiera Grand Prix, fot. Daniel Zieliński
Czwartek (presto)
Dzień w pędzie. Wieczorem, niemal przez sen słyszę jeszcze, jak młodszy z synków coś mruczy. Tak, to jam tari tari.
Jam tari tari to w naszym domowym języku Ojfn weg sztejt a bojm – kołysanka jidysz. Znamy ją z You Tube’a dzięki rosyjskiej serii animowanych filmików Kołybielnyje mira. To opowieść o drzewie rosnącym samotnie na skraju świata, o chłopcu, który chce je pocieszyć i o „jidisze mame”, która dba o swojego synka. Mój synek wyłowił ją z kolekcji kilkudziesięciu kołysanek i co wieczór prosi zaśpiewaj jam tari tari. Nie słyszałam nigdy archiwalnej kołysanki żydowskiej, ale babcia twierdziła, że nasza „tradycyjna” – Na Wojtusia z popielnika ze słowami Janiny Porazińskiej – to tradycyjna melodia żydowska, tak przed wojną mówiły jej żydowskie koleżanki. W folklorze dziecięcym, który jest bardzo pojemnym i przepuszczalnym naczyniem granice kulturowe wyjątkowo szybko się zacierają.
Kto z miłośników folkloru polskiego zna piosenkę Stworzona jest koza (parodiował ją dawno temu pewien znany aktor)? Koza, choć do tego stworzona, nie chciała „gruszków strząsać”? Tekst jest klasyczną rymowanką łańcuszkową, czyli taką mniej więcej jak Rzepka Tuwima (wzorowana zresztą na folklorze rosyjskim). Ale wróćmy do kozy, czy to jest nasza polska koza?
Z pobieżnej lektury broszurki Dziecko żydowskie Reginy Lilentalowej (1927) wynika niezbicie, że jeśli nawet koza jest polska i katolicka, to gruszki są z pewnością starozakonne. Ponieważ? Ano, jest to paralelna historia do Chad gadji / Hagady / Aggady – kombinacji rymowanych przedszabasowych zagadek (wywiedzionych z liturgicznej księgi opowieści), a przerobiona przez dzieci żydowskie tak:
Bóg zesłał drzewko na dół,
Aby gruszeczki rodziło.
Drzewko nie chce gruszek rodzić,
Gruszki nie spadają.
Bóg zesłał Jakubka na dół,
Żeby gruszeczki rwał.
A Jakubek nie chce strząsać,
Gruszeczki nie spadają.
I tak dalej: piesek, co gryzie Jakubka; kijek, co bije pieska; ogień, co pali kijek; woda, co gasi ogień; i wołu, co wodę wypija.
Drugi najbardziej znany motyw łańcuszkowej rymowanki to „katechizm żakowski”, czyli deklamacje lub piosenki często wypowiadane przez katolickie dzieci przed snem (spotkałam kiedyś starszą osobę, która pamiętała z dzieciństwa, że przed snem trzeba było wypowiedzieć ten katechizm bez zająknięcia, żeby diabeł duszy nie porwał). Jest to starodawna rymowanka, która służyła chyba do nauki kolejności liczb. Profesor Dorota Simonides, cytując wybitnego etnologa Archera Taylora, pisze, że jest być może pochodzenia sanskryckiego, a nie tylko żydowskiego (Rymowanki dzieci śląskich). Ten motyw funkcjonował w folklorze polskim także jako fragment przemowy kolędniczej (Herody z okolic Lublina), bajka czy bardzo uproszczona rymowanka.
A skąd się wziął? Jedni mówią, że ze szkółek przyklasztornych, inni – że z chederów, gdzie nazywano go Echod mi joden/Echad mi yodea, czyli Co jest jeden. Katechizm żakowski i Echad mi yodea są w konstrukcji identyczne.
A ty żaczku nauczony, powiedz mi co jest jeden? Jeden syn Maryi co w niebie króluje, jest na ziemi Pan.
[…] powiedz mi co jest dwa – dwie tablice mojżeszowe […]
[…] powiedz mi co jest trzy – trzech Patriarchów […]
I tak do dwunastu.
To słowna zabawa pamięciowa, ćwicząca pamięć długoterminową. Pamięć jest bardzo ważna, także pamięć tego, co było i jak było. Wiedziały to widać dobrze mamy żydowskie, bo oprócz kołysanek bawiły malutkie dzieci takim wierszykiem:
Kukuryku mamy nie ma
dokąd pojechała?
Do Mławy.
Co ona przywiezie?
Garnuszek kawy?
Gdzie go postawi?
Na desce.
Czym przykryje?
Spodeczkiem.
Kto go wypije?
Ty i ja!
A dzieci zapamiętywały „do Mławy”, „kawy” itd. Takie to myśli kołaczą się w głowie zasypiającej mamy z Mławy, której synek nuci jam tari tari. Przed wojną mniej więcej połowa mieszkańców tego miasteczka była wyznania mojżeszowego, stąd w książce Reginy Lilentalowej Mława.
Piątek (grave)
Smutny dzień, pochowaliśmy kota.
Luli luli spaty,
nie ma w domu maty.
Poszła na żołędzie
jutro rano będzie.
To jedna z najsmutniejszych kołysanek, jakie znam, ponieważ Oskar Kolberg notuje przy niej – śpiewana dziecięciu, które matka odumarła. Czemu tę kołysankę? Tego nie notuje, czy chodzi o fakt „pójścia na żołędzie” (to znaczy, że w domu bieda, z żołędzi robiono chleb biedaków i paloną kawę), czy o to że „nie ma w domu”, czy może akurat temu właśnie dziecięciu matki zabrakło, czy o smutną melodię kołysanki. Melodia to najprostsza pentatonika, trzy dźwięki. Tajemnica.
Dzieci szykują się do kociego pogrzebu, synek gra kotu nad grobem Marsz słoni na skrzypcach. Koty, w tym kocia mama, towarzyszą nam wiernie. Nie, nie jesteśmy wyznawcami ortodoksyjnego kocizmu, ale smutek ma swoje prawa. Nawet żałoba po kocie. Nic nam się nie chce śpiewać wieczorem.
Kaja Prusinowska, fot. Daniel Zieliński
Sobota (andante)
Tata wraca do domu. Dla nas to rodzaj domowego święta. Bez względu na to, czy dostaniemy prezenty, czy nie. Jak mówi śpiewka z lubelskiego, zapisana przez Oskara Kolberga:
U bogacza kołacz wielki, a dzieci płaczą, da płaczą
A u dudki chleb malutki, a dzieci skaczą, da skaczą.
Powrót taty ma także tę dobrą stronę, że tata będzie czytał bajki albo śpiewał kołysanki. A mama posłucha. Wiele lat temu usłyszałam w radiu kołysankę z Brazylii, śpiewaną przez tatę. Jej słowa w wolnym tłumaczeniu były takie:
Śpij moja piękna córeczko, masz oczy jak dwa migdały
Rano ugotuję ci czekoladę, tak czarną jak twoje włosy i tak słodką jak ty.
Na podobny przykład ludowej twórczości w Polsce nie natrafiłam. Jedyne kołysanki „męskie” to już te literackie – Czechowicza, Weintrauba, Asnyka i innych. Ale może kołysanek śpiewanych przez ojców, dziadków i braci nikt zwyczajnie nie zapisał? To chyba możliwe.
Natomiast sam obraz kołysania jest bardzo wieloznaczny.
Oto rozmowa zalotna, także zapisana przez Jadwigę Milewską w „Wiśle” w 1901 roku, w artykule o kołysankach :
Wcoraj to było dziewuszko,
Wcoraj nie dzisiaj, nie dzisiaj.
Zapłać ze mnie za te nocke,
Com cie kołysał, kołysał.
Już ja nie mała Jasieńku,
Już ja nie mała, nie mała.
To już ja sie i obeńde,
Przez twojego kołysania.
Toć ja Jasieńku nie dziecko,
Toć ja nie dziecko, nie dziecko,
Nie kupaj mi kolibecki,
Kup mi łóżecko, łożecko.
Obraz ten przypomina mi rosyjsko-ukraińską bajkę o „niedokołysanej” żonie. Młoda żona wciąż robi awantury służbie i domownikom. Młody, lecz mądry mąż, każe zrobić dla niej sporą kołyskę, i tak długo ją w niej kołysze, na zmianę z piastunkami, aż mijają jej humory. Pewnego dnia wstaje grzeczna, spokojna i dla wszystkich miła. Coś musi w samym kołysaniu być specjalnego, skoro są krainy, w których wymyślono nawet „huśtawkowe pieśni”. Ale to już inna historia.
Kołysanie w kołysce miało drzewiej wymiar magiczny. Samo sporządzenie kołyski było ważną czynnością, na słowiańszczyźnie często robiono kołyski z brzozy lub lipy, drzew uznawanych za „dobre”. Henryk Bigeleisen (Matka i dziecko w obrzędach, wierzeniach i zwyczajach ludu polskiego) opisuje panujący wśród ludu przesąd, jakoby dziecię bez „huśtania” nie mogło wyrosnąć.
Poszedł Józef scinać lipki, scinać lipki,
Jezuskowi na kolibki.
I scianał je z wielkiej góry, z wielkiej góry
Spadły z nieba złote sznury.
I powiesił jak potrzeba, jak potrzeba,
Kołysać Jezusa z nieba.
Lulaj, lulaj małe dziecie, małe dziecie,
Lulaj, lulaj róży kwiecie.
To kolejna lubiana w domu kołysanka, nazywana przez nas Lulaj dziecie. Zapisano ją jako kolędę, wykonywaną przez zespół śpiewaczy w 1986 w Pałecznicy na Lubelszczyźnie (Jerzy Bartmiński, Polskie kolędy ludowe, Kraków 2002).
I tak to z kołysankami ludowymi bywa – ich typy są rozmaite, funkcje różnorodne, melodie od najprostszych po misterne, także takie, jakie odpowiadały tańcom czy pieśniom obrzędowym.
Wielu skrzypków wspominało, że swoje melodie znają dzięki mamom, które w swoisty sposób ozdabiały, ornamentowały domowe śpiewy, często kołysanki. Nie sposób znaleźć w zapisanym w XIX i na początku XX wieku materiale wszystkich subtelności wykonawczych. Jedynymi wskazówkami są zapis melodii oraz podane tempo. Natomiast nagrania archiwalne dają jakieś wyobrażenie o sposobie śpiewania.
Marianna Gumiela, wybitna śpiewaczka z Roztocza, której śpiew odznaczał się wyjątkowym liryzmem, piękną melodyką i starodawnymi ozdobnikami, wychowała sześciu synów i córkę. Jeden z jej wnuków został kompozytorem, a syn, który także zajmował się dokumentowaniem pieśni matki napisał „szkoły pokończyliśmy, ale tak jak matka zaśpiewać nie umiemy” (za: www.muzykaroztocza.pl). Ja sama zakochałam się w śpiewie pani Marianny, który usłyszałam na płycie Polskiego Radia Muzyka źródeł. Lubelskie. Raz jeden odwiedziłam ją w latach dziewięćdziesiątych, zdążyłam przed jej śmiercią w 2003 roku.
Niedziela (adagio)
Odpoczywamy.
Wieczorem włączamy dzieciom płytę z naszymi kołysankami.
Nagraliśmy ją dawno, dawno temu… a wciąż się przydaje. To melodie domowe, do słów Joanny Papuzińskiej. Wiersze Pani Joanny to cudeńka. Niespodzianki, perełki, żarty i wzruszenia. Najnaturalniej wyrosły z ludowej poetyki, ale są także zupełnie osobliwe, jak tytułowy o smoczej mamie. Podobno sprawdza się w samochodzie. Działa dobrze na dzieci, bo podśpiewują, zmieniając słowa, a nawet wymyślając własne, zupełnie niespodziewane.
Dobranoc! I dobrego dnia.
Tekst uhonorowany Grand Prix III edycji Konkursu Poskich Krytyków Muzycznych KROPKA. Artykuł pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Muzyka w Mieście” nr 1/2016.
Numer specjalny dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego