recenzje

Mistycznie i po hiszpańsku. MBTM, 3 półfinał

Po dwutygodniowej przerwie powróciliśmy do śledzenia półfinałowych zmagań uczestników szóstej edycji Must Be The Music.

Tym razem w inaugurującym odcinek występie siły połączyli artyści znani z poprzednich edycji: Tomasz Kowalski, Tomasz Madzia oraz Maciej Krystkowiak. Z towarzyszeniem bandu wykonali oni utwór Sen, promujący zapowiadaną na marzec płytę Tomka Kowalskiego. Piosenka ta być może stanie się przebojem przyszłego roku i zawładnie radiostacjami, jednak dzisiejszy minikoncert nie zachwycił mnie. Głos Tomka niestety obfitował w maniery wykonawcze, nie było też najczyściej. Gratuluję za to solówek gitarowych, trzymam kciuki zwłaszcza za młodego Macieja Krystkowiaka, który świetnie sobie radzi na dużej scenie.

Jako pierwszy wykonawca konkursowy zaprezentował się zespół gregorianów, Mistic. Transcendentalnych przeżyć, co prawda, nie było. Usłyszeliśmy Kiedy powiem sobie dość z repertuaru O.N.A w typowej dla Mistic aranżacji. Były płaszcze, były świece, była nawet polifonia. Zespoły śpiewające w stylu chorału gregoriańskiego znane są i za granicą, jak np. niemiecka grupa Gregorian, nadal jednak nie wiem, jak zakwalifikować działalność Mistic – czy doszukiwać się w niej żartu, czy traktować całkiem serio. Uczmy nasz naród dystansu – zaapelował Łozo. Ja chyba muszę jeszcze poćwiczyć.

W charakterystycznej czerwonej czapeczce wkroczył na scenę Marcin Czerwiński. Zaśpiewał własną piosenkę – Bicie serca, towarzyszył mu zespół przyjaciół. Za ten zespół, za wspólne muzykowanie, za znakomite solo saksofonowe – należą się wyrazy uznania. Marcin to bardzo sympatyczny człowiek. Byłam jednak zdziwiona decyzją jury o zakwalifikowaniu go do półfinału. Sami podjęli tę decyzję, a teraz zalecają mu traktowanie śpiewania hobbystycznie. Sam utwór – popowy, mało interesujący, dosłowny i niezbyt czysto zaśpiewany. Życzę Marcinowi wszystkiego najlepszego, ale szkoda, że inni uczestnicy odpadali w castingach z lepszymi kompozycjami.

Piosenki Rihanny mają w sobie coś, co sprawia, że artyści z MBTM bardzo chętnie wykorzystują je jako materiał do rozmaitych przeróbek i realizowania własnej muzycznej ekspresji. Być może dlatego, że zwykle są bardzo dyskotekowe, więc łatwo podłożyć pod nie nowe harmonie, wyciszyć, uspokoić, przerobić na jazzowe lub wręcz alternatywne. Patrycja Nowicka przypomniała mi dziś Iwonę Kmiecik, która kiedyś na scenie tego samego programu rewelacyjnie zaaranżowała Only Girl Rihanny. Wybór młodziutkiej Patrycji padł zaś na We Found Love – utwór trudny o tyle, że zbudowany na stale powtarzającym się refrenie – bez wprawy można szybko zanudzić słuchacza. Patrycja zbudowała własną narrację. Jestem oczarowany. Absolutnie. Każdy skrawek twojego ciała jest muzyką. Przenosisz w jakiś nierealny świat – skomentował występ Adam Sztaba. Chodź Patrycja – autorka aranżu – sama gra na gitarze, na scenie towarzyszył jej instrumentalista. Dzięki temu mogła skupić się na śpiewie. A to zadanie wymagało wysiłku. Wykonanie było przepiękne, nie tylko słuchowo, ale i wizualnie. Zwróciłabym jedynie baczniejszą uwagę na czystość interwałów w wybranych momentach.

Gestykulacja, frazowanie, rozmaite zabiegi barwowe, jak np. charakterystyczne vibrato – wszystko to zasługa gustu Patrycji. Cieszy też fakt, że uczennica pierwszej klasy liceum wyglądała uroczo, a jednocześnie adekwatnie do swego wieku. Tyle jest kolorów w twoim śpiewaniu, że świat się wydaje piękniejszy niż jest – podsumowała Ela.

Zadowoleni ze swojego występu mogą być panowie z hiphopowej grupy Studio Sztama. Utwór Swoją drogę znam poświadczył spore umiejętności członków zespołu. Dwaj raperzy są bardzo wyraziści, mają słuch i współpracują ze sobą. Widać, że dobrze czują się na scenie. Rapowanie z żywym bandem to coś, co kocham – powiedział Adam. Ja dodam tylko, że takie rapowanie trzeba doceniać podwójnie, bo jeszcze za tekst. Ten był po polsku i w dodatku całkiem sprawnie skonstruowany, mimo mieszaniny słownictwa wysokiego i potocznego. Trzymam kciuki za Studio Sztama i za kolejne udane występy.

Mnóstwo emocji, doskonałe wyczucie niuansów kulturowych, a przede wszystkim znakomite wokale – to zasługa grupy El Saffron. Siostry Szafrańskie świetnie radzą sobie w śpiewaniu polskiej muzyki góralskiej, ale wybrały sobie nieco inne poletko artystycznych poczynań – muzykę sefardyjską i hiszpańską. Jasny jest podział ról w tym zespole. Izabela, główna wokalistka, skupia większą część uwagi słuchaczy. Jest charyzmatyczna i niepospolita. Siostry znakomicie pomagają jej w śpiewaniu – także mają bardzo silne głosy; wspólnie tworzą doskonale czyste interwały. Gabriela i Laura grają ponadto (odpowiednio) na skrzypcach i altówce. W zespole grają również: gitarzysta, Artur Kmiecik oraz perkusista, Radosław Kuliś. Mocną stroną El Saffron, oprócz wspaniałych sióstr, są rewelacyjne, klimatyczne aranże. Łozo wyróżnił grupę jako jedną z najlepszych w Must Be The Music w ogóle. Adam Sztaba natomiast powiedział: Rozlało się jakieś piękno tu na tej scenie. Po prostu nie mam słów. Oto występ castingowy:

Ulubienica Darka Maciborka z RMF FM, Jolanta Tubielewicz, wykonała w półfinale przebój grupy Free – All Right Now. O Joli można powiedzieć, że w sztuce rockowej wokalistyki osiągnęła niemalże tytuł mistrzowski. Prawdą jest, że nie śpiewa własnych kompozycji, ale w twórczym odśpiewywaniu jest świetnie “wybuchowa”. I pełna energii, branej nie wiadomo skąd. Po występie El Saffron popis tej uczestniczki nie zrobił już na mnie ogromnego wrażenia. Sami jurorzy mieli kłopot z formułowaniem opiniotwórczych ocen, podkreślając wysoki poziom odcinka. Nie wiem, na kogo miałbym sam głosować – przyznał Łozo po wysłuchaniu Joli. Ela Zapendowska zaapelowała zaś do kompozytorów, by pisali utwory z myślą o Tubielewicz.

Miło zaskoczyła mnie dwudziestoletnia Liliana Iżyk, absolwentka szkoły muzycznej w klasie fletu poprzecznego, która poświęciła się śpiewowi operowemu. W minionym odcinku wykonała Ave Maria na tyle dobrze, że nie dała po sobie poznać zapalenia krtani, z którym się borykała. Masz duży talent muzyczny. Technicznie jest jeszcze dużo do zrobienia – ocenił Adam, zalecając uczestniczce także pracę nad tremą. Moim zdaniem Liliana w półfinale wykazała się o wiele większą muzyczną dojrzałością niż podczas castingu, także stres jej nie paraliżował. Prywatnie dziewczyna jeszcze dojrzałością w zachowaniu nie grzeszy, ale może to po prostu spontaniczność? Pochwalę to, iż Liliana śpiewała bardzo ładnym dźwiękiem, dobrym barwowo, osadzonym, choć nie podobało mi się artykułowanie samogłosek.

Tego wieczoru uczestnicy mogli liczyć jedynie na 3 x TAK. Kora – chora i nie głosowała.  Do finału – sprawiedliwie – przedostał się zespół El Saffron.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć