Ten odcinek programu był pełen dobrej muzyki, ale i złych wyborów. Widzowie nie stanęli tym razem na wysokości zadania. Ale po kolei.
Na początek nieco jazzowe, musicalowe klimaty, bo My Way Franka Sinatry w wykonaniu polskiego Michaela Bublé (choć nie chce by go tak nazywać) – Michała Kuczyńskiego. Właściwie wszystko było na miejscu: dobrze dobrany utwór do stylu Michała, mocny, czysty głos, no i pełne opanowanie – krótko mówiąc – profeska. A jednak występ nie powalił mnie na kolana, właściwie trudno powiedzieć dlaczego – może przez musicalową edukację Michała, która wpływa na sposób śpiewania, a może odtwórcze potraktowanie piosenki? W każdym razie było dobrze. Poza Korą jury wcisnęło TAK, dzieląc się konstruktywnymi uwagami, przede wszystkim dotyczącymi konieczności wykonywania przez naszego Bublé własnych utworów. To oczywiście wiąże się ze znalezieniem kompozytora i autora tekstu dopasowanych do nieco oldschoolowego stylu Michała. Łozo uznał występ za piękny, a zdaniem Adama pokazał on dwie rzeczy: że klasyka się nie starzeje i że posiada warsztat. Natomiast Kora spodziewała się czegoś więcej; uznała ten repertuar za źle dobrany, zabrakło – według niej – energii i seksualności. Właściwie swoje wątpliwości wyraziła klarowniej niż ja dzisiaj. Kora była jednak tego wieczoru w mniejszości.
Szulerzy mnie nie zachwycili. Ich utwór Płonę dla ciebie, płonę był nieco nudny, w sensie pewnej jednostajności rytmicznej i ryzykownie przystopowanego tempa. I tu był pies pogrzebany. Jury miało odmienne odczucia: jedni uznali to za atut (Adam i Łozo docenili tę zachowawczość i pewien dystans), natomiast dla żeńskiej części był to mankament (Korze i Eli zabrakło energii). Dziś dołączam do owego damskiego grona. Zdaniem Eli było jedynie przyzwoicie, a Kory – beznadziejnie. Moim – po prostu nieco sennie, choć bardzo lubię wokal Natalii Kaczmarczyk.
Najlepszy Przekaz W Mieście wypadł gorzej niż poprzednio, ale nadal na poziomie. To znaczy po raz kolejny tekst miał sens i było przesłanie. Poza tym czuć było tę szczerość, która ostatno tak zachwyciła jurorów i publiczność. Wykonali wlasny utwór Wyciągamy dzieci z bramy, zdecydowanie do „kupienia” przez młodzież. Popieram działalność chłopaków – oby więcej takich akcji, ale technicznie rzeczywiście mogłoby być lepiej (wiało nieco amatorszczyzną, na co zwrócili uwagę zarówno Łozo, jak i Kora). Jurorzy „uwierzyli” chłopakom i dali 4xTAK. Widzowie również uwierzyli.
Teddy Jr. wykonali własną kompozycję Simply Just Don’t Get It. Podobało mi się to, że brzmią jak porządny zespół, która gra razem od dawna, była spójność i autentyczność. Nie jestem jednak wielką fanką wokalu lidera, choć doceniam jego indywidualizm. Sama stylistyka? Ciekawa, nieco rock&rollowa i popowa, z folkowym zaśpiewem. Właściwie jednak superlatyw nie ma co tu używać. Zdaniem Łoza jest to taka przyjemna muzyka do leżenia na trawce, Eli bardzo podobał się wokal, a Adamowi instrumentaliści. Kora natomiast nie widziała w tej odsłonie nic specjalnego.
Z kolei Jimmie Wilson dał popis kiczu (strój, ruchy, dobór repertuaru – mix Sex Bomb Toma Jonesa & Mousse T. i Sexy Back Justina Timberlake’a). Najbardziej jednak uderza to, że przy tym wszystkim dobrze śpiewa. Jest to więc taki misz masz zmiennych emocji – z jednej strony odrzuca stylistyka, z drugiej nie można mu odmówić umiejętności wokalnych. Show na miarę amerykańskich koncertów – za to plus, ale osobiście nie chciałabym słuchać takiej muzyki. Ela Zapendowska też nie, więc dała NIE, pozostali jurorzy zdecydowali się jednak wcisnąć TAK.
Świetnie natomiast wypadł zespół Klezmafour – byłam pod ogromny wrażeniem! Podobali mi się od początku, ale ten występ rzeczywiście podrywał słuchającego z krzesła. Była energia, żywioł, zmiany rytmiczne i przede wszystkim znakomite wykonanie. A klarnecista, Wojtek Czapliński, po prostu czarował (ten początek mam w głowie do tej pory). Myślę, ze niepotrzebnie wpletli do swojego numeru (The Storm) znane melodie (czyżby dla mniej wyrafinowanej publiczności?), bo fragmenty autorskie były po prostu… lepsze. Ogólnie kupuję wszystko – pomysł, realizację, konsekwencję. Jury także się podobało: Adam ponownie chwalił bębniarza, Ela i Kora klarnecistę, a Łozo całość. Zdradzę decyzję widzów przed końcem recenzji, aby powiedzieć z ogromnym żalem, że Klezmafour niestety nie przeszedł do finału. Ogromna strata dla programu!
Przedostatnia prezentowała się Ola Pęczek, po której pierwszym występie czułam się nieco znudzona. Tym razem było więcej energii (Adele Rolling In The Deep), ale… no niestety, jak to zresztą ujęła Ela, ten utwór ją przerósł. Powtarzam raz jeszcze, że Adele to jest wokalistka, której utwory naprawdę ciężko wykonać. Tutaj kolejny na to dowód. Podobały mi się chórki, i to że było czysto. Jurorzy, poza Adamem, byli na NIE.
Na koniec zaś Venflon – mocne klimaty po polsku, choć niewiele zrozumiałam (w przeciwieństwie do Eli). Dobrze, że jest tu spójność i własne utwory (jak ten – Od nowa). Zdaniem Łoza był czad, Adam chwalił wokalistę, a Ela śpiewanie w języku ojczystym.
W przerwie śpiewała Oceana – zaprezentowała oficjalny hymn Euro 2012. Pozwolę sobie akurat tego nie komentować…
Werdykt widzów mnie… zdziwił. Najwięcej głosów otrzymał Najlepszy Przekaz W Mieście (ponad 44%), na drugim miejscu był Michał Kuczyński (tu już ulga, że może jednak ktoś w Polsce ma słuch). Cóż, za tydzień zobaczymy na kogo publiczność wyślę najwięcej smsów. Oby na najlepszych.