Ach, cóż za emocje! Mało kiedy tak angażuję się w to, co dzieje się na ekranie telewizora. Tym razem rzeczywiście z niecierpliwością czekałam na werdykt. I…? No właśnie, zobaczmy kto wypadł najlepiej i czy pokryło się to z głosami widzów.
Jako pierwszy w finale zaprezentował się zespół Klezmafour, który zdobył dziką kartę RMF FM. I nie zawiódł – było ambitnie, z orientalną wstawką (od trudności technicznych mogły się poplątać palce, a i oczopląsu można było dostać od patrzenia jak śmiga smyczek) i, jak zwykle, z nagłymi zmianami rytmiczno-stylistycznymi. A więc wszystko co lubię. Właściwie nie potrzebny im wokalista, bo każdy z muzyków przyciąga wzrok fantastyczną grą na instrumencie. Jury było na TAK – Adam Sztaba cieszył się, że po szkołach i studiach muzycznych można wybrać inną drogę niż filharmonia lub nauczanie, Kora rzuciła: cudownie, wspaniale, a Ela: wariactwo, punktualność, gracie rzeczy trudne, a brzmią jak łatwe.
Kolejny “uzewnętrzniał” się Sebastian „Biały” Białek w utworze dedykowanym mamie. Ostatnio kiedy uderzył w łzawe tematy „pod publiczkę” nie widziałam w tym krzty szczerości czy naturalności. Tym razem czułam to samo. Wszystko wyglądało na wyreżyserowane. Muzycznie słabiutko – nierytmicznie i ze złą dykcją. Dostał 4xNIE: jurorzy jednogłośnie uznali, że Biały gra na najniższych uczuciach ludzkich (Ela), źle śpiewa (Kora i Łozo) i przenosi życie codzienne na scenę (Adam).
Świetnie, bo znów nieco inaczej zaprezentowali się chłopcy i Basia, czyli zespół Chłopcy Kontra Basia we własnej piosence Hej zagraj muzyczko. I znów specyficzna magia, nieco o zabarwieniu… reggae. Do tego pozytywnie, tanecznie, i tak… „Basiowo”. Mają swój własny, zakręcony świat i to jest świetne. Dostali 3 „TAKI” – Adamowi podobało się, że zespół ma swój pomysł na polski folklor, Kora doceniła pewną teatralność i świadomą groteskę, a Ela chwaliła całość. Łozo stwierdził jednak, że to jest fajne na chwilę, nie na całą płytę. Ja mogłabym słuchać ich godzinami.
Zespól Tax Free nie zaproponował nic nowego, zarówno pod względem repertuarowym (powtórzyli swój castingowy utwór Rozmowa bez nikogo), jak i interpretacyjnym. Ale usłyszeliśmy dobry wokal i porządne “całościowe” wykonanie. Ela chwaliła czystość intonacyjną, Kora uznała utwór za festiwalowy, Łozo określił go jako odgrzebany kotlet, a Adam dał TAK za całokształt.
Kasia Moś zaskoczyła mnie dziś pozytywnie – dobrze zaprezentowała się w kompozycji I Can’t Say (z własnym tekstem i z muzyką Grzecha Piotrowskiego). Podobało mi się, że nie jest to utwór sztampowy i przewidywalny, z ciekawym aranżem i pięknym pianem. Głosowo – na wysokim poziomie, choć „nie spadłam z krzesła”. Jak dla mnie nieco za dużo krzyku, przez co pojawiło się trochę nieczystości. Kora dostrzegła pozytywny trud w wokalu Kasi (który jej zdaniem dodawał dramaturgii i wywoływał dreszcze), a kompozycję określiła jako niebanalną. Łozo uznał występ za wystarczający by domyśleć się w jakim kierunku Kasia chce iść, w jakiej stylistyce tworzyć.
Jakub Szyperski nieco cukierkowo i mało oryginalnie (ale dobrze wokalnie) zaśpiewał Crazy Gnarlsa Barkley’a. Łozo ocenił wystąpienie jako bardzo dobre, Ela wytknęła dużo nieczystości w górnych rejestrach, Kora stwierdziła, że poszłaby na koncert Kuby. Jak dla mnie ten chłopak był w finale jak przedszkolak wśród dorosłych. I nie mam na myśli tylko wieku.
Zdobywcy drugiej Dzikiej Karty, zespół Pocket Size Sun, zaprezentowali tym razem kultowe Sweet Child O’ Mine Guns N’ Roses. Nie zachwycili mnie tak jak ostatnio, ale i tak byłam pod wrażeniem. Co za głos! Dla Kory było genialnie, z ust Eli padło: bardzo zdolna dziewczyna i duży czad, a Adam zastanawiał się jak można w takim wieku być tak dojrzałym?
Po raz kolejny pokazał na co go stać zespół LemON, który wykonał piękny utwór pt.: Tepło. Kompozycja za kompozycją zawsze wnosi ze sobą coś poruszającego i na swój sposób wyjątkowego. Mamy już więc wykształcony styl „lemonowy”. Jak zawsze porywał mnie dramatyzm kompozycji, budowanie napięcia i przekazywanie emocji. Tym razem jednak trochę przeszkadzał mi nadmierny krzyk w końcówce, myślę, że był niepotrzebny. To co najbardziej uderza w zespole LemON, to jedność – tu wszystko się zgadza: tekst, muzyka, wokal – każdy element pasuje do siebie. Wokalista się nie oszczędza i całym sobą “żyje” śpiewanym utworem. I to porywa publiczność i mnie. Adam i Łozo apelowali do widzów, by pomogli LemON-owi w wygraniu tej edycji Must be the Music, Ela zachwalała pomysły i samego Igora Herbuta (stwierdziła nawet, że z wrażenia plomby jej powypadały), a Kora z Łozem wyczuli metalowe, grunge’owe klimaty w tej piosence, które zresztą bardzo im się spodobały.
Nie przypadł mi do gustu występ Michała Kuczyńskiego, który zdecydował się na piosenkę Mambo Italiano. Jak dla mnie było „kotletowo”, czułam się jak na występie w trakcie rejsu wycieczkowego. Oczywiście głosowo było dobrze, ale wybór repertuaru był moim zdaniem zły. Jury uważało inaczej, padały określenia świetnie, fantastycznie, a Adam był zdania, że Michał umie utrzymać granicę między sztuką i kiczem. Moim zdaniem ją przekroczył.
I na koniec Najlepszy Przekaz W Mieście… Nic nowego. Zaśpiewali drugą część piosenki Kołysanka, którą prezentowali na castingu. Jestem już zmęczona ich „przekazem”, jest tak wielu wspaniałych artystów w tej edycji, że nie potrafię wyobrazić ich sobie jako zwycięzców. Jurorom w zasadzie się podobało – Kora chwaliła tekst i repetycje słowne, Ela dykcję, ale Adam Sztaba nie uznał ich za muzyków.
W przerwie na scenie zaprezentowała się Edyta Górniak w piosence Nie zapomnij, a po dogrywce Kora (z utworem Strefa Ciszy).
W drugiej części programu o zwycięstwo zawalczyły dwa zespoły, które otrzymały najwięcej głosów publiczności, a więc LemON (z Deviat) i Najlepszy Przekaz w Mieście (z Wyciągamy dzieci z bramy). Wygrał… LemOn! Na szczęście.
Jestem przekonana, że ta edycja stała na najwyższym poziomie z wszystkich dotychczasowych. I to nie tylko w ramach programu Must Be the Music, ale biorąc pod uwagę wszystkie tego typu talent show w Polsce. Mogę więc dziś zasnąć spokojnie. A od jutra czekać z niecierpliwością na kolejną edycję Must be the Music!