Muzyczny wieczór rozpoczęła Edyta Górniak. Był to występ odważny (a może świadczący o braku pokory?), ponieważ wokalistka postanowiła zaśpiewać nieśmiertelnym hit Whitney Houston I Will Always Love You. Cenię w artystce to, że pomimo wielu negatywnych opinii na swój temat, potrafi wyjść przed publiczność, która nie do końca już ją kocha, i swoim talentem, nuta po nucie, przekonać ludzi do siebie. Głos ma wspaniały, jednak należy powiedzieć uczciwie, że pierwowzór jest nie do pokonania. Mimochodem słyszy się z tyłu głowy „czarną” barwę amerykańskiej divy. Za to na korzyść Górniak przemawia jej emocjonalność. Choć nie lubię skupiać się na wyglądzie zewnętrznym, to jednak powiem, że ta piękna kobieta słynąca z interesujących stylizacji tym razem założyła na siebie habit bądź strój antycznego filozofa – troszkę dziwnie, jak dla mnie.
Po tym, mimo wszystko, ciekawym i udanym wstępie na scenie pojawił się błyskotliwy prowadzący Maciej Rock oraz, dla przeciwwagi silący się na bycie oryginalnym, Cezary Pazura (why, why?). Być może mam inne poczucie humoru, więc przemilczę jego zdolności jako komika, ale kiedy dochodzi do braku dbałości o piękno języka mówionego – dostaję białej gorączki. Nie chcę tutaj przytaczać wszystkich wypowiedzi, powiem tylko, że od razu konferansjer wszedł w rolę zdziecinniałego „luzaka” informując zebranych, że TOPtrendy jest festiwalem bez ściemy.
I tak, na owym „luziku” przeszliśmy płynnie do części wspominkowej, w końcu to koncert jubileuszowy upamiętniający dokonania tego festiwalu w ostatnich dziesięciu latach.
Retrospekcje rozpoczął zespół Ich Troje – gwiazda roku 2003 z wokalistka numer 5 (?), (na szczęście ponownie o imieniu Justyna, co ułatwia kalkulacje). Wykonali piosenkę A wszystko to, bo ciebie kocham. Tutaj nie ma o czym mówić – interpretacja „klasyczna”, w znanej wszystkim stylistyce, choć odnosiło się wrażenie, że Wiśniewski był bardziej szczęśliwy tego dnia od publiczności – hasał pomiędzy rzędami, bratał się z ludźmi i podtykał im pod nos mikrofon (z miernym skutkiem). Mimo to mam do niego słabość jako do człowieka – jest w tym wszystkim prawdziwy i emocjonalny.
Kolejna piosenka (przebój 2004 roku) to Bo tutaj jest jak jest Borysewicza i Kukiza. Poprawnie, szkolnie, bez emocji i zaskoczenia.
Dla podniesienia poziomu organizatorzy zaserwowali nam kabaret Paranienormalni z transwestytą – Mariolką – w roli głównej. Nie śmiałam się, za to zapamiętam kilka najczęściej pojawiających się w skeczu wyrazów, czyli ja pitole, kuwa, siara. Na końcu przebieraniec zawył jeszcze piosenkę (też mało śmieszną).
Rok 2005 – szybujemy w ciekawe rejony – grupa Zakopower – mamy energię, talent i – co najeży podkreślić – bardzo dobrą solówkę perkusisty.
Zespół Afromental, kolejny wykonawca, z utworem Rock’n Roll Love porwał publiczność swoją energią, ruchem scenicznym, ale i talentem artystycznym. W sumie nie wiem dlaczego oni ciągle krążą gdzieś na obrzeżach radiowego świata muzycznego. Mam wrażenie, że chodzi tutaj o postawę wokalistów – choć oboje są ciekawi i mają dobre głosy, to jednak ma się wrażenie, że śpiewa raczej dwóch solistów walczących o władzę (a każdy do tego jest z innego świata). Czy oni się chociaż lubią? Dlaczego ze sobą nie współpracują?
Ich występ zakończył „dowcipny żart” prowadzącego – Cezarego Pazury – który żałował, że mamy poprawność polityczną, bo nazwałby Afromental – Psychomurzynem. „Pochwalił” też jednego członka zespołu słowami – kurde, ubrałeś się jak pingwin.
Jeszcze raz zespołu Bracia to typowy „muzak” wykonany poprawnie, ale kompletnie pozbawiony oryginalnych rysów. Do tego wokal zagłuszała gitara, słowa stawały się niezrozumiałe. Mam wrażenie, że najlepszym wyjściem dla tej formacji byłoby przeistoczenie się w Tribute Band Budki Suflera. Sukces murowany – jest dobry repertuar, ruchy przy mikrofonie siłą rzeczy wokalista ma niemal identyczne, no i wizualnie są lepsi od pierwowzoru. Pogawędka po tym występie też była „na poziomie” – wspominano coś o „złotym deszczu”, ale nie dosłyszałam przez chichot rozmawiających.
2008 rok to rok zespołu Raz dwa trzy – wykonanie poprawne, „standardowe”, a po nim zaśpiewała grupa Golec uOrkiestra, która – według Pazury – daje w tubę. Niestety, wydaje się, że bliźniaki okres rozkwitu mają już za sobą i teraz raczej powinni jedynie odcinać kupony od pierwszych hitów.
Rok 2010 reprezentowała Agnieszka Chylińska (która, według Pazury w 45 procentach jest zawsze rozcieńczona soczkiem). Lubię ją, ale nie umiem nie myśleć o tej przykrej metamorfozie i niespójnym wizerunku: rockowy glos, sztuczna blond głowa (tak, jest żółto – czekamy na platynę), pokraczne ruchy krzyczące rozpaczliwie chce być seksowna, ale nie umiem, no i jeszcze maniera wokalna (bo jak tu krzyczeć rockowo na tych czterech „disco dźwiękach”?).
Ja nie mówię, że ma wrócić do Skawińskiego, ale do stylistyki tego co robiła sama trochę wcześniej. Dla przypomnienia – Chylińska „przed” i „po” obróbce w Mam talent (zmarnowany, dodam cichutko)
„Transowa” Agnieszka:
Agnieszka marząca o tym by ON ją Miał:
Po przerwie zobaczyliśmy gwiazdę wieczoru – Lady Pank – w kolejnym koncercie jubileuszowym, tym razem monograficznym. Nie pamiętam piosenek, nie pamiętam niczego poza stresem, że Panasewicz „zejdzie” albo rozpadnie się na scenie na kawałki. Głos słaby, zniszczony, fałszujący. Mokra od potu twarz wzmacniała tylko efekt tej dźwiękowej mordęgi. Rozumiem, że podnoszą wiek emerytalny, są rachunki do zapłacenia, ale – Panowie – woklista śpiewa źle (choć instrumentaliści trzymali poziom). Nie wiem co na to poradzić, bo bez Panasewicza to nie będzie to samo, może więc grać jedynie gościnnie i tylko z playbacku?
Podsumowując – mamy miks kiczu i rzeczy wartościowych. Duży plus za orkiestrę, która towarzyszyła wykonawcom koncertu. Zmiana prowadzącego (nie Maćka – ten był świetny) sprowadzi festiwal na tory bliższe kulturze (także osobistej).
Mimo wszystko jestem zwolennikiem takich „przeglądów”, uświadamiają nam siłę czasu, który robi swoje. To co kiedyś było przebojem może po latach budzić zażenowanie, a więc pokazać słuchaczowi co tak naprawdę jest wartościowe w muzyce polskiej. Ale to już inna historia….