Dr Miłosz Kula to dyrygent, muzykolog, absolwent akademii muzycznych we Wrocławiu i Katowicach (w klasach dyrygentury dr. Wojciecha Rodka i prof. Mirosława Jacka Błaszczyka), Uniwersytetu Wrocławskiego a także Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Pracuje we wrocławskiej Akademii Muzycznej na stanowisku asystenta. Jego działalność stoi na pograniczu sztuki i nauki. W roli dyrygenta występował m.in. z orkiestrami filharmonicznymi w Lublinie, Zielonej Górze, Kielcach, Katowicach, Rzeszowie, Opolu, Ołomuńcu (Republika Czeska), Berlin Sinfoniettą, Toruńską Orkiestrą Symfoniczną i Capellą Bydgostiensis. Jako muzykolog zajmuje się gatunkiem symfonii w XVIII oraz śląską kulturą muzyczną. Wywiad związany jest z tematyką muzyki popularnej oraz jej roli w XXI wieku.
Jan Barakat: Czy bazowanie na trójkącie aksjomatycznym Philipa Tagga jest nadal aktualne? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Miłosz Kula: Trójkąt aksjomatyczny Philipa Tagga wydaje się jedynie konstruktem teoretycznym. Bazowanie na nim widziałbym głównie na bardzo podstawowym poziomie. W którym miejscu np. należałoby umieścić gatunek musicalu czy muzykę filmową (z całą świadomością nieostrości tego terminu)? Gdyby spróbować jakkolwiek zmodyfikować graficzny obraz trójkąta Tagga, spróbowałbym przynajmniej zaokrąglić jego wierzchołki.
J.B.: Czy obecnie można mówić o kryzysie muzyki poważnej w XXI wieku mając na względzie muzykę popularną?
M.K.: Muzyka poważna ze swej natury, już od dobrych kilku dekad, nosi pewne cechy ekskluzywności. Zajmuje sobie właściwe miejsce w życiu muzycznym i na rynku muzycznym. Uważam, że gdybyśmy chcieli wyprowadzić tego rodzaju repertuar ze stanu pozornie postrzeganego jako kryzys, w rzeczywistości stanęlibyśmy przed widmem kryzysu. Znamy dziesiątki inicjatyw takich, jak koncerty plenerowe, gale operowe na stadionach.
W tych wypadkach treść pozostaje zasadniczo niezmieniona, podczas gdy przedstawiana jest w nowej formie. Gdy natomiast zachowujemy formę i w niej podajemy miałką treść (mam tu na myśli różnego rodzaju pop-oratoria, w nieodległej przeszłości cieszące się sporą popularnością), tutaj widzę pewne zagrożenie, dewaluujące głębię wyrazu artystycznego. Trudno mi sobie wyobrazić, że np. VI Symfonia Piotra Czajkowskiego będąca rozdzierającym aktem ludzkiej tragedii (co do tego nie ma chyba żadnej dyskusji) miałaby stać się utworem popularnym na skalę obecną w muzyce pop. Nie jest w kryzysie, zajmuje swoje miejsce, wymaga pewnych kompetencji kulturowych, by ją zrozumieć. Z drugiej strony, The Show Must Go On zespołu Queen, również będący wyrazem dramatu, do muzyki popularnej należy i należeć będzie. Ale wymaga zupełnie innych kompetencji do jej zrozumienia. Idealistycznie i chyba naiwnie powiedziałbym, że prawda wyrazu artystycznego zawsze sama się obroni. Jeśli piosenka pop, względnie utwór muzyki poważnej nie wynika z prawdziwego imperatywu połączonego z talentem artystycznym, wówczas pójdzie w niepamięć po jednym sezonie lub 2-3 wykonaniach.
J.B.: Czy jest to krzywdzące, że muzyka popularna jest w znacznie większym procencie obecna wśród odbiorców niż poważna?
M.K.: Nie widzę w tym nic krzywdzącego. Pociągnę wątek rozpoczęty w poprzedniej odpowiedzi – jeśli muzyka poważna stałaby się popularna, wówczas straciłaby ona najbardziej właściwe sobie cechy, uznawane obecnie za immanentne. Przestanie być elitarna, ekskluzywna, jedyna w swoim rodzaju. I przez to może właśnie stracić swoją atrakcyjność. Ale te założenia możemy snuć na poziomie fantazjowania.
J.B.: Czy muzyka popularna ma sens?
M.K.: Oczywiście! Ma sens tak długo jak długo znane jest rozwarstwienie majątkowe i kulturowe społeczeństwa, czyli właściwie przez przynajmniej kilka tysięcy lat. Do jakiej muzyki tańczylibyśmy, bawilibyśmy się? Przy jakiej spędzalibyśmy najbardziej romantyczne chwile i całowalibyśmy pierwszy raz? Przy VI Symfonii Gustava Mahlera? Dla mnie trochę tchnie perwersją…
J.B.: Czy muzykolodzy, teoretycy muzyczni nie są zainteresowani przedmiotem badań muzyki popularnej? Jeśli tak, z czego to wynika?
M.K.: W ostatnich dekadach obserwuję wzrost zainteresowania tego rodzaju muzyką wśród teoretyków i muzykologów. Sądzę, że refleksja teoretyczna nad muzyką popularną ma dobry czas w związku z dynamicznymi zmianami paradygmatów panujących w humanistyce. Polega to przede wszystkim na spoglądanie na dany obszar wiedzy z perspektywy innej dyscypliny. Stosowanie metod wypracowanych łonie jednej nauki by zaaplikować je na gruncie drugiej. Te pozorne wstrząsy, mające miejsce nie bez kontestujących nawoływań tradycjonalistów, osobiście postrzegam jako dużą szansę właśnie na rzecz metodycznego zgłębienia muzyki popularnej. Miejmy świadomość, że ważnym, często nieodzownym elementem przy badaniach nad muzyką popularną jest też warstwa tekstu, ze względu na różne walory artystyczne nie zawsze dowartościowanego zainteresowaniem literaturoznawców. Trudno gubić z pola widzenia kontekst kulturowy, historyczny, społeczny czy wręcz polityczny wpływający na ostateczny kształt utworu muzyki popularnej. Tu mogliby pomóc kulturoznawcy, względnie historycy zajmujący się historią najnowszą. Widać zatem, że niełatwe zadanie stoi przed muzykologiem chcącym zrozumieć i poznać utwór muzyki popularnej.
J.B.: Mając na uwadze istniejący podział zdań, czy muzykę popularną należy analizować pod względem harmonicznym i fakturalnym?
M.K.: Uważam, że każda analiza, która przynosi nowe spojrzenie na utwór i pozwala lepiej go zrozumieć, ma sens. Tym samym spojrzenie harmoniczne, fakturalne czy kolorystyczne jest potencjalnie płodne poznawczo. Właśnie przyszedł mi do głowy mój synek, który ostatnio przypadkiem usłyszał piosenkę pt. „Babooshka” Kate Bush, która tak mu się spodobała, że teraz każe sobie prezentować utwór kilkanaście razy dziennie. Kate Bush to moim zdaniem artystka kompletna, prawdziwa perfekcjonistka. Posłuchajmy trzech pierwszych akordów tej piosenki. One w sposób oczywisty sugerują pewną wschodnią, rosyjską egzotykę. Ich następstwo, sugerujące porządek raczej modalny (na podobieństwo ludowej dumki) niż tonalny, jest przecież wywodzone z tych egzotycznych skojarzeń! W tym sensie uważam, że ta prawdziwie teoretyczno-muzyczna perspektywa jest konieczna.
J.B.: Czy tę muzykę powinno się analizować w sposób podobny, jak dzieła klasyczne?
M.K.: W pewnym sensie tak. Pamiętajmy, że przynajmniej w warstwie materiału muzycznego zachodziły te same procesy genetyczne co w muzyce klasycznej. Twórcy nawzajem się inspirowali, uczyli się od siebie, odkrywali się po latach itd. Znów powrócę do Kate Bush, w swoim czasie odkrytej przez wielkiego Davida Gilmoura z Pink Floyd (to wszystko dzięki mojemu dziecku!). Posłuchajmy „Breathing” Bush i choćby „High Hopes” Floydów. Te gitary, te chórki, to brzmienie – nawiązania dla mnie są tu oczywiste. Na polskim „podwórku” przychodzi mi do głowy w pierwszej kolejności Justyna Steczkowska i Grzegorz Ciechowski. Na swój sposób podobny duet, podobne inspiracje.
J.B.: Na co powinniśmy zwrócić uwagę? Jak konstruować taką analizę?
M.K.: Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Moim zdaniem należałoby patrzeć na utwór jak najszerzej. Wiedzieć jak najwięcej o muzyce samej w sobie, znać jej historię, nawiązania, procesy, inspirację. Sądzę, że nie możemy ruszyć z miejsca bez znajomości struktury tekstu, wersyfikacji, rozkładu akcentów itd. Wiedza na temat symboli w kulturze, ich historycznej, topograficznej zmienności to też perspektywa konieczna do zrozumienia utworu. Konteksty można by tu mnożyć a i tak pewnie ich nie wyczerpię…
J.B.: Jaką funkcję (oprócz rozrywki), w obecnych czasach odgrywa muzyka popularna?
M.K.: Może być protest songiem, może poruszać problemy społeczne (takie jak przemoc, narkomania – nic w tym z rozrywki). Dotykać problemów politycznych (przychodzi mi na myśl np. „Russians” Stinga ze świetnie wplecionym cytatem z Porucznika Kiże Prokofiewa). To są przykłady, gdy muzyka popularna, właśnie przez swoje szerokie grono odbiorców staje się ważnym środkiem przekazu a nie tylko źródłem rozrywki.
J.B.: Czy muzyka popularna faktycznie jest pozbawiona pierwiastka artystycznego?
M.K.: Jestem jedną z ostatnich osób, która tak by powiedziała, bo sam uwielbiam muzykę popularną. Lubię jej słuchać, bawić się przy niej, tańczyć. Jest to jednak repertuar potężny i różnorodny. Znam zatem kilka przykładów, z których niech przywołam po raz kolejny „The Show Must Go On”. To jest właśnie sztuka i to dużo wyższej próby niż niejeden utwór z repertuaru muzyki tak zwanej klasycznej.