Włodek Pawlik, fot. Marek Bałata

wywiady

"Muzyka to sfera wolności, dlatego gram kolędy na fortepianie w mojej autorskiej wersji i niekoniecznie muszę śpiewać". Wywiad z Włodkiem Pawlikiem.

Włodek Pawlik – pianista jazzowy, kompozytor i pedagog. Autor muzyki teatralnej i filmowej. Zwycięzca nagrody GRAMMY 2014 za album „Night in Calisia” (najlepszy album dużego zespołu jazzowego), będąc tym samym pierwszym zwycięzcą tej nagrody w historii polskiego jazzu. O kolędach, ich aranżacjach i o pomysłach na wspieranie kultury muzycznej w Polsce z Włodkiem Pawlikiem rozmawia Anna Kruszyńska.

Anna Kruszyńska: Koncerty kolęd cieszą się dużym zainteresowaniem ze strony melomanów, ale nie tylko. Co takiego niezwykłego jest w kolędach, że przyciągają tylu słuchaczy?

Włodek Pawlik: Są to magiczne melodie. Piosenki bożonarodzeniowe, szczególnie polskie, są piękne – taka jest polska specyfika kolęd. Oczywiście są kolędy angielskie, amerykańskie. Natomiast polskie kolędy, szczególnie te z XIX w. są tak cudowne, urzekające szlachetną prostotą i tak chwytające za serce, że to jest chyba ten magnes. Jestem na sto procent pewien, że Polacy kochają polskie kolędy, dlatego reagują tak spontanicznie, gdy słyszą, że będą one wykonywane.

A.K.: Czym są dla Pana takie koncerty? To taka chwila uspokojenia  w przedświątecznym zabieganiu?

W.P.: Dokładnie tak, jakby Pani odpowiedziała na pytanie, które mi zadała. Wydaje mi się, że tak, że to jest taki moment, kiedy muzyka, słowa, przesłanie kolęd dają nam to, czego na co dzień nie zauważamy – że życie może być piękne, radosne i może być postrzegane bardziej w kategoriach refleksji nad uciekającym czasem. Możemy po prostu na chwilę przystanąć, wsłuchać się w ciszę.  A na pewno kolędy temu służą.

A.K.: Kiedyś wspólne kolędowanie w gronie najbliższych było bardzo częste, a dzisiaj powoli ten zwyczaj zanika. Dlaczego, według Pana, tak się dzieje? A czy Pan często kolęduje w gronie rodzinnym?

W.P.: Wspólnie muzykujemy, ale moja rodzina jest dosyć specyficzna. Wyróżnia się tym, że jest to rodzina stricte muzyczna, jesteśmy zawodowymi muzykami. Ja, moja żona, moje dzieci i w ogóle cała rodzina ze strony żony i mojej. Mam świadomość, że świąteczny czas to czas przeznaczony, aby przebywać ze sobą i cieszyć się, a jest wypierany przez błyskotliwe i często niezbyt interesujące sposoby spędzania wolnego czasu. To jest taki „znak czasu”, w którym żyjemy, ale ja bym tak nie narzekał. Myślę, że polskie społeczeństwo mimo wszystko, a wiem jak jest gdzie indziej, bo mieszkałem poza Polską wiele lat,  ma do tych Świąt olbrzymi sentyment. Niezależnie od czasu, czy to było dwadzieścia, czy trzydzieści lat temu, czy teraz, Święta to jest po prostu taki moment, że w Polsce czujemy je i to jest dla mnie bardzo optymistyczne.

uroczystość wręczenia nagród Grammy, od lewej: Darby Christensen, Włodek Pawlik, Jolanta Pawlik, Keep Sullivan i Marek Dusza “Rzeczpospolita”, fotografia z archiwum artysty

A.K.: Aranżuje Pan na jazzowo kolędy. Jak próbuje Pan „zastąpić” taki element kolędy, jak słowa?

W.P.: Nie aranżuję, ale improwizuję. To nie są zapisane opracowania. Nie wiem, jak dokładnie dzisiaj będzie to brzmiało. Dopiero przy fortepianie okaże się, co z tego wyjdzie. Muzyka to właśnie sfera wolności, dlatego gram kolędy  na fortepianie w mojej autorskiej  wersji i  niekoniecznie muszę śpiewać.

A.K.: Dzisiejszy koncert kolęd gra Pan w Cafe Forte Piano przy siedzibie Banku Zachodniego WBK. Występował Pan również na Lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Czy uważa Pan, że sektor prywatny wystarczająco wspiera polska kulturę, czy jeszcze sporo jest do zrobienia? Czy kultura muzyczna jest w Polsce w ogóle w cenie?

W.P.: Prywatny sektor robi bardzo dużo i może jeszcze więcej, ponieważ wszystko zależy od prostego przełożenia, czyli pewnych ustawowych rozwiązań w państwie, które dadzą prywatnemu sektorowi większą możliwość działania w sferze kultury. Dopóki w Polsce będzie rządziła biurokracja, to opłacalność przedsięwzięć kulturalnych ze strony biznesu będzie taka sobie i biznes będzie to robił incydentalnie i nie na taką skalę, na jaką można by  liczyć. Natomiast na pewno w Polsce jest bardzo wielu fantastycznych ludzi biznesu, którzy potrafią docenić kulturę nie tylko z perspektywy estetycznych doznań, ale również mają świadomość tego, że kultura jest bardzo ważnym czynnikiem  promocyjnym. Przynajmniej ja mam takie doświadczenie z prywatnymi przedsiębiorcami (oczywiście może to jest już taka wyższa półka), ale rzeczywiście mają oni  świadomość, że się uzupełniamy nawzajem. Że poprzez kulturę można też trafić do  bardziej wymagającego klienta.

A.K.: Czy zatem uważa Pan, że wartościową muzykę zawsze należy wspierać, nawet czasami alternatywnymi metodami, czasami poza oficjalnym nurtem instytucjonalnym?

W.P.: Wie Pani, my trochę żyjemy w socjalizmie. Polski system polityczny jest takim przeniesieniem wzorców z Niemiec, ze Skandynawii, jeszcze mamy naleciałości PRL-owskie. Nam się wydaje, że państwo załatwi za nas kulturę. No nie, my sami bądźmy kulturalni.

A.K.: A myśli Pan, że również media mogą odegrać dużą rolę w promowaniu wartościowej muzyki, edukować „muzycznie”?

W.P.: Myślę, że mogą, ale nie muszą. Media możemy sobie sami wymyślić. Jeśli mamy potrzebę stworzenia wokół siebie większej przestrzeni kultury, to twórzmy własne media. Tak jak to jest w Stanach, gdzie jest wolny rynek i nikt nie myśli, że minister kultury, bo tam nie ma ministra i ministerstwa kultury, załatwi za nich potrzebę bycia z wartościową  muzyką na co dzień. A z tego, co wiem w praktyce, amerykański, tzw. przemysł muzyczny jest najbardziej prężnym i najbogatszym na świecie. Właśnie to jest ten paradoks – tam nikt od nikogo, nawet od Baracka Obamy, nie oczekuje tego, że da im patent, glejt na kulturę. Jeżeli czujemy potrzebę w sobie, że kultura jest nam potrzebna, to róbmy wokół siebie wszystko, żeby tak było. Ale nie patrzmy tylko na państwo i na mitycznego pana ministra od kultury, że nam coś załatwi.

A.K.: Czy uważa Pan, że fundacje i organizacje o charakterze kulturalnym są potrzebne?

W.P.: Widocznie są, skoro istnieją. Wierzę w to, że są ludzie, którzy wykraczają swoimi potrzebami poza taką papkę mainstreamu która jest taka, jaka jest. Ale to nie jest wróg. Można na to spojrzeć z tej perspektywy, że to niezbędny element życia codziennego ludzi zabieganych, pracujących od rana do wieczora w pocie czoła i dla nich alternatywą niekoniecznie musi być bardzo wyrafinowana sztuka, czy kontekst kultury, o który nam często chodzi w sferze potrzeb elitarnych. Ale jeżeli już mamy te elity, jeżeli one mają więcej czasu i pieniędzy, to niech same spróbują włożyć, wtłoczyć w życie publiczne  pomysł na to, żeby ta kultura otaczała ich nie tylko z perspektywy obserwatorów. Fundacje maja absolutnie olbrzymi sens, ponieważ one kreują kulturę, nie zależą od tego, co się dzieje w ministerstwach.

A.K.: Przed nami Nowy Rok. Czy z tej okazji życzyłby Pan czegoś słuchaczom i czytelnikom czasopisma MEAKULTURA?

W.P.: Oczywiście. Przede wszystkim spokoju ducha, wyciszenia i zwrócenia uwagi na pozytywne aspekty kultury.  Życzę, żebyśmy w tym czasie dostrzegli w sobie  promyk radości i  światła – i  zobaczyli to, co jest chyba w życiu najistotniejsze –  nadzieję, wiarę w dobro i miłość.

A.K.: Dziękuję za rozmowę.


Włodek Pawlik, fot. Marek Bałata

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć