recenzje

Na pierwszy rzut ucha

Nie ma dla krytyka muzycznego trudniejszego wyzwania, niż ocena nowego utworu po zaledwie jednokrotnym jego wysłuchaniu. Z takim wymagającym zadaniem (a właściwie aż 28 zadaniami, gdyż tylu kompozycji wysłuchaliśmy) przyszło zmierzyć się recenzentom podczas 6. Festiwalu Prawykonań w Katowicach w dniach 17-19 kwietnia. W przypadku wielu kompozycji można było odnieść jednak wrażenie, że już kiedyś je słyszeliśmy.

Ideą przewodnią odbywającego się co dwa lata Festiwalu Prawykonań jest prezentacja utworów polskich twórców, które powstały w ciągu ostatnich siedmiu lat i do tej pory nie były wykonane w Polsce. „Młody wiek” utworu jest zatem jedynym kryterium decydującym o wystawieniu danego dzieła. Przedział wiekowy kompozytorów biorących udział w festiwalu sięgał natomiast ponad pół wieku (najmłodsi reprezentowali rocznik ’89, ci doświadczeni nawet ’37). Ogromna była też różnorodność stylów i technik prezentowanych kompozycji. Z jednej strony Festiwal Prawykonań stanowił zatem doskonałą okazję do zetknięcia się w jednym miejscu ze wszystkimi niemal stylistykami uprawianymi przez polskich kompozytorów. Z drugiej strony często gwałtowne zmiany konwencji kolejnych prezentowanych utworów mogły trochę dezorientować słuchaczy.

Znamienne dla całej imprezy słowa padły podczas pierwszego koncertu, gdy w trakcie wykonania jednej z najciekawszych kompozycji festiwalu, …play them back… Sławomira Wojciechowskiego, jakaś starsza osoba teatralnym szeptem zapytała „To tak brzmi teraz muzyka?”. Pytanie to było jak najbardziej uzasadnione, gdyż utwór na ansambl i elektronikę, złożony w dużej mierze z szeregu poszerzonych technik wydobycia dźwięku (jak choćby uderzenia dłonią w ustnik czy, znana np. z kwartetu Blind Spot tego kompozytora, gra grzebieniem na strunach), prezentował brzmienia niewiarygodne. Często trudno było odróżnić, które dźwięki pochodzą z akustycznych instrumentów, które natomiast są generowane przez elektronikę. Całość zaś przypominała przewijanie zacinającej się taśmy. Na szczęście dla pytającej, podczas pozostałych koncertów zaledwie kilku kompozytorów pokusiło się o równie wyrafinowane poszukiwania brzmieniowe. Program festiwalu  zdominowało natomiast spojrzenie w przeszłość, choć każdy z twórców spoglądał wstecz w odmienny sposób.   

Najbardziej chyba radykalnego zwrotu ku historii dokonał podczas tegorocznego festiwalu przedstawiciel najmłodszego pokolenia, Roman Czura, urodzony w 1989 r. w Darmstadt (sic!), którego kompozycji mogliśmy wysłuchać na sobotnim wieczornym koncercie. W swoim Koncercie fortepianowym Kraftfelder op. 11 czerpał obficie z dorobku romantyzmu, ani na moment nie przypominając sobie o zdobyczach wieku XX, choć według noty programowej na początku utworu miała nawet zostać użyta seria 12-tonowa. Trzeba jednak przyznać, że kompozycja ta była spójnie skonstruowana (w stylu epoki), a niezwykle wirtuozowska partia fortepianu pozwoliła w pełni podziwiać świetną technikę gry Marcina Koziaka. Podobny eklektyzm cechował też utwory wykonane podczas finałowego koncertu: Elegię na wiolonczelę i orkiestrę smyczkową Mikołaja Góreckiego oraz kolejny koncert fortepianowy (a właściwie pierwszą część dyptyku) Retaeh na fortepian, smyczki i perkusję Marka Grucki. O ile pierwszy z wymienionych od początku do końca konsekwentnie prowadził śpiewne, romantyczne frazy bliskie muzyce z Hollywood, którym sprzyjała specyfika instrumentu solowego, o tyle drugi kompozytor początkowo wprowadził nieco poszerzoną tonalność, by ostatecznie również sięgnąć do zwrotów dobrze znanych z muzyki filmowej.

Spośród kompozycji, wykorzystujących bardziej tradycyjny język muzyczny, wyróżnił się III Koncert na trąbkę Hanny Kulenty. Wśród pozostałych utworów zwróconych ku przeszłości, kompozycja ta wypadała najbardziej szczerze – zgodnie z przekonaniami autorki, starającej się nie podlegać modom. Początek kompozycji (frazy łudząco przypominające Ave Maria w wersji na trąbkę i fortepian, a następnie towarzyszące im powtarzane, wznoszące motywy smyczków) mógł wprawdzie wzbudzać konsternację. Przejrzysta forma – o kantylenowych częściach skrajnych i motorycznej części środkowej – pozwalała jednak śledzić pomysły kompozytorki związane z jej „polifonią czasoprzestrzeni”.

Niechlubnym „przebojem” tegorocznego festiwalu okazał się The Motor Poem (Quo vadis homine) Zbigniewa Słowika. Jeśli doszukiwać się w tym utworze jakichś wzorców z przeszłości, to najbliżej byłoby chyba do socrealizmu. W opisie utworu kompozytor przedstawił szczegółowy program, który przedstawiał „historię jednego dnia życia współczesnego, anonimowego człowieka, który żyje szybko i na nic nie ma czasu”. Silnie ilustracyjna (co zresztą było dokładnie wyjaśnione w programie), solidnie osadzona w systemie dur-moll, czteroczęściowa symfonia, a w szczególności dobitny koniec historii – zamierające uderzenia serca (wielki bęben) i ulatująca z ciała dusza (flet) – stanowiły jasne przesłanie dla mas.     

W bardzo interesujący sposób zdobycze historii wykorzystał natomiast Emil Bernard Wojtacki w kompozycji Zefiro Torna na sopran i orkiestrę. Sięgnięcie po tekst Ottavia Rinucciniego było posunięciem o tyleż ryzykownym, że skojarzenia z Monteverdim w kontekście wiersza Zefiro Torna są natychmiastowe. Pewne zakamuflowane reminiscencje muzyki wielkiego poprzednika pojawiły się w przebiegu utworu, całość jednak stanowiła niezwykle barwną mozaikę nieoczywistych brzmień orkiestry oraz balansującej, od samego początku utworu, na górnej granicy skali głosu partii solowej (tu brawa należą się wokalistce Joannie Freszel).

Pozostałe kompozycje przeznaczone na głos nie były już tak odkrywcze. W malinowym chruśniaku – cykl czterech pieśni do wierszy Bolesława Leśmiana na głos z fortepianem Grzegorza Duchnowskiego – przywoływał ducha Młodej Polski. Szkoda, że wspaniałe słowotwórstwo poety nie zostało tu w żaden sposób odzwierciedlone muzycznie. Jedyną próbę „zabawy słowem” kompozytor podjął w drugiej pieśni, motorycznie powtarzając ze zmienną dynamiką słowo „biegną”, co niestety dawało dość komiczny efekt. Po wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego sięgnął natomiast Jacek Domagała w Elegii na głos, klarnet, trąbkę, puzon, skrzypce, altówkę, wiolonczelę i dzwonki, wprowadzając nas w stylistykę ekspresjonizmu. Nie porwały również kompozycje chóralne. Wśród nich uwagę zwracał utwór Justyny Kowalskiej-Lasoń, która wszystko tworzy, wszystko ochrania… na mieszany chór solistów, orkiestrę kameralną i elektronikę. Gęsta, sonorystyczna faktura, ciemne brzmienia być może lepiej sprawdziłyby się w finale jakiejś dużej formy – w pojedynczej kompozycji, grającej bez wytchnienia na bardzo silnych emocjach, nieco przytłaczały.

19.04, godz. 19.30, Prawykonanie Muqarnyas PRASQUALA, fot. Iza Lechowicz

 

Spośród kompozycji „poszukujących”, a przynajmniej mocno osadzonych w teraźniejszości wymienić należy Muqarnyas na akordeon i podwójną orkiestrę w sześciu grupach PRASQUALA. Dzięki przestrzennemu rozstawieniu muzyków, utwór ten doskonale wykorzystywał akustyczne możliwości nowej sali koncertowej NOSPR-u. Efekt krążenia dźwięku w przestrzeni najpierw wprowadziły rozstawione na balkonach instrumenty dęte, pobrzmiewające niekiedy dość orientalnie (co uzasadniać mogła inspiracja kompozytora islamską architekturą). Najbardziej efektownie wypadły „obiegające” salę dookoła dźwięki perkusji (zabieg zastosowany już przez kompozytora w Architekturze światła). Przestrzenne efekty nieco przyćmiewały partię solową, a także gęstą, intensywną warstwę orkiestrową. Świetnie pomyślany był koniec kompozycji – wraz ze stopniowo przygasającymi światłami wyciszała się orkiestra, a pozostały jedynie przypominające bicie dzwonów dźwięki elektroniczne, choć może trochę zawiodła jakość brzmienia samej elektroniki. Zupełnie inne odczucia wzbudzała, wykonana podczas tego samego koncertu, VI Symfonia Oneirophrenia Macieja Jabłońskiego. Odwołująca się już w tytule do konwencji oniryzmu, stanowiła według noty programowej „skrajnie subiektywny świat snu” kompozytora, mało zrozumiały niestety dla słuchaczy. Szczególnie zastanawiające było użycie w III części przekazu audiowizualnego, przy całkowitym zamilknięciu orkiestry, którego trzon stanowiło uporczywie powtarzane zdanie „Wychodząc z domu nakładam swoją niezwykłość”.

Symfonia zbiorów (tu skojarzenia z socrealizmem są niewskazane) Cezarego Duchnowskiego zaczęła się jak wiele koncertów – od irytującego dzwonka telefonu. Kiedy jednak po chwili zabrzmiał kolejny telefon, a na znak dyrygenta jeszcze jeden, oczywistym było, że jest to już część utworu. Problematyka komunikacji społecznej, opisywana w komentarzu do utworu, została nam wyłożona bardzo dosłownie: w warstwie elektronicznej przez dzwoniące komórki, dźwięk połączenia telefonicznego, w partii orkiestry poprzez kłótnię – najpierw „muzyczną” między dwoma zespołami, a w zakończeniu już zupełnie „słowną”. Symbolikę tytułowych zbiorów miał przedstawiać podział orkiestry na trzy grupy i ich stopniowe rozłączanie się – każda z grup zaczynała grać w odmiennym tempie, w czym pomagali dwaj dodatkowi dyrygenci w postaci koncertmistrzów siedzących naprzeciw siebie zespołów.

Dobre wrażenie pozostawiła Hierofania 2 (decoupage) na pięcioro perkusistów, instrumenty dęte i sześć kontrabasów Zbigniewa Bargielskiego, prezentując różnorodne brzmienia perkusyjne. Najpierw zabrzmiały szmery, przesypywanie, stukot drewna, następnie tłumione odgłosy metalu, i bardziej przenikliwe uderzenia – zmiany te następowały bardzo płynnie, a dźwięk okrążał całą scenę pomiędzy piątką perkusistów. Stopniowo brzmienia te uległy urytmizowaniu – partia perkusji skupiła się wokół różnych instrumentów membranowych – wprowadzając skojarzenia z jakimś pierwotnym rytuałem. Poszukiwania barwowe cechowały też Kompozycję z ruchomym tłem Zofii Dowgiałło, Sfex na akordeon i wiolonczelę Jana Duszyńskiego oraz Air Stanisława Bromboszcza, choć zabrakło w nich nieco pomysłu na rozwinięcie. W Air na zespół instrumentalny i media elektroniczne dodatkowo przeszkadzała warstwa audiowizualna, polegająca na wyświetlaniu tekstu wiersza E.  E. Cumingsa i odczytywaniu go przez lektorów (najpierw w oryginale, następnie w polskim przekładzie). Szczególną dbałością o barwę odznaczała się również, kontemplacyjna Muzyka światła i półcienia Krzysztofa Meyera, która zwieńczyła cały festiwal.

18.04, godz. 12.00, Mechanofaktura Artura Zagajewskiego w wykonaniu Zespołu Kwartludium, fot. Iza Lechowicz 

 

Wśród utworów kameralnych uwagę przykuwała jeszcze Mechanofaktura na skrzypce, klarnet, perkusję, fortepian i elektronikę Artura Zagajewskiego. Wykonywane w zawrotnym tempie, mechaniczne repetycje prostych motywów oraz „cmokanie” i „bulgotanie” klarnetu basowego łączyły się tu z elektronicznymi brzmieniami bliskimi muzyce klubowej, włączanymi przez każdego z wykonawców z osobna. Gdy w drugiej części tempo znacząco spadło całość zyskała raczej parodiowy wydźwięk, szczególnie elektronika, która niebezpiecznie zbliżyła się do stylistyki disco.

Podczas tegorocznego festiwalu pojawiło się zatem kilka obiecujących kompozycji (m.in. wspominane już …play them back…, Muqarnyas). Prawdziwą perełką był natomiast utwór erschallen na kontrabas i orkiestrę Andrzeja Kwiecińskiego (zestawiony niefortunnie na jednym koncercie z The Motor Poem). Początku tej niezwykle wyciszonej, wbrew tytułowi (erschallen – z niem. „rozbrzmiewać”), kompozycji raczej domyślaliśmy się, niż słyszeliśmy – były to bowiem flażoletowe brzmienia kontrabasu, grane na granicy słyszalności. Powoli rozwijająca się struktura, zbudowana z szumów – szelest folii, „polerowanie” membran bębnów, bezdźwięczne dmuchanie w instrumenty dęte – przerywana była niekiedy przez nagłe, głuche uderzenia fortepianu. Stopniowo narastająca narracja przerodziła się w rozedrgane, burdonowe tło dla partii solowej, by po chwili znów zniknąć w zupełniej ciszy. Szkoda tylko, że ten subtelny utwór został praktycznie „wykaszlany” przez publiczność.   

19.04, godz. 12.00, erschallen Andrzeja Kwiecińskiego, fot. Bartek Barczyk     

 

Niezapomnianych wrażeń dostarczała również uważna lektura książki programowej. Barwność komentarzy niekiedy przewyższała oryginalność samych utworów. Absolutne mistrzostwo w dziedzinie opisu osiągnął Cezary Duchnowski powołując się, w zakończeniu swojej wypowiedzi, na złotą myśl Paulo Coelho. O ile w przypadku tego kompozytora można dopatrywać się w tym raczej żartu, o tyle opis/program utworu The Motor Poem (Quo vadis homine) – niosący głębokie przesłanie, a wręcz przestrogę dla współczesnego człowieka – był potraktowany śmiertelnie (sic!) poważnie. Ciekawie wypadała też konfrontacja technicznych opisów z rzeczywistym brzmieniem kompozycji. Szczególnie uderzała „ascetyczność w materiale” (jak podawał kompozytor) wykorzystanym w Koncercie fortepianowym Czury, który pod względem bogactwa instrumentacji i użytych motywów mógłby spokojnie konkurować z koncertami Rachmaninowa.

Paradoksalnie często mało urozmaicone kompozycje podziwiać mogliśmy w znakomitych wykonaniach – co być może nieco niwelowało negatywne odczucia. Oprócz wspaniałych zespołów (NOSPR, Orkiestra Muzyki Nowej, AUKSO, Camerata Silesia, Kwartet Śląski, Kwartludium) wystąpili też świetni soliści (m.in. wspominani już Marcin Koziak, Joanna Freszel, a także Marco Blaauw w Koncercie na trąbkę, duet Magdalena Bojanowicz i Maciej Frąckiewicz). Piorunujące wrażenie robiła również nowa siedziba NOSPR-u – zarówno jej akustyka, jak też wygląd.

Wracając jednak do samych prawykonań… Należy pamiętać, że powyższe wrażenia są wynikiem zaledwie jednorazowego wysłuchania wymienionych kompozycji. Z przykrością muszę jednak przyznać, że tylko kilka, z aż 28 utworów zaprezentowanych na 6. Festiwalu Prawykonań chciałabym usłyszeć ponownie.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć