fot. Mika Baumeister (unsplash.com)

felietony

Najpotężniejszy dźwięk, którego nie słychać

Czym właściwie jest cisza? Czy to po prostu brak dźwięku? A może rodzaj dźwięku, którego jeszcze nie potrafimy opisać – zjawisko niemal mityczne niczym marchewka zawieszona na patyku? Coś, do czego nieustannie zmierzamy, choć nigdy nie osiągamy?

Z punktu widzenia fizyki cisza istnieje tylko tam, gdzie nie ma ośrodka zdolnego do przenoszenia drgań – czyli w próżni kosmosu. Ale na ziemi cisza nigdy nie jest absolutna. Nawet w pozornym bezruchu – w sali koncertowej, w kościele, na scenie – zawsze coś się dzieje. Szmer garderoby, oddech widza, cichy pogłos pomieszczenia. Dla realizatora dźwięku cisza nie jest więc pustką, ale szczególną formą obecności.

W mojej pracy to właśnie cisza bywa momentem największego napięcia. Czas między dwoma nutami, pauza zawieszona w przestrzeni nie jest brakiem akcji, lecz jej kulminacją. Cisza, choć wydaje się głucha, potrafi powiedzieć więcej niż tysiąc słów. Jest niczym rubin w królewskiej koronie – subtelna i niezastąpiona; delikatna, ale przeszywająca.

Podczas każdego koncertu możemy wyróżnić kilka rodzajów ciszy. Jedna pojawia się zaraz po powitalnych brawach – napięta i oczekująca. Publiczność milknie z ciekawości, artyści z drżeniem w sercu przygotowują się do pierwszego dźwięku. To moment największego skupienia. Inną, która wybrzmienwa w trakcie utworu, tworzą wszystkie pauzy, cezury, zatrzymania pozwalające muzyce oddychać. Dają słuchaczowi czas na refleksję. Cisza staje się wówczas przecinkiem, kropką, czasem nawet wykrzyknikiem w zdaniu pisanym dźwiękami.

Pamiętam pewien wieczór, gdy realizowałem oratorium w zabytkowym kościele. Orkiestra, chór, soliści, żar lamp, wszystko potęgująca akustyka i kończące dzieło solo fletu. Ostatni dźwięk wybrzmiał… Zapadła cisza.

Jednak to nie była zwykła cisza.

To była TA cisza – rezonująca z wnętrzem słuchacza. Cisza, która zapiera dech. Cisza, której nikt nie śmiał przerwać oklaskami. Kilkaset osób zamkniętych w jednym, transcendentnym doświadczeniu. To nie był przypadek. To efekt pracy muzyków, akustyki, przestrzeni, emocji, świateł i, tak, także mojej pracy jako realizatora.

W czasach nieustannego szumu – newsów, playlist, reklam, dźwięków miasta – cisza staje się luksusem. Dlatego ludzie tak chętnie uciekają na łono natury: w lasy, nad jeziora, w góry. Tam, gdzie można wreszcie usłyszeć siebie.

Cisza uczy pokory. A tej, niestety, coraz częściej nam brakuje. I jakoś dziwnie się ostatnio składa, że najgłośniej krzyczą ci, którzy nie mają nic do powiedzenia. A to przecież w ciszy dojrzewa mądrość – tam, gdzie można pomyśleć, uporządkować chaos, znaleźć sens.

To cisza daje energię. To w niej podejmujemy najważniejsze decyzje. To dzięki niej koncert nabiera mocy, a nie dzięki samemu nagłośnieniu – bo czym byłby dźwięk bez ciszy, a cisza bez dźwięku? Rozpatrywanie życia bez kontekstu zawsze prowadzi do jednej konkluzji – że to wszystko nie ma sensu. A później słyszymy, jak mówią, że szukają siebie, swojej drogi, miejsca na ziemi. Prawda jest taka, że tak jak dźwięk szuka ciszy, tak ludzie szukają kontekstu własnego życia. Dla jednych będzie to rodzina, dla innych praca, a dla jeszcze innych możliwość dania ludziom momentu oderwania od codziennego biegu grą dźwiękiem i ciszą.

Dlatego jako realizator nie boję się ciszy. Wręcz przeciwnie – staram się ją celebrować. Zamiast „kręcić gałkami”, by coś wypełnić, wolę zostawić przestrzeń nienaruszoną, bo czasem nie dodając nic, daję najwięcej.

Bo cisza nie jest luką techniczną. Jest świadomą decyzją artystyczną.

Na koniec zostawię Państwa z myślą Paula Claudela, która ostatnio mi towarzyszy – zarówno za konsoletą, jak i w życiu: „Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza”.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć