Autor zdjęcia: Jerzy Osiennik

wywiady

Nasta Niakrasava – "Żywie Bialarus!"

Wywiad z Nastą Niakrasavą, białoruską wokalistką folkową, która opowiada o początkach swojej kariery muzycznej, inspiracjach oraz o tym, w jaki sposób muzyka może pełnić rolę języka walki o wolność.

Karolina Kolinek:  Obecnie jesteś jedną z najchętniej zapraszanych do współpracy wokalistek z kręgu muzyki folkowej, śpiewasz z zespołem FolkRoll i R.U.T.A. A co było wcześniej – skąd wzięła się w Twoim życiu muzyka?

Nasta Niakrasava:  Bez przesady, nie jestem najczęściej zapraszaną wokalistką, bo jest wiele osób, które udzielają się jeszcze bardziej i znacznie częściej. Faktycznie, mam za sobą kilka występów z innymi zespołami, z którymi występowałam gościnnie, ale obecnie pracuję tylko ze swoim białoruskim zespołem FolkRoll i współpracuję z R.U.T.A.. A co do moich muzycznych początków, to mimo, że nie pochodzę z muzycznej rodziny, muzyka towarzyszyła mi od zawsze. W domu zawsze były płyty, a moja mama amatorsko grywała na różnych instrumentach. Zaczęłam śpiewać w wieku 11 lat i wtedy trafiłam do dziecięcego zespołu muzyki ludowej w swoim rodzinnym mieście. I tak się zaczęła moja droga – najpierw do muzyki ludowej, a potem folkowej.

KK: Czyli muzyki dość niszowej…

NN:  Tak, muzyka folkowa zajmuje niszową pozycję, ale, choć grono jej wykonawców jest niezbyt liczne, to jej miłośników jest całkiem sporo. Myślę, że żadna inna muzyka nie ma tak szerokich horyzontów jak folk, ponieważ tu się spotyka wschód i zachód, współczesna muzyka i ludowa, klasyka i muzyka popularna, elektronika i instrumenty rekonstruowane rodem ze średniowiecza. Jest to muzyka, która przemawia współczesnym językiem, ale opiera o tradycję, o stare uniwersalne prawdy – dlatego ten styl jest tak pociągający.

KK:  Wiem, że w szkole muzycznej grałaś na cymbałach. Dla Polaków, którzy kojarzą ten instrument głównie z koncertem Jankiela z “Pana Tadeusza”, może się to wydawać nieco nietypowe. Czy to znaczy, że na Białorusi jest to instrument koncertowy?

NN:  To prawda, na Białorusi cymbały to instrument akademicki, na którym gry naucza się i w szkole muzycznej i w konserwatorium. Gra się na nim klasykę, utwory popularne, więc jest to taki powszechny, normalny instrument jak każdy inny. A w Polsce, co ciekawe, często myli się cymbały i cymbałki, które należą do zupełnie innej grupy instrumentów. Cymbały to instrument strunowy, a cymbałki to idiofon. Trzeba pamiętać, że jest to instrument ludowy, który został przyjęty do muzyki poważnej, klasycznej. Został nieco przerobiony, dopracowany, ma 3 oktawy.

KK:  Czyli jest to instrument solowy?

NN:  Tak, głównie solowy, chociaż spotyka się często orkiestry instrumentów ludowych i w takiej orkiestrze może występować kilka cymbałów, bałałajka, bas-bałałajka i inne instrumenty ludowe.

KK:  I ty ukończyłaś szkołę właśnie w klasie cymbałów, grałaś na nich recitale, małe koncerty…

NN:  Dla cymbałów… [śmiech]. Tak, grałam Bacha, Mozarta, Vivaldiego. Ale mamy na Białorusi lepsze cymbalistki. W tym roku, w warszawskiej filharmonii występowała Veranika Pradzied i myślę, że to jest dobry sposób, żeby ludzie więcej się dowiedzieli o tym instrumencie.

KK:  Czy mogłabyś opowiedzieć o swoich muzycznych inspiracjach?

NN:  Może to się wydawać dziwne albo wręcz banalne, ale bardzo lubię słuchać w domu archiwalnych nagrań muzyki tradycyjnej. Ale też cenię Bartóka i Strawińskiego, ich kunszt interpretacji muzyku ludowej, wyszczególnianie pewnych elementów charakterystycznych dla muzyki rosyjskiej, rumuńskiej, węgierskiej i piękne połączenie z kontekstem współczesnym. Lubię też jazz, kiedyś próbowałam… ale teraz tylko słucham. W końcu jazz wyrósł z muzyki ludowej i jazzowe techniki wokalne są podobne do technik tradycyjnych śpiewów białoruskich. Podobna jest emisja głosu, pracują podobne grupy mięśni. To podobieństwo wykorzystywałam w moim poprzednich projektach. Zespołem, który w bardzo  oryginalny sposób łączy jazz i rosyjski folklor jest Zventa Zventana. Wysoko cenię twórczość Inny Żełannej, która w bardzo udany sposób łączy rosyjską ludową pieśń z rockiem. Inspiruje mnie też muzyka Azji, w której jest dużo improwizacji, ogromne znaczenie ma kontakt między członkami zespołu i mistrzostwo lidera – to jest bardzo ciekawe.

Autor zdjęcia: Andrej Kmit.

KK:  Rozwijasz się także naukowo studiując muzykologię. Czy wiedza z zakresu historii muzyki klasycznej ma wpływ na muzykę, którą tworzysz?

NN:  Na pewno, bo przecież każdemu muzykowi wykształcenie daje większe możliwości i otwiera horyzonty. Dużo się dowiaduję na studiach i to też mnie inspiruje. Gdy uczyłam się w szkole drugiego stopnia w Mińsku, pierwszy raz usłyszałam Schnittke’go i Schönberga – pomyślałam wtedy, że chciałabym połączyć muzykę ludową i współczesną, która brzmiała dla mnie zupełnie nieporównywalnie z niczym, była bardzo niepojęta, dziwna, było w niej dużo dysonansów. Pamiętam, że jeszcze wtedy nie miałam dużo literatury białorusko czy rosyjskojęzycznej, która by w przystępny sposób tłumaczyła, co się dzieje w muzyce, jak wtedy mi się wydawało, bardzo współczesnej. A potem okazało się, że to przecież początek XX wieku…

KK:  Czyli już 100 lat temu…

NN:  Dokładnie, czyli nie była to wcale taka współczesna muzyka… Ale zainspirowało nas to do myślelenia o tworzeniu takiej muzyki, która opierałaby się na muzyce ludowej, białoruskiej, tradycyjnej, ale też czerpałaby z osiągnięć szkoły kompozytorskiej XX wieku. I tak, w 2008 roku, narodził się FolkRoll – zespół, który w swojej tworczości stara się łączyć muzykę poważną z muzyką ludową. Plonem tej pracy jest płyta Vir (wydana w zeszłym roku przez Polskie Radio). 

KK:  A co z instrumentami? Czy łączycie instrumenty ludowe ze współczesnymi?

NN:  Co dziwne, tam nie ma żadnego instrumentu ludowego, tylko: gitara klasyczna, skrzypce, altówka, kontrabas, klarnet i wokal. I z tych wszystkich elementów tylko wokal jest nośnikiem treści ludowej, czasem aranżacje przesiąknięte są motywami białoruskimi. Muzycy FolkRoll-u to studenci bądź absolwenci Konserwatorium w Mińsku, którzy w swoich aranżacjach z chęcią wykorzystują brzmienie klasycznych instrumentów i akademicką precyzję. Ja wychodzę im naprzeciw ze swoimi doświadczeniami “tradycyjnymi” i tak spotykamy się w pół drogi.

KK:  Masz na myśli jakieś konkretne pieśni, np. obrzędowe, z którymi miałaś do czynienia w dzieciństwie na Białorusi?

NN:  W dzieciństwie niestety nie słyszałam takich pieśni, ale kiedy zaczęła się moja przygoda w dziecięcym zespole pieśni ludowej poznałam muzykę tradycyjną. W szkole i na studiach poznawałam dorobek badaczy tej muzyki, etnomuzykologów. I tak zaczęłam uczyć się śpiewać te pieśni, transkrybować je, a później jeździłam na badania terenowe, by je nagrywać. Zasób tego repertuaru powiększał się z każdym rokiem. Na płycie Vir pojawiają się różne utwory: i obrzędowe, i pieśni liryczne i dziecięce. Nie wybraliśmy jakiegoś jednego kierunku, chociaż możliwe, że będziemy mieli w planach jakąś płytę tematyczną, powiedzmy tylko z obrzędu weselnego. To by było ciekawe, ale nie chcę nic zdradzać, bo czeka nas jeszcze dużo pracy.

KK:  Czy taka forma zderzenia tych pieśni z muzyką współczesną jest jakimś sposobem ich ocelenia od zapomnienia, bo dzięki temu muzyka ludowa jest na nowo odkrywana?

NN:  Jest to jeden ze sposobów popularyzowania tradycji “korzennych”. I tak jak już wspominałam, jest to mówienie współczesnym językiem o odwiecznych prawdach – zmieniamy formę, a przekaz pozostaje ten sam. Dostosowujemy się do naszych czasów, zmienia się nasza percepcja, zmienia się słuchacz, zmienia się otoczenie, zmieniło się nawet miejsce – teraz muzyka tradycyjna brzmi w sali koncertowej, zaczyna funkcjonować w nowym kontekście – dlatego ja nie widzę nic złego w tym, żeby nadawać jej nowe formy. Rzeczywiście, to w pewnym sensie ocala ją od zapomnienia, a z drugiej strony powoduje też większe zainteresowanie ludzi, którzy nie zwróciliby się bezpośrednio do muzyki źródłowej.

KK:  W swojej twórczości nie tylko łączysz różne gatunki, ale również zajmujesz się rekonstrukcją pieśnijak oceniasz zainteresowanie słuchaczy takimi reliktami?

NN:  Ludzie przychodzą słuchajać i takiej muzyki. Wydaje mi się, że człowiek współcześnie ma tyle różnych zajęć, że poszukuje odskoczni, czegoś czego na co dzień nie usłyszy. Nie zapominajmy też o magicznym albo metafizycznym aspekcie pieśni ludowych. Myślę, że potrzebujemy kontaktu z muzyką ludową, ponieważ mamy gdzieś w świadomości, że odnosi się do jakiejś tradycji, do jakiejś magii i wcześniej pełniła jakąś funkcję. Niektórzy współcześni wykonawcy potrafią tak ją przekazać (a nawet wypełnić nowym sensem), że magia znowu działa. Ludzie zaczynają dzięki temu odkrywać swoją tradycję i sięgają głębiej. Słyszą pieśń, a później – znamy takie przypadki – pytają skąd ją wzięliśmy. I tak się zaczyna podróżowanie w swoją przeszłość.

KK:  Z zespołem R.U.T.A. wykorzystujecie pieśni śpiewane wcześniej przez uciskane warstwy społeczne. Dzisiaj mówienie o wyzysku klas jest już nie na miejscu, ale wciąż istnieją ludzie, którzy są tłamszeni przez rzeczywistość polityczną. Czy ta muzyka mówi także coś o współczesnym świecie?

NN:  Tak, publiczność świetnie reaguje na nasze piosenki, widać, że się w pewnym sensie utożsamiają z tym o czym śpiewamy. Oczywiście współcześnie nie ma już w Polsce niewolnictwa, ale pewnego rodzaju zniewolenie zostało. Strach przed bezrobociem czy wiszące nad głowa kredyty powodują, że często ludzie są zmuszani do pracy ponadwymiarowej, czasem bez wynagrodzenia. Połączenie tych starych pieśni z niedawnym buntem przeciwko komunizmowi (którego muzycznym symbolem jest punk rock), powoduje, że dawne teksty odczytujemy na nowo i znajdujemy w nich odniesienia do współczesności. Chcemy pokazać młodym ludziom, że obalenie komuny to nie koniec historii, że nadal jest co zmieniać i przeciwko czemu się buntować. Wokół nas jest wiele problemów, nierówności i niesprawiedliwości. W swoich pieśniach mówimy, że nie wolno się poddać, że trzeba walczyć o swoje prawa. I nie chodzi tylko o sprawy materialne czy bytowe. Szkoda na przykład, że są likwidowane centra niezależnej kultury takie jak squat Elba czy Nowy Wspaniały Świat. Dostęp do kultury nie może zależeć od pieniędzy.

KK:  Mam wrażenie, że w Polsce trochę już zapominamy o tym, jak to jest, kiedy nie ma wolności… A jak jest na Białorusi?

NN:  Na Białorusi nie dostaje się pozwolenia na manifestację, jak w Polsce, bo zgłosiło się taką chęć trzy dni wcześniej. Młodzi ludzie coraz bardziej zwracają na to uwagę, a artyści walczą, więc trafiają na „czarne listy”. Niby nigdzie nie ma oficjalnej informacji, że zespół jest zakazany, ale w praktyce nie może on grać koncertów. Kiedy bilety są już sprzedane, dwa dni przed koncertem albo nawet tego samego dnia, nagle przychodzi np. hydraulik i mówi, że pomieszczenie nie jest w dobrym stanie i trzeba odwołać występ. Oczywiście nie ma mowy o rekompensacie, a organizator koncertu ponosi ogromne straty. Po dwóch, trzech takich wpadkach nie ma więcej ochoty zajmować się muzyką “zaangażowaną”.

KK:  Ale część artystów i tak staje po właściwej stronie?

NN:  Oczywiście, mimo, iż płaca za to wysoką cenę. Tak jak w Polsce w czasach, gdy nie wszystko można było powiedzieć otwarcie, mówiłi się wiele poprzez muzykę czy metaforyczne teksty. Na Białorusi muzycy, artyści plastycy czy grupy teatralne, które jeżdżą po całym świecie (np. Wolny Teatr), informują o problemach społecznych. Wciąż więc ta walka trwa.

KK:  Występowaliście ostatnio w Londynie – czy ludzie są tam w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której koncert może się nie odbyć, bo władza tego nie chce? Rozumieją takie problemy?

NN:  Nie wiem czy są świadomi szczegółów, ale na koncertach w Polsce, w Niemczech czy w Londynie zawsze przed pierwszym białoruskim utworem odnoszę się do tekstów, które śpiewamy. Mówię, że o swoją wolność na Białorusi jeszcze wciąż walczymy. Wtedy publiczność mnie bardzo popiera, krzyczy, robi się duży hałas. Pamiętam, że kiedy nie tak dawno występowaliśmy we Wrocławiu ludzie zaczęli skandować Żywie Bialarusm, za co na Białorusi można trafić do aresztu. W Mińsku rzadko się je wypowiada na głos, a oni tam zaczęli krzyczeć! Poczułam wtedy taka niesamowitą solidarność. Ci ludzie rozumieli czym jest wolność i jak bardzo jej na Białorusi potrzebujemy. Myślę, że szczególnie ludzie w Polsce, w Czechach i w innych byłych krajach komunistycznych dokładnie wiedzą czym jest brak wolności i jakie wartości niesie – mimo wielu wad – demokracja.

KK:  A jak czujesz się w Polsce? Mieszkasz tu już trzy lata, jak oceniasz Polaków?

NN:  Dobrze się czuję w Polsce, ale tęsknię też za tym, co zostawiłam, szczególnie za przyjaciółmi. Bardzo dużo dobrego w moim życiu wiąże się z Białorusią – to jest mój kraj, moja ojczyzna i zawsze będę Białorusinką. I choć tęsknię, to pobyt w Polsce dobrze na mnie wpłynął, bardzo dużo się nauczyłam, poza tym lubię Warszawę i bardzo się cieszę, że poznałam tutejsze środowisko ludzi kultury. Tu jest masa możliwości, koncertów, imprez – szczególnie dużo w czasie sesji, więc jest ciężko wybrać! [śmiech].

KK:  Na co dzień jesteś skromną, uśmiechniętą studentką. Na estradzie pokazujesz całą gamę emocji. Czy muzyka jest językiem, który ma dla Ciebie największą siłę ekspresji?

NN:  Próbowałam różnych dziedzin, i rysowania, i teatru, i tańca, ale chyba najlepsza jestem w śpiewaniu [śmiech], więc wybrałam sobie tę sferę, w której najpełniej się wyrażam. To też nie jest moja codzienność, bo trudno, żebym w życiu była taka, jaka jestem na scenie. Nikt by ze mną nie wytrzymał i mnie też byłoby ciężko, bo jednak wyjście na scenę wiąże się z ogromnym wyładowaniem energii, emocji. A jeśli chodzi o studiowanie, to wydaje mi się, że każdy wyraża się na swój sposób, bo przecież nauka, pisanie książek to też jest wyrażanie emocji i wymaga dużo, dużo energii i wielu starań, przygotowań. Praca naukowca jest bardziej skromna – efekt widać dopiero na końcu, a dużo czasu trzeba spędzić samemu, gdzie możesz być tylko ty ze swoimi myślami. Z estradą jest inaczej niż z nauką – wychodzisz na scenę i wszystko dzieje się tu i teraz.

KK:  Na koniec, czy mogłabyś zdradzić gdzie będzie można Cię usłyszeć w te wakacje? Czy szykują się jakieś nowe projekty?

NN: W Krakowie wystąpię z R.U.T.A., bowiem na 21 lipca zaplanowana jest premiera naszej nowej płyty R.U.T.A. Na Uschod. Wolność albo śmierć – groźny tytuł [śmiech]. Jest to płyta o mocnym ładunku energetycznym, znalazły się na niej teksty mówiące o buncie i niedoli na terenach Białorusi i Ukrainy, połączone z punkową energią wokalu Gumy i Robala, którzy nawet śpiewają po białorusku [śmiech]. Nad wszystkim czuwa Maciej Szajkowski. Do płyty będzie dołączona książeczka, albo raczej do książeczki płyta, bo liczy aż 120 stron! Znajdzie się tam mnóstwo artykułów, m. in. eseje Jacka Podsiadły i profesora Daniela Bevois. Do Krakowa przyjeżdża też zespół Kviecień z Białorusi (rekonstruujący pieśni i tańce), a wraz z nim trzech świetnych muzyków (dudziarz, skrzypek i bębniarz), którzy bują też instrumenty. 23 lipca zrobimy razem warsztaty pieśni i tańców białoruskich. Zapraszamy więc wszystkich czytelników czasopisma MEAKULTURA do Krakowa na festiwal Rozstaje:

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć