OD REDAKCJI: Z BOVSKĄ, czyli Magdą Grabowską-Wacławek rozmawiamy przy okazji Konkursu 30/30 na najlepszą okładkę płytową, którego w tym roku jest jurorką.
BOVSKA – wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów, artystka wizualna i performerka. Pisze i śpiewa swoje piosenki, a oprócz tego dużo rysuje. Jej debiutancki album Kaktus w 2016 r. został okrzyknięty „świeżym oddechem” na polskim rynku muzycznym. Najnowsza płyta, Dzika, jest określana jako muzyczny manifest kobiecości. Artystka jest ceniona za różnorodność, przemyślaną konwencję i charakterystyczny styl. BOVSKA pracuje i mieszka w Warszawie.
_____
Monika Targowska: Ukończyła Pani Wydział Grafiki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w Pracowni Projektowania Książki, a w tym roku jest Pani jurorką w Konkursie 30/30 na najlepszą okładkę płytową. Jak wiele wspólnego ma ze sobą projektowanie okładki płyty oraz książki?
BOVSKA: Ma wiele wspólnego. Na ASP uczy się przede wszystkim myślenia o projektowaniu. Projektowanie płyty jest projektowaniem obiektu fizycznego (wciąż jeszcze), który, w moim przekonaniu, zarówno musi korespondować z muzyką, jak również służyć odbiorcy, by ten mógł wchodzić głębiej w świat artysty, po którego album sięga. Projekt opakowania płyty jest czymś nieco bardziej uwolnionym – elementem albumu może być np. książka, u mnie tak stało się w przypadku płyty Sorrento. Można zaskoczyć samą formą opakowania lub narzucić sobie wiele ograniczeń. Można wszystko. Trzeba jednak pomyśleć w szerszym kontekście o tym, by materiał graficzny i zdjęcia opowiadały jakąś historię, wywoływały emocje, uzupełniały się z muzyką lub budowały dodatkową warstwę do interpretacji -–dopełniały i wzmacniały przekaz albumu.
Ewa Stankiewicz: Czy studia graficzne wpłynęły na Pani podejście do muzyki?
B.: Nie widzę takiego bezpośredniego przełożenia 1:1. Myślę, że znacząco wpłynęły na moje kształtowanie się jako osoby dorastającej na gruncie artystycznym, wśród wspaniałych towarzyszy tej podróży. Miałam partnerów do rozwijania najróżniejszych pomysłów artystycznych w trakcie studiów. To był czas poszukiwań, a także, jak teraz o tym myślę, pewnej beztroski. Wspominam go bardzo dobrze. Te studia, jak również na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina, dały mi rodzaj kotwicy i bezpieczne miejsce do eksperymentów. Tam narodziła się moja odwaga do realizacji własnych pomysłów. To chyba najważniejsze.
E.S.: Okładka której płyty jest dla Pani kultowa i dlaczego?
B.: Nie ma jednej dla mnie kultowej okładki płyty. Od dłuższego czasu oglądam je bardziej jako projektantka niż jako odbiorczyni. Bardziej niż okładki kultowe są dla mnie pewne albumy, z którymi łączy się mój czas dorastania, np. Thriller Michaela Jacksona, Nevermind Nirvany, czy Californication Red Hot Chilli Peppers. Nie pomijając również Beatlesów czy Queen.
E.S.: Co Pani będzie szczególnie doceniać w przypadku konkursowych okładek? Jest Pani srogą jurorką czy raczej empatyczną?
B.: Konkurs to sprawa naprawdę trudna. Sama w życiu codziennym często uciekam od oceny, lubię raczej zauważać rzeczy, które w ludziach czy rzeczach są piękne. Jednak w przypadku bycia jurorką nie da się tego uniknąć. Bardzo lubię pracę w jury 30/30, ponieważ nas, jurorów, jest tam bardzo wielu. Każdy z zupełnie innym zapleczem i z innego punktu spogląda na te same okładki. Czekam na te spotkania, bo jestem ciekawa opinii kolegów i lubię nasze dyskusje. Jest wiele elementów, które można ocenić w pewnym sensie obiektywnie, np. warsztat, jakość wykonania projektu (szczególnie w przypadku projektów zgłoszonych do konkursu edytorialowego), jednak już jeśli chodzi o styl, możemy mieć często różne zdania.
Szukam projektów, które mnie w jakiś sposób poruszają, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Działają na moje emocje. Potrafię docenić projekt, który zupełnie nie jest w mojej estetyce i guście, jednak widzę jego siłę i kunszt.
Reasumując, staram się być krytyczna w rozsądny sposób i spoglądać na wiele aspektów projektu.
M.T.: Patrząc na Pani twórczość, można odnieść wrażenie, że jest Pani artystką „kompletną”. Pisze Pani teksty, wykonuje piosenki, reżyseruje swoje teledyski, zajmuje się produkcją oraz projektowaniem okładek swoich płyt. Na ile jest to praca konceptualna, zaplanowana, a na ile maksymalne otwarcie się na odbiorcę?
B.: Projektuję swoje płyty, faktycznie. Jestem swoim własnym „art directorem”. Każdy z moich albumów jest pewnego rodzaju konceptem, który przeprowadzam konsekwentnie, stwarzając go od muzyki, tekstu i własnego wizerunku, po formy wizualne. Otaczam się wspaniałymi twórcami i współtworzę z nimi swoją muzykę i klipy. Dotyczy to reżyserów, operatorów, Archie Shevskiego, z którym ostatnio razem piszemy piosenki, ogromnie ważna jest też rola producenta muzycznego. W procesie twórczym myślę przede wszystkim o tym, o czym jest utwór i czy wywołuje emocje we mnie. Bo piosenki traktują o emocjach i potrafią do nich dotrzeć szybciej niż słowo. Taką moc ma muzyka. Piosenka to szczególna forma, gdzie słowo i muzyka są ze sobą zespolone. Właśnie o tym połączeniu myślę. Uwielbiam ten proces, choć bywa on niezwykle męczący i żmudny. Czasem jednak, jakby w nagrodę za ciężką pracę, piosenka wydarza się dosłownie w chwilę.
E.S.: Otrzymała Pani wiele prestiżowych nagród muzycznych, w tym nagrodę dziennikarzy na tegorocznym Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, nominacje Fryderyków i MTV Europe Music Awards. Czy te wyróżnienia zmieniły coś w Pani postrzeganiu siebie jako artystki/muzyka/kobiety?
B.: Nie zmieniły. Oczywiście nagrody i wyróżnienia to rzeczy bardzo miłe, ale nie zmieniają nic w pracy twórczej. Stanowią miłe przystanki, które dają przyjemność. Bardzo sobie cenię nagrody, które otrzymałam, m.in. w Konkursie 30/30 czy ostatnio nagrodę w Opolu.
E.S.: W Pani twórczości docenia się oryginalną kreację, mix gatunkowy, poruszające teksty, tak naprawdę każdy może znaleźć w niej coś dla siebie. Czy w warunkach koncertowych widać tę różnorodność wśród Pani publiczności?
B.: Nie wiem, czy każdy… Chyba jednak nie każdy i to jest okej. Nie da się być dla wszystkich i nawet do tego nie aspiruję. Myślę, że każdy artysta musi znaleźć swoją niszę. Bardzo szanuję swoich odbiorców, doceniam to, że chcą kupić bilet i przyjść na mój koncert. Poświęcenie swojego czasu, by spotkać się ze mną na koncercie, uważam za coś absolutnie wyjątkowego, bo czas jest zupełnie bezcenny. Wydałam już 5 albumów i pracuję nad kolejnym. Właśnie ukazał się mój najnowszy singiel Płonie Las. Od Kaktusa minęło już 8 lat. Moja twórczość ewoluowała, ale piosenki wciąż żyją swoim życiem, dlatego odbiorca wydaje się być różnorodny. Jeśli miał 20 lat, to teraz ma 28… Czas płynie zdecydowanie za szybko.
M.T: W nawiązaniu do tytułu ostatniej płyty – czym jest dla Pani artystyczna dzikość?
B.: Dzika to uwolnienie. Poczucie wolności. Im szybciej artysta zda sobie sprawę z tego, że jest wolny od konwenansów, stereotypowego myślenia o wizerunku, wolny w komponowaniu piosenek czy w pisaniu tekstów, tym szybciej dojdzie tam, dokąd zmierza. To uwolni jego sztukę i pozwoli mu spać spokojniej.