OD REDAKCJI: W najnowszym numerze MEAKULTURA.pl Dorota Relidzyńska rozmawia z organistą i muzykologiem dr. hab. Michałem Szostakiem o największym i najbardziej skomplikowanym instrumencie – organach. Artysta opowiada także m.in. o działalności dydaktycznej, najbardziej interesujących organach na świecie czy „inwestowaniu” w muzykę.
dr hab. Michał Szostak – organista, menedżer, badacz naukowy, profesor uniwersytecki. Od 2013 r. jest członkiem towarzystwa The Royal College of Organists z siedzibą w Londynie, a od 2014 r. (jako pierwszy Polak) uzyskał certyfikat (certRCO) tego prestiżowego królewskiego towarzystwa. Od 2017 r. jest członkiem Europejskiego Oddziału największego północnoamerykańskiego stowarzyszenia organistów American Guild of Organists z siedzibą w Nowym Jorku (USA). Od 2018 r. jest również członkiem amerykańskiego The Organ Historical Society zajmującego się badaniami naukowymi w zakresie instrumentów. W lutym 2018 r. uzyskał stopień doktora w zakresie gry na organach, a w kwietniu 2024 r. – doktora habilitowanego w dyscyplinie nauk o zarządzaniu i jakości. W maju 2024 r. został mianowany profesorem Collegium Civitas w Warszawie, gdzie pełni funkcję prorektora ds. badań naukowych oraz kierownika Instytutu Zarządzania.
_____
Dorota Relidzyńska: Jest Pan członkiem towarzystwa The Royal College of Organists w Londynie (jako pierwszy Polak uzyskał Pan certyfikat tego towarzystwa) oraz od 2017 roku członkiem Europejskiego Oddziału największego północnoamerykańskiego stowarzyszenia organistów American Guild of Organists z siedzibą w Nowym Jorku. Z czym wiąże się przynależność do tych organizacji? Na jakiej działalności skupia się Pan jako ich członek?
Michał Szostak: Na początku warto wspomnieć, iż przynależność do tego typu organizacji zawodowych jest w świecie zachodnim znacznie bardziej popularna niż u nas. Gromadzą one osoby zajmujące się lub interesujące się danym obszarem, pomagając w wymianie informacji, poszerzaniu wiedzy i umiejętności czy organizowaniu koncertów i różnego typu wydarzeń. Trudno nawet jednoznacznie określić formę tych organizacji, przykładając je do polskich realiów – są to w zasadzie hybrydy stowarzyszenia, instytucji edukacyjnej z uprawnieniami egzaminacyjnymi oraz związku zawodowego.
Wracając do istoty pytania, charakter zaangażowania w każdej z tych organizacji zależy od wielu czynników: chęci i motywacji danego członka, zakresu działalności poszczególnego oddziału (np. AGO liczy ponad 200 oddziałów na całym świecie), inicjatyw funkcjonujących na poziomie całej organizacji i inicjatyw funkcjonujących na poziomie poszczególnych oddziałów. Można skupić się na kwestiach poszerzania swoich umiejętności muzycznych (instrumentalnych, liturgicznych, dyrygenckich), co umożliwiają oficjalne systemy egzaminowania. Można skupić się na działalności naukowej i korzystać z zasobów tych organizacji. Można brać udział i/lub organizować konferencje. Ja w zasadzie korzystałem lub korzystam ze wszystkich tych możliwości w zależności od aktualnych potrzeb.
D.R.: W latach 2011–2018 piastował Pan stanowisko organisty w Bazylice Najświętszej Maryi Panny Licheńskiej w Licheniu Starym, gdzie miał Pan przyjemność grać na największych w Polsce 157-głosowych organach o sześciu manuałach firmy Zych. Jakie to uczucie grać na tak znakomitym instrumencie?
M.S.: Zgadza się. Miałem przyjemność grania w bazylice licheńskiej, gdzie znajduje się jeden z ciekawszych instrumentów – nie tylko w Polsce czy Europie, ale na całym świecie. Kwestia uczuć jest, jak wiemy, zmienna i zależna od wielu bieżących okoliczności, zatem skupię się raczej na obiektywnych czynnikach wyróżniających ten instrument i miejsce. Od strony możliwości artystycznych – na pewno jest to doświadczenie niezwykłe, ponieważ sam instrument jest niestandardowy pod wieloma względami. W zasadzie ma nieograniczone możliwości brzmieniowe, co powoduje, że możliwe jest wykonanie na nim każdego utworu z nieprzebranej literatury organowej, transkrypcji wszelkich form i gatunków muzycznych oraz improwizacji we wszystkich stylach. Co więcej, każde wykonanie tego samego utworu może być inne ze względu na mnogość registrów (157 głosów realnych) czy różnorodność lokacji poszczególnych sekcji brzmieniowych (11) w ramach instrumentarium (5 samodzielnych instrumentów, 2 z nich z samodzielnymi stołami gry). Od strony trudności – wspomnieć należy ogromne wyzwanie, jakie stanowi wykonywanie muzyki od kontuaru głównego umieszczonego w prezbiterium; owa trudność polega na tym, że odległości od kontuaru głównego do poszczególnych sekcji brzmieniowych jest bardzo różna (od kilkunastu do około 100 metrów); takie różnice bardzo istotnie wpływają na fizykę dźwięku i tempo jego wybrzmiewania, mimo że nie ma żadnych opóźnień między momentem uderzenia w klawisze a otwarciem klap w wiatrownicach (połączenia elektroniczne, mechaniczne i elektryczne). Jeśli do tej kwestii dodamy bardzo duży pogłos (zmieniający się znacznie w zależności od poziomu wypełnienia bazyliki), można wyobrazić sobie pełną paletę wyzwań, jakie stoją przed wykonawcą muzyki na tych organach. Mimo wszystko jest to bez wątpienia doświadczenie nieporównywalne ze znakomitą większością „standardowych” instrumentów.
D.R.: Jest Pan autorem książki Licheńskie organy na tle największych instrumentów Polski, Europy i świata. Z pewnością jest Pan najbardziej kompetentną osobą w Polsce, jeżeli chodzi o wiedzę o tym niezwykłym instrumencie. Czym wyróżnia się on na tle innych?
M.S.: Prócz wspomnianej książki, która pojawiła się w 2017 roku, wydałem w 2021 roku jeszcze dwujęzyczną monografię Organy, jako źródło inspiracji: odrodzenie giganta (Paryż – Watykan – Licheń), która wraz z płytą CD nagraną na organach licheńskich stanowiła dzieło artystyczne będące przedmiotem mojego przewodu doktorskiego z instrumentalistyki na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.
Głównymi kryteriami niezwykłości tego instrumentu są: wielkość bazyliki (kubatura ok. 300 000 m3), w której został zbudowany, wielkość samego instrumentu (jak wspomniałem wyżej, w zasadzie zespołu pięciu niezależnych instrumentów rozlokowanych w 5 różnych miejscach bazyliki), możliwość jednoczesnego grania na wszystkich lub wybranych zespołach brzmieniowych od jednego stołu gry umieszczonego w prezbiterium (co powoduje, że organista jest nie tylko twórcą muzyki, ale jednocześnie jej odbiorcą), a także wysoka jakość użytych materiałów i komponentów (np. piszczałki językowe wykonywały najlepsze firmy europejskie specjalizujące się w budownictwie organowym określonego typu; w sumie instrumentarium wykorzystuje ponad 12 000 piszczałek). Jest to tylko część wyjątkowych kwestii, których nie doświadczymy podczas gry na innych instrumentach, włączając w to nawet największe na świecie organy (ponad 33 000 piszczałek) w Boardwalk Hall w amerykańskim Atlantic City w stanie New Jersey, gdzie powierzchnia wnętrza jest znacznie większa, a pogłos – znacznie mniejszy niż w licheńskiej bazylice.
D.R.: Które organy uważane są za najlepsze na świecie? A które organy Pana zdaniem są najlepsze?
M.S.: Z tą „najlepszością” wśród organów nie jest tak jednoznacznie.
Ze względu na fakt, iż organy to najbardziej skomplikowany spośród instrumentów muzycznych, a każde z nich są w zasadzie niepowtarzalne, kryteria tego typu ocen są bardzo subiektywne.
Skupiając się na jakości brzmienia, znajdziemy niewielkie instrumenty, których piękno i harmonia poszczególnych głosów prześciga wielkie giganty. Z drugiej strony, instrumenty o dziesiątkach (czy nawet setkach) głosów mają nieskończenie więcej możliwości kolorystycznych. Innymi kryteriami posługujemy się, porównując instrumenty barokowe od romantycznych, a wśród tych epok, prawie każdy z krajów wypracował własne szkoły i wzorce. Musimy pamiętać również, iż organy są instrumentem muzycznym, a więc narzędziem predestynowanym są do oddziaływania przez muzyka na odbiorców. I tutaj otwiera się kolejne pole do rozważań – kto i w jaki sposób używa danego narzędzia. Możemy się bardzo zdziwić, iż ten sam utwór zagrany na tym samym instrumencie, z zastosowaniem tej samej registracji, ale przez innych muzyków, będzie brzmiał zupełnie inaczej. Ponadto również i nasza percepcja zależy od wielu czynników: pory dnia, nastroju, temperatury itp. Zatem pozwolę sobie tutaj nie tworzyć listy instrumentów „najlepszych”. W to miejsce mogę wymienić kilka instrumentów, które – spośród dziesiątek innych – w różnym czasie i z różnych powodów zapadły mi w pamięci (bez jakiejkolwiek ich gradacji). Są to organy kościołów: Saint-Eustache w Paryżu (budowniczy: Van den Heuvel), Iglesia de San Juan Bautista w Buenos Aires (Mutin Cavaillé-Coll), St Stephen Walbrook w City of London (Hill & Son oraz Norman & Beard), Centenary Methodist Church w brytyjskim Bostonie w hrabstwie Lincolnshire (Cousans oraz Bishop & Son), Grace Episcopal Cathedral w San Francisco (Aeolian-Skinner, Casavant Frères oraz Schoenstein), Basílica de Nuestra Señora de los Mártires w Lizbonie (António Xavier Machado e Cerveira o fez) czy Cathedral Church of Christ (Marina) w nigeryjskim Lagos.
D.R.: Prowadzi Pan bardzo bogatą działalność naukową i akademicką. Był Pan m.in. profesorem i prodziekanem w Społecznej Akademii Nauk w Warszawie, obecnie jest Pan profesorem, prorektorem ds. naukowych oraz kierownikiem Instytutu Zarządzania w Collegium Civitas. Zajmuje się Pan interdyscyplinarnymi pracami badawczymi na styku zarządzania i sztuki (głównie tej tematyce poświęcony był Pana dorobek w postępowaniu habilitacyjnym). To niewątpliwie bardzo ciekawe pole badawcze, np. dlatego że sztuka i zarządzanie to 2 dziedziny – być może tylko z pozoru – mające ze sobą niewiele wspólnego. Do jakich wniosków udało się Panu dojść? Jakich rad mógłby Pan udzielić menedżerom, biorąc za punkt wyjścia swoje rozważania na temat estetyki i zarządzania?
M.S.: Właśnie skuteczne podważenie tezy o sprzeczności działalności artystycznej z działalnością menedżerską było celem moich dotychczasowych dociekań naukowych. Po analizie obu obszarów okazuje się, że mają one znacznie więcej podobieństw niż różnic: każda z nich realizuje się na trzech poziomach: wirtuozerii, artyzmu i kreatywności, jest bardziej sztuką niż nauką, a aplikacja kategorii i koncepcji estetycznych pozwala wyjaśnić nawet najbardziej skomplikowane zjawiska w obu sferach. Udzielanie generalnych rad w złożonych problemach nie jest najlepszym rozwiązaniem, ponieważ wymaga szeregu uproszczeń, co z kolei implikuje niską aplikowalność sugerowanych rozwiązań, a w konsekwencji może być uznane za przejaw kiczu. To, co mogę polecić menedżerom-praktykom, to pewną intelektualną otwartość na różnego rodzaju optyki organizacyjne przejawiające się chociażby w metaforach organizacji. Inaczej będziemy zarządzali firmą traktowaną jako „system”, inaczej – firmą traktowaną jako „drogę”, a inaczej – firmą traktowaną jako „dzieło sztuki”. Już nawet tak subtelne rozróżnienie percepcji rzeczywistości organizacyjnej na poziomie intelektualnym może wprowadzić daleko idące konsekwencje. Ponadto, podejście interdyscyplinarne i humanistyczne to 2 sfery, które szczególnie w naszych polskich realiach powinny przybierać na znaczeniu.
D.R.: Prowadzi Pan anglojęzyczną działalność dydaktyczną (w programach Bachelor, Master, MBA w Polsce i za granicą) w obszarze estetyki zarządzania, ale również finansów międzynarodowych, finansów przedsiębiorstw, analizy finansowej, rachunkowości finansowej i menedżerskiej, autoprezentacji, prezentacji biznesowych, marketingu sztuk wizualnych, etyki biznesu i CSR. Dzieła sztuk wizualnych mogą, jak wiadomo, stać się intratną lokatą kapitału, doskonałą inwestycją. A czy warto i opłaca się inwestować w muzykę?
M.S.: Krótka odpowiedź brzmi – tak. Dłuższa – to zależy; a zależy od tego, jak rozumiemy pojęcie „inwestycja”.
Muzyka to jedna z bardziej efemerycznych dziedzin sztuki – wszak namacalna partytura to przecież tylko nieudolny zapis wyobrażenia utworu, jaki powstał w świadomości kompozytora, a nawet najbardziej cenny instrument to tylko narzędzie w rękach muzyka-wykonawcy.
Zatem próba pomnażania majątku na artefaktach muzycznych może być – tak jak dzieła sztuk wizualnych – lokatą kapitału, choć statystycznie raczej większa część społeczeństwa będzie zainteresowana dziełem wizualnym niż artefaktem muzycznym. Natomiast kwintesencją sztuki jest proces twórczy zaklęty w dziele sztuki, które jest przedmiotem procesu percepcji przez odbiorcę. I dopiero na tym poziomie możemy mówić o pełnej skali wartości sztuki. Zatem jeśli – patrząc holistycznie – chcemy inwestować w rozwój sfer duchowej, intelektualnej czy emocjonalnej u siebie, u naszych najbliższych, czy całego społeczeństwa, to jak najbardziej muzyka jest doskonałą lokatą zasobów (czasu, środków, energii). Natomiast jeśli inwestor oczekuje zwrotu z inwestycji w postaci środków materialnych, to – obawiam się – może się srogo rozczarować.
D.R.: Jakimi wartościami kieruje się Pan, pełniąc zaszczytne funkcje administracyjne na uczelniach wyższych? Jakie cele i idee Panu przyświecają? A jakie będzie największe wyzwanie?
M.S.: Rzeczywiście, w dość krótkim okresie udało mi się wspiąć po drabinie organizacyjnej w 2 polskich uczelniach niepublicznych. Bez względu na to, czy zajmuję się działalnością artystyczną, biznesową, naukową, czy administracyjną kieruję się tymi samymi celami i ideami: czerpania przyjemności z podejmowanych działań i satysfakcji z osiąganych celów, ale przede wszystkim czynienia dobra wokoło w duchu prawdy i piękna. Mam to szczęście – choć głównie jest to zasługa ciężkiej i systematycznej pracy, a nie daru losu – że każda z podejmowanych działalności daje mi inne korzyści przy innym zakresie nakładów; natomiast suma tych korzyści zdecydowanie przewyższa sumę kosztów, a ta nadwyżka jest według mnie miarą szczęścia. Jeśli chodzi o wyzwania, to mam pewien „defekt” osobowościowy, który polega na tym, że realizując określony cel, bardzo krótko odczuwam z tego powodu satysfakcję i muszę sięgać po kolejne cele by nieustannie „gonić króliczka”. Zatem od pewnego czasu moim głównym wyzwaniem jest kreowanie kolejnych wyzwań. Na szczęście życie toczy się nieustannie i samo generuje okoliczności, o których wcześniej nawet nie myślałem. Oby było tak dalej.
D.R.: Które z Pana umiejętności i kompetencji jako muzyka, a więc artysty, są atutami, a które z nich mogą stać się przeszkodami w skutecznym zarządzaniu?
M.S.: Mała uwaga – nie każdy muzyk, malarz czy aktor z definicji jest artystą. Artysta to wielkie i zaszczytne słowo określające osobę, która poprzez swą działalność (niekoniecznie tylko związaną ze sztuką) potrafi przekazywać wartości uniwersalne. Zatem możemy mówić o muzyku-artyście, ale także o menedżerze-artyście. Jeśli miałbym wskazać jedną cechę muzyka-artysty, która w skutecznym zarządzaniu może być wyzwaniem, to byłaby to zbytnia wrażliwość. Co prawda owa wrażliwość powoduje, że widzimy więcej i dobitniej (i w muzyce, i w zarządzaniu), natomiast przy realizacji celów organizacyjnych w turbulentnym otoczeniu może ona powodować duży dyskomfort zbytniego przeżywania i analizowania wszelkich zjawisk, co bywa bardzo energochłonne. Natomiast z drugiej strony, pozwala na empatyczny stosunek do osób i zjawisk wokoło.
D.R.: Założył Pan i prowadził jako prezes zarządu Fundację im. Jana Drzewoskiego, która zajmowała się promocją twórczości kompozytorskiej swojego patrona oraz tematyką organową. Jakie są Pana doświadczenia z finansowaniem projektów w organizacji pozarządowej w kontekście mecenatu prywatnego, wypracowywania ich stabilizacji. Co, według Pana, należy zmienić priorytetowo w trzecim sektorze?
M.S.: Temat finansowania działalności w zakresie kultury (szczególnie tej mniej popularnej) kumuluje w sobie wszystkie główne problemy zarządzania organizacjami. Ponadto, sam proces starania się o finansowanie zewnętrzne dla tego typu niszowej działalności jest pracochłonny i żmudny (stanowi umiejętność samą w sobie, obok umiejętności dotyczących kwintesencji działalności merytorycznej), a do tego obarczony niskim wskaźnikiem powodzenia. Nie zmienia to faktu, że – mimo wszystko – warto tego typu działalność podejmować i prowadzić, choć mówienie o stabilności takich organizacji jest funkcją wielu czynników w tym permanentnego stresu osób nimi zarządzających. Suma tych czynników spowodowała, że – po kilkunastu latach prowadzenia fundacji – podjęliśmy decyzję o zakończeniu funkcjonowania w tej formule organizacyjnej, choć działalność merytoryczna prowadzona jest nadal, ale w oparciu o działania osoby prywatnej. Nie wiem, czy mam gotową receptę na priorytetowe zmiany instytucjonalno-prawne w trzecim sektorze. Z definicji zajmuje się on działaniami, które są nieco na marginesie działań będących przedmiotem zainteresowania większości społeczeństwa, co powoduje, że ich finansowanie wymaga nadzwyczajnych starań, które z kolei nie są gratyfikowane materialnie, choć przynoszą niekiedy piękne owoce, chociażby w obszarze sztuki, edukacji czy kształtowania światopoglądu. Nie chcąc jednak zostawić tego pytania bez odpowiedzi, życzyłbym sobie i wszystkim Państwu tego, by edukacja (ta systemowa i pozasystemowa) nie omijała, a wręcz podkreślała kwestie kultury i sztuki. Wtedy gdy jednostki od najmłodszych lat będą miały świadomość roli tych aspektów w życiu człowieka i całych społeczeństw, będziemy mieli tych, dla których to, co robimy, ma znaczenie i sens. W przeciwnym razie, próbując sadzić ogród na pustyni, będziemy z góry skazani na niepowodzenie. Na pocieszenie można dodać jeszcze, że w zasadzie od zawsze (oczywiście z wieloma wyjątkami) działalność w zakresie kultury i sztuki była trudna i nacechowana przeciwnościami, a mimo wszystko dziś cieszymy się wspaniałym dorobkiem wielu pokoleń twórców i ich nieprzemijalnych dzieł.