autor zdjęcia: Katarzyna Sawicka

wywiady

Nie mamy się czego wstydzić już od dawna. Wywiad z Bartkiem Królikiem

Oficjalna strona przemysłu muzycznego to zawsze kontrowersyjny temat – w zasadzie w każdym kraju i Polska nie jest tu wyjątkiem. Nie trzeba być melomanem, aby zaobserwować, co dzieje się we współczesnej muzyce popularnej. Masa, jaką zalewają nas media, zmienia kolor szybciej niż można to sobie wyobrazić, „wytwarzani są” artyści królujący już tylko sezonami – zarówno na półkach sklepowych, jak i w naszych odbiornikach. Jak to wszystko może jednak wyglądać z drugiej strony? Rozmowa z Bartkiem Królikiem – polskim wokalistą, kompozytorem, producentem muzycznym, aranżerem, basistą i wiolonczelistą. Artysta współpracował z wieloma polskimi artystami, między innymi z: O.S.T.R., Natalią Kukulską, Agnieszką Chylińską, Tede, Poluzjantami. Jest współzałożycielem grupy Sistars. Wraz z Markiem Piotrowskim tworzy duet producencki o nazwie PLAN B, ponadto jest członkiem zespołu Łąki Łan, Spoken Love oraz należy do zespołu Agnieszki Chylińskiej.

Jędrzej Weber: Wraz z grupą Sistars wprowadził Pan na polski rynek muzyki rozrywkowej świeżość takich gatunków jak r&b oraz soul, co obecnie w Polsce jest rzadko spotykane. Jak Pan postrzega ten okres? Czy muzyka popularna końca lat 90. była bardziej niezależna medialnie w porównaniu do obecnej relacji media – muzyka?

Bartek Królik: Okres debiutu Sistars dla mnie osobiście przebiegał jednocześnie w atmosferze ekscytacji i zagubienia. Byliśmy niedoświadczeni. Wokół nas działy się „duże rzeczy”. Wielomiesięczne wyjazdy z domu, koncerty dla tłumów, telewizja, eksplozja Internetu i hip-hopu. Nastąpiła techniczna zmiana w postaci nośników z CD na mp3, dzięki której każdy błyskawicznie mógł mieć muzykę przy sobie. Komputery zajęły główne miejsce w produkcji muzyki i w życiu ludzi. To postawiło na głowie muzyczny rynek. Z dnia na dzień znaleźliśmy się w środku tego wszystkiego. Mieliśmy poczucie, że mamy na coś wpływ i że rzeczywiście jesteśmy wolni. Wydawało nam się, że „nareszcie!” i że „prawda wychodzi z podziemia”. Jednak szybko zrozumieliśmy, że tak nie jest, a tam, gdzie pojawia się biznes i polityka, tam nie ma niezależności. Zwłaszcza jeżeli chce się grać na szerszą skalę niż w obrębie własnego podwórka.  Moim zdaniem muzyka jest i zawsze była zależna od dużych mediów. Nadal są nimi radio i telewizja. Mówię to z perspektywy osoby żyjącej wyłącznie z muzyki. Internet daje ogromne możliwości w perspektywie długofalowej, ale nie gromadzi przed ekranem milionów w jednej chwili, co w moment potrafi przełożyć się bezpośrednio na popularność i „bycie”. Do dzisiaj wiele znanych zespołów działa na granicy opłacalności, „bo nie miały hitu w radio”. Problem tkwi w tym, że w „Babilonie” nie ma równouprawnienia i sprawiedliwości. Stacje komercyjne nie mają na celu promowania różnorodnej Polskiej muzyki. Przedział stylistyczny jest mocno zawężony i podyktowany „badaniami”, na które wszyscy się powołują, a które mają z rzeczywistością związek iście radziecki. Panuje zasada, że ludzie lubią utwory, które gdzieś już słyszeli, co powoduje, że nic świeżego nie ma szans przebicia. Była nadzieja dziesięć lat temu, kiedy z ulicy wdarł się do mainstreamu hip-hop, a rynek polski drgnął, ale to było dawno i nieprawda.

JW: Co rozumie Pan przez sformułowanie „polska muzyka popularna”? Odnosi się ono do pewnych trendów w muzyce czy może raczej do relacji między medialną promocją a muzyką? Jak bardzo ta relacja wpływa na zróżnicowanie rynku muzyki pop w naszym kraju?

BK: Pojęcie „polska muzyka popularna” jest szerokie i cały czas ma niewiele wspólnego z określeniem dotyczącym konkretnego stylu muzycznego czy bliskiej relacji muzyki ze światowymi trendami pop. Dzisiaj określenia pop używa się częściej w pejoratywnym znaczeniu, po to, by określić dzieło na niskim poziomie wykonawczym, stworzone np. z finansowych pobudek lub takie, które odniosło sukces komercyjny. W konsekwencji powoduje to, że każdy Artysta, który ociera się o media, może stać się w żargonie „komercyjnym syfem”. Tak rozumiana i wszędzie powtarzana definicja popu wprowadza chaos. Zapominamy, że dobry pop czerpie i łączy najlepsze cechy wszystkich gatunków muzyki. Stoi na najwyższym poziomie wykonawczym i artystycznym. Doskonałym przykładem na to jest dla mnie twórczość śp. Michaela Jacksona i wielu innych.

JW: Jak kształtuje się polski rynek muzyczny? Co ma na niego wpływ, jak według Pana rodzą się polskie trendy?

BK: To, co dzieje się w muzycznej branży (i nie tylko) jest tak naprawdę odzwierciedleniem tego, w jakim stanie jest nasz kraj, polityka, jaki prezentujemy sobą poziom intelektualny, emocjonalny itp. Jak dla mnie, nie istnieją typowo polskie trendy muzyczne. Trendy muzyczne od zawsze przychodziły z Zachodu – tygla kulturowego, ku któremu od lat zwracamy swoje ślepia z oczywistych względów. Tylko język pozostaje naszym autonomicznym przejawem polskości. W tym kierunku szczególnie zwracam swoje królicze uszy.  Stale szukam i czekam, aż ktoś zrobi muzycznie coś nowego po polsku lub – jeżeli już po angielsku – to wybitnie i bez akcentu 😉

JW: W jakim stopniu obecnie możemy mówić o hermetyczności polskiej sceny pop? Mało wyraźnie możemy zaobserwować zmianę pokoleniową na naszym rynku…

BK: Trudno nam zaobserwować zmiany, bo nie mamy gdzie ich obserwować. Telewizja i stacje radiowe kreują własną rzeczywistość w oparciu o różne interesy, nie sprzyjając „innym brzmieniowo” artystom i utworom, „bo nie wiadomo, czy ludzie to kupią”. Inna sprawa, że osobliwe, ale „zjadliwe” kompozycje o charakterze popowym nie powstają w ilościach hurtowych jak te za granicą. Większość ciekawych propozycji jest dla szefów stacji zbyt „offowa” i trudna – dlatego nigdzie niegrana. Z kolei utwory o mniej wyszukanej konstrukcji są zbyt podobne do wszystkiego i prostackie dla fanów muzyki, ale za to grane w stacjach radiowych. Nie zaskakują brzmieniem, ciekawymi połączeniami, dobrym tekstem, ale schlebiają niewybrednym gustom polskiego słuchacza. Mainstream nie jest ani nowoczesny, ani ciekawy. Jest czymś niewyraźnym, dlatego szukamy muzyki głównie za granicą, buszując w Internecie.

JW: Jak Pan myśli, co składa się na Polską muzykę popularną? Czy jest to jednolity stylistycznie i gatunkowo rynek, czy też może obfituje on w gatunkową mozaikę?

BK: Polski pop to mozaika stylów i wykonawców, którzy w danym czasie odnoszą sukces.

JW: Ma Pan już spory staż na rynku muzycznym. Jakie są Pana prognozy na przyszłość? W którą stronę podąży nasza muzyka popularna?

BK: Myślę, że będzie tak, jak do tej pory. Kilka pojedynczych strzałów – ciekawostek z YouTube’a,  kilku pupili stacji radiowych, mających „papierowe hity” i rzesza solidnych kapel grających biletowane koncerty i kompozycje znane niestety tylko fanom. 

JW: Często w wywiadach tacy muzycy, jak: Leszek Możdżer, Tymon Tymański czy Wojtek Mazolewski (czyli ludzie, którzy na co dzień w swojej twórczości poświęcają wiele czasu muzyce jazzowej, jednocześnie będąc aktywnymi na scenie muzyki popularnej) mówią o poszukiwaniu prawdy w muzyce. Gdzie przebiega ta granica pomiędzy muzyczną prawdą, samospełnieniem a dochodowym rynkiem muzycznym?

BK: Dla mnie prawda to szczerość tego, kim się jest i co się robi. Ja szczerość widzę zarówno w uzewnętrzniającym się artyście, jak i w robiącym reklamy rzemieślniku. Jedni śpiewają o polityce, problemach i poszukują, inni chcą się bawić i już znaleźli. Wszyscy są przekonani o swojej prawdziwości i jak dla mnie są prawdziwi. Zarówno Stachurski, jak i Waglewski. Dlatego w muzyce skupiam się nie na szukaniu prawdy, a na interesujących mnie treściach, przeznaczeniu i klimacie muzyki, ciekawym brzmieniu, umiejętnościach, świetnych wykonaniach. Myślę, że to mieli na myśli moi koledzy po fachu, mówiąc o szukaniu prawdy.

JW: Patrząc z perspektywy aktywnego muzyka, jak postrzega Pan kwestię trafiania do odbiorców? Mówi się o coraz mniejszym zainteresowaniu wśród słuchaczy wydawnictwami CD na rzecz wirtualnych nośników. Czy w niedługim czasie płyty CD czeka to samo, co niegdyś płyty winylowe?

BK: CD nie zastąpi winyla. Nie to brzmienie, nie ten klimat. Ostatnio winyl ze względu na swoje walory odnotowuje drugie życie, ale nie na tak masową skalę, jak rządzące pliki mp3. Myślę, że tutaj się nic nie zmieni.

JW: Jakie Pana zdaniem są dobre i złe strony dopasowywania się artystów do trendów rynkowych? Czy muzyk w naszym kraju może tak naprawdę pozwolić sobie na pełną swobodę i niezależność działań artystycznych?

BK: Na szczęście na etapie tworzenia każdy ma prawo robić to, co chce, jak chce i w jakim celu chce.. Tutaj ciągle jest niezależność. Natomiast tam, gdzie pojawia się biznes i spekulacje, niezależność się kończy. To jest wyłącznie kwestia dokonania wyboru i podjęcia decyzji, czy się chce w to wchodzić, czy nie. Wielu artystów stosuje muzykę wyłącznie jako narzędzie opozycyjne do walki z otaczającą komercyjną rzeczywistością. To jest z jednej strony heroiczne, z drugiej bardzo ograniczające i niszczące. Ja zdecydowałem się żyć i korzystać z tej rzeczywistości, jaką mamy, przemycając jednocześnie w każdym nagraniu pierwiastek wolności, o której wszyscy podskórnie marzymy. Dla niektórych hipokryta, a dla siebie, że tak powiem: Królik Trojański.

JW: Jak bardzo Polscy artyści tworzący w obrębie muzyki popularnej potrafią się wzajemnie inspirować? Czy przenikanie się gatunków jest u nas widoczne, czy jest to raczej sprawa kilku wyjątków?

BK: Artyści nadstawiają uszu. Taka ich natura. Nie ma siły, muzyka dociera do nas zewsząd. Z wielu względów nie da się uniknąć podobieństw, czy to biorąc pod uwagę rynek Polski, czy cały świat. One zawsze będą, choćby z powodu ograniczonej liczby dźwięków w gamie. Dlatego każdy bardzo skupia się na szukaniu swojego stylu, odrębności. Poza tym nie ma dwóch takich samych głosów na świecie więc zawsze się będziemy różnić od siebie.

JW: Co ostatnimi czasy najbardziej Pana zaskoczyło na polskiej scenie muzyki popularnej? Jakieś młode objawienie, a może raczej jakiś ciekawy powrót po latach?

BK: Miłym zaskoczeniem była transformacja Brodki, Dawid Podsiadło, nowy album Mroza. To były moim zdaniem największe wydarzenia na skalę pop. Poznałem też wielu innych rewelacyjnych artystów, ale ich twórczość była bardziej poszukująca, dlatego nigdzie niegrana.

JW: Często możemy usłyszeć wśród słuchaczy zdanie dotyczące naszych krajowych muzyków: „oni nie grają po polsku” albo „brzmią jak kapela z Zachodu”. Jak można to odebrać? Czy to znaczy, że wśród polskich muzyków panuje tendencja do odrzucania poszukiwań własnego brzmienia i dążenie za zachodnimi wzorcami? Przecież to właśnie teraz jest czas, gdy do naszego kraju przyjeżdżają muzycy z Zachodu, tacy jak: Raphael Saadiq, Bilal czy Jeru da Damaja, aby współpracować z polskimi muzykami. To chyba pokazuje, że nie mamy się czego wstydzić…

BK: Nie istnieje już coś takiego jak polski styl czy polskie brzmienie. Ostoją polskości w utworach jest nasz język. Dlatego można powiedzieć: polski rap, polski rock, ale z punktu widzenia brzmienia czy muzycznych rozwiązań jest to muzyka taka jak na całym świecie.  Nie mamy się czego wstydzić już od dawna.

autor zdjęcia: Katarzyna Sawicka

JW: Skąd czerpie Pan swoje inspiracje twórcze? W jakim stopniu jest to sama muzyka, a w jakim inne aspekty sztuki lub życia codziennego?

BK: Okres ekscytacji i odkrywania muzyki, jej mechanizmów mam już za sobą. Rzadko mnie coś zaskakuje. Dlatego szukam inspiracji poza muzyką. Często jest tak, że kiedy masz czegoś przesyt, potrzebujesz zmienić środowisko, złapać oddech, żeby móc ruszyć dalej, przejść level wyżej.

JW: Już od jakiegoś czasu możemy zaobserwować Pana aktywność w pracy z zespołem Spoken Love, który tworzy pan w duecie razem z Markiem Piotrowskim. W jaką stronę pokierują panowie swoje muzyczne kroki?

BK: W stronę Warmii i Mazur 🙂 Spoken Love jest naszym powrotem do domu. Wejrzeniem w głąb siebie. Jest to debiutancki album, w którym w sposób poetycki zawieramy nasz światopogląd, to, kim jesteśmy. Płyta opowiada o relacjach w zdehumanizowanej postnowoczesnej rzeczywistości, w której toczy się walka pomiędzy iluzją a prawdą, światem materii a światem ducha. Jej przesłanie odwołuje się do głosu naszego sumienia. Jest to płyta o miłości.

JW: W 2009 roku miała miejsce premiera płyty Agnieszki Chylińskiej Modern Rocking. Wzbudziła ona sporo kontrowersji na polskiej scenie muzyki popularnej. Od strony produkcyjnej album jest czymś zjawiskowym, jednak mnie ciekawi, co spowodowało tak drastyczną zmianę w repertuarze Agnieszki Chylińskiej. W jakim stopniu miały na to wpływ producencka koncepcja oraz praca, a  w jakim naturalne dojrzewanie artysty?

BK: Przystępując do pracy nad Modern Rocking zupełnie nie wiedzieliśmy, w którą stronę pójdziemy. Mając do dyspozycji taką osobowość, jaką jest Agnieszka, mogliśmy zrobić dosłownie wszystko. Zadaliśmy sobie wspólnie pytanie, czy konsekwentnie eksplorujemy ciężkie granie i tematykę bólu istnienia czy robimy coś wywrotowego, zaskakującego, może nawet nieco wbrew sobie i jeżeli tak, to w jakim celu? W tamtym czasie spolaryzowały się różnice pomiędzy sceną pop a alternatywną. Wszyscy nagrywali koniunkturalnie kolejne takie same stylistycznie płyty. Nic się nie działo w mainstreamie i offie. Agnieszka zawsze była znana z kontrowersji. Chcieliśmy pójść tym tropem w sposób ekstremalny – po to, aby wyważyć pewne drzwi i zadać kilka pytań.  Co wolno artyście? Czy musi on być niewolnikiem własnego wizerunku? Zastanawialiśmy się, do czego trzeba się posunąć, żeby w ogóle zwrócono uwagę na kolejny album znanej artystki. Czy ważniejsze jest samo wydarzenie, czy muzyka? Co myśli o tym wszystkim środowisko? Czy jesteśmy w stanie stworzyć dyskotekowy przebój i być w tym prawdziwi? Na pierwszy singiel wybraliśmy styl muzyczny EDM (electric dance music), który święcił triumfy w popie, a był znienawidzony przez alternatywę. Wiedzieliśmy, że będzie burza. Nie spodziewaliśmy się tylko, że wszyscy wydadzą jedynie niespójne osądy, nie zadając żadnych pytań, nie wywołując żadnej konstruktywnej dyskusji.

JW: Wracając jeszcze do duetu producenckiego, czyli Planu B, który tworzy Pan wraz z Markiem Piotrowskim. Jak postrzega Pan rolę producenta muzycznego w naszym kraju?

BK: Producent jest najlepszym przyjacielem zespołu lub artysty. Jest przewodnikiem stada. Jest pierwszym cenzorem, pomysłodawcą i psychologiem. Jest managerem, rzemieślnikiem i sprzątaczką. Jest wszystkim, kogo potrzebuje artysta. Taka jest moja definicja 🙂

JW: Podczas premiery drugiej płyty zespołu Łąki Łan powiedział Pan, że polski show-biznes jest bardzo fajny, tylko potrzeba mu troszeczkę więcej koloru. Jak dzisiaj, kiedy jest Pan wraz z zespołem w trakcie kończenia waszej czwartej płyty, postrzega Pan show-biznes, i jak wiele się przez ten czas zmieniło?

BK: Jak śpiewaliśmy w Sistars – „wszystko zmienia się”. Jest bardzo wiele zespołów na wysokim poziomie wykonawczym i artystycznym, których oczywiście nie usłyszymy w mainstreamie. Muzyka poszła do przodu. Możliwe, że to z powodu trudności, jakie artyści napotykają na swojej drodze. Jest duża konkurencja. Każdy może nagrać płytę w swoim domu. Dziś liczą się pomysły, inność. Trzeba się wykazać talentem, umiejętnościami, być gotowym i zorganizowanym. Bardziej zwracać uwagę na wygląd zewnętrzny, trzeba tworzyć spektakl muzyczny, show. Nie wystarczy tylko stanąć na scenie. Tak więc pod względem poziomu jest duży postęp. Niestety w kwestii promocji muzyki nadal jest stagnacja, a wręcz recesja, ale my muzycy oprócz dzikiego węża i Urzędu Skarbowego się niczego nie boimy 😉

JW: Obserwując karierę sceniczną zespołu Łąki Łan, odnieść można wrażenie, że wszystkich członków łączy coś więcej niż tylko wspólna praca w studiu oraz na koncertach. Ile miejsca w polskim show-biznesie jest na tak bliskie relacje?

BK: Wszystko zależy od człowieka. W naszym przypadku tak się złożyło, że w zespole grają sami przyjaciele. Ale jest dużo więcej zespołów, w których są inne priorytety i nie ma czasu na przyjaźń, wspólne spędzanie czasu itp. Branża muzyczna nie różni się od innych pod tym względem.

JW: Na sam koniec chciałbym zadać Panu najbardziej oczekiwane przez czytelników pytanie, chociaż przypuszczam, że dla Pana może być już dość uciążliwe. Jak to jest z grupą Sistars? Wiemy, że każdy z muzyków związany z tym składem uczestniczy teraz w różnych muzycznych projektach, ale czy jest chociaż cień nadziei, że po muzycznej przystawce, jaką nam zaserwowaliście na Orange Warsaw Festival, będzie jakaś kontynuacja w postaci dania głównego?

BK: Myślę, że SiStars to już przeszłość. Często jest tak, że w pewnym czasie, na pewnym etapie poszukiwań i własnego rozwoju spotyka się grupa ludzi. Powstają wyjątkowe rzeczy, ale potem ich drogi się rozchodzą. Za bardzo różni ich światopogląd, charaktery, priorytety, kalendarz nie pomaga. Osobiście bardzo żałuję, że nie będziemy już razem tworzyć. Szczególnie mi brak tych wszystkich piosenek, które powstały i tych, które mogłyby powstać. Jednak czuję, że trzeba się z pewnymi rzeczami pogodzić i iść dalej. Myślę, że każde z nas ma muzycznie jeszcze sporo do dania od siebie.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć