Leszek Gnoiński – dziennikarz muzyczny, autor książek, reżyser. Napisał “Raport o Acid Drinkers” (1996), “Kult Kazika” (2000), “Myslovitz. Życie to surfing” (2009), “Marek Piekarczyk. Zwierzenia kontestatora” (2014). Jest też współautorem “Encyklopedii polskiego rocka” (cztery wydania), a także książki o zespole Farben Lehre (2015). Współtworzył głośny film “Beats of Freedom – Zew wolności” (2010), “Jarocin, po co wolność” (2016), “Fugazi – centrum wszechświata” (2016), a także dwie serie: “Historia polskiego rocka” (2009) i “Historię festiwalu w Jarocinie” (2014).
Anna Wyżga: Chciałabym zacząć naszą rozmowę od momentu, w którym rozpoczyna Pan swoją książkę, czyli od roku 1985. Miał wtedy miejsce koncert w Jarocinie, gdzie zespół z początku spotkał się z falą nienawiści (artyści zostali obrzuceni pomidorami i innymi przedmiotami), ale na koniec występu publiczność nie przestawała prosić o bis. Czy to był właśnie ten moment, w którym zaczął się Pan fascynować Republiką, czy już wcześniej był Pan zainteresowany twórczością zespołu?
Leszek Gnoiński: To był taki moment, w którym już nie słuchałem Republiki, wręcz mnie denerwowała. Byłem jej fanem kilka lat wcześniej, nawet nosiłem czarny krawacik i chodziłem na koncerty. Jednak w pewnym momencie ich muzyka zaczęła iść inną stronę niż moje zainteresowania. Słuchałem thrash metalu i punka, a oni jednak grali inaczej. (śmiech) Festiwal w Jarocinie też się zmieniał, stawał się trybuną muzyki alternatywnej, a Republikę uosabiano z mainstreamem – była przecież wówczas najpopularniejszym zespołem w Polsce. Wybrałem się na ten koncert na zasadzie: No dobra, zobaczymy, co tam się będzie działo. Okazało się, że najpierw pojawiła się agresja ze strony publiczności, mocny obrzut, ale Republika potrafiła odwrócić losy koncertu, przekonać do siebie ludzi kończąc przy aplauzie wszystkich zgromadzonych na stadionie. Przekonaliśmy się, że muzyka jest jedna i powinno się ją dzielić wyłącznie na dobrą lub złą, że nie można jej dyskwalifikować z powodu sukcesu komercyjnego.
fot. Bartosz Bienias/Kulturalna Bochnia
A.W.: A wracając jeszcze do tamtych czasów: jakie były nastroje pomiędzy Republiką a innymi zespołami?
L.G.: Ja nie byłem muzykiem – byłem fanem, ale z tego, co wiem, to między zespołami panowały bardzo dobre relacje. Były animozje pomiędzy fanami Republiki i Lady Pank, lecz sami muzycy przyjaźnili się ze sobą. Jan Borysewicz był jednym z największych przyjaciół Grzegorza Ciechowskiego, spędzali ze sobą bardzo dużo czasu, pomagali sobie wzajemnie w nagraniach (Grzegorz napisał teksty na jedną z płyt Lady Pank, a Jan Borysewicz zagrał na jego pierwszej płycie solowej). Wtedy zresztą chyba większość zespołów była w dobrych stosunkach. W Warszawie istniał wówczas hotel Forum, w którym często spotykali się, rozmawiali albo imprezowali. Widywali się też podczas podróży po Polsce. W książce są nawet zdjęcia z jednej z takich imprez. Zrobił je ochroniarz Republiki, Paweł Mroziński. Wcześniej nikt nie widział tych zdjęć, nawet muzycy zespołu.
A.W.: Istnieją stanowiska, że Republika to najważniejszy zespół w historii polskiego rocka, że zapoczątkowali image sceniczny. Czy faktycznie możemy uznać Republikę za legendę i najważniejszy zespół dla polskiej muzyki?
L.G.: Zgodzę się, że jest to legenda, ale czy najważniejszy zespół? Nie ma sensu tego rozstrzygać. Sztuka to nie wyścigi. Na pewno Republika jest jednym z najważniejszych zespołów i pierwszym, który miał wyjątkowy pomysł na siebie. Tam każdy element wyśmienicie pasował do całej układanki. Ciechowski zaczął pisać specyficzne, lapidarne teksty, powstała do tego ascetyczna postpunkowa muzyka, doszedł czarno-biały wizerunek. Stworzyli coś wyjątkowego, świetnie pasującego do świata zewnętrznego. Bez zrozumienia tego, co się wówczas działo w Polsce i na świecie, trudno wgryźć się w świat Republiki. Dzięki książce można to zrozumieć.
A.W.: Kiedyś czytałam, że gwiazdy jak Mick Jagger „zazdrościły” nam trochę tej sytuacji, bo piosenki tworzone w takiej atmosferze były naprawdę autentyczne.
L.G.: O Jaggerze akurat nie słyszałem. Ale gdy kręciliśmy „Beats of Freedom”, ściągnęliśmy do Polski Chrisa Salewicza, znanego dziennikarza brytyjskiego, który był jednym z pierwszych i najważniejszych ludzi piszących o punk rocku. Chris przyjaźnił się z muzykami The Clash i Sex Pistols. Przetłumaczyliśmy mu teksty polskich zespołów, poznał też kontekst tamtych czasów i wtedy powiedział rzecz znamienną, że w Wielkiej Brytanii punk był głównie buntem przeciwko rodzicom, a w Polsce przeciwko systemowi. Coś w tym było. Ten orwellowski Wielki Brat faktycznie u nas istniał.
A.W.: Czy nie bał się Pan, biorąc na warsztat „legendę”, że zostanie ona odmitologizowana? Że w oczach swoich fanów Republika straci aurę niesamowitości?
L.G.: Członkowie Republiki są normalnymi ludźmi z krwi i kości. Grzegorz Ciechowski miał swoje wady i zalety, nie można pokazywać go w pozie pomnikowej, bo pewnie sam by się z tego uśmiał. Zresztą, choć ta książka jest o Republice i ona jest w niej najważniejsza, to wyjątkowo istotny jest też cały kontekst kulturowy, społeczny, gospodarczy czy polityczny. Udało mi się dotrzeć do bardzo wielu rzadkich informacji opisujących branżę muzyczną początku lat 80. Zależało mi na tym, żeby pokazać Republikę istniejącą w jakiejś konkretnej rzeczywistości. Jej twórczość była zwierciadłem, w którym odbijała się ówczesna Polska, dlatego nie jest to książka wyłącznie dla fanów grupy. Chciałem, żeby dotarła także do osób lubiących poczytać o dawnej Polsce i słuchających polskiej muzyki. Jeśli chcemy poznać tamte czasy, to warto zabawić się w antropologa i sięgnąć po ówczesne teksty rockowe, w tym wiersze Grzegorza Ciechowskiego i piosenki Republiki. One były jak soundtrack lat 80.
A.W.: Takie biografie dają niejednokrotnie lepszy opis ówczesnej rzeczywistości niż najlepsze podręczniki do historii…
L.G.: Dla mnie tło jest najważniejsze – mechanizm rządzący tamtymi czasami, muzyką, branżą, gospodarką czy polityką. Myślę, że w tej książce zobaczymy Polskę lat 80. ze stanem wojennym i kryzysem gospodarczym. Ujrzymy też Polskę przemian demokratycznych zapoczątkowanych w 1989 roku, gdy zaczął pojawiać się zachodni styl życia oraz pierwsze koncerny, które zaczęły sponsorować muzykę. Możemy się również dowiedzieć, co z tego wyszło, a wyszło wiele zabawnych historii.
Gala Konkursu KROPKA – Nagrodę Publiczności Leszkowi Gnoińskiemu wręcza Marek Hojda, arch. Trasa W-Z
A.W.: Rozumiem, że pozyskiwanie tych informacji przebiegało niejako równolegle – z jednej strony śledzenie historii zespołów, a z drugiej sięganie do prasy codziennej?
L.G.: Tak. Dzięki wycinkom archiwalnym trzymanych przez Jurka Tolaka i kilku fanów, a także dzięki moim własnym materiałom, mogłem poznać i przypomnieć sobie mnóstwo starych wywiadów. Dało mi to lepszy wgląd w tamte czasy. Wypowiedzi te są bardzo ważną częścią książki, ale nie chciałem, by przypominały suche cytaty. Moim celem było tak poprowadzić narrację, aby wydawało się, że Ciechowski uczestniczy w tworzeniu tej książki. On w niej żyje, a umiera dopiero w siódmym rozdziale.
A.W.: Czy istnieje – lub istniał – zespół, który można porównać do tego, co robiła Republika?
L.G.: Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale myślę że Grzegorz Ciechowski jest właśnie taką osobą, nie do zastąpienia. Drugiej Republiki też już nie będzie. Rzadko spotykamy się z tak wszechstronnym zespołem. Pamiętajmy, że Ciechowski był nie tylko zdolnym poetą i świetnym muzykiem z ogromną wyobraźnią, ale również wyjątkowym producentem, kompozytorem muzyki filmowej, twórcą reklam czy radiowych opraw dźwiękowych. Ale Republika żyje dalej. Słychać ją w twórczości bardzo wielu artystów. Na końcu książki przedstawiam kilku twórców, którzy wychowali się na muzyce Republiki i Ciechowskiego i wciąż się nią inspirują. W czasie promocji książki wielu znanych i młodych artystów czytało jej fragmenty. Wtedy okazywało się, że większość z nich wychowała się na Republice i Ciechowskim.
A.W.: A jaka jest Pana ulubiona piosenka Republiki?
L.G.: Każda płyta Republiki i Obywatela G.C. jest zupełnie inna, to kolejne podróże w odmienne światy muzyczne i tekstowe, to następne tomiki wierszy. Dlatego ciężko mi wymienić tę jedną, ulubioną. Na każdej płycie znalazłbym kilka, których z przyjemnością wciąż słucham, choć na przykład moim dzieciom najbardziej podoba się „Nieustanne tango”. Cieszę się z tego – przecież to również tytuł mojej książki.
Leszek Gnoiński przez pryzmat statuetki Konkursu KROPKA, arch. Trasa W-Z
A.W.: Został Pan laureatem Konkursu Polskich Krytyków Muzycznych KROPKA otrzymując Nagrodę Publiczności za Najlepszą Książkę o muzyce wydaną w 2016 roku. Co oznacza dla Pana to wyróżnienie?
L.G.: To dla mnie bardzo ważne wyróżnienie. Choćby z tych powodów, że nominowane książki zostały wybrane przez jury w dużej części nie wywodzące się ze środowiska rockowego, a o wyborze decydowali czytelnicy, a to przecież do nich książka jest skierowana. To też docenienie mojej pracy. Bardzo się cieszę z tej nagrody.
A.W.: Czy Pana zdaniem konkurs to dobry sposób, by promować rzetelne dziennikarstwo muzyczne? Co jeszcze można zrobić, aby poprawić jakość krytyki muzycznej, w tym pisania o muzyce popularnej?
L.G.: Oczywiście. Nagradzanie najlepszych tekstów to strzał w dziesiątkę. Dla każdego dziennikarza ważne jest docenienie jego warsztatu i pomysłowości. Dobrze też, że nie dzielicie sztuki na tzw. wysoką i niską. Dla mnie takie podziały nie istnieją i są sztuczne. A czy poprawi jakość krytyki? Pewnie nie, bo teraz każdy może pisać. Na pewno jednak zwróci uwagę na ciekawe czy nowatorskie teksty. Myślę, że zmiany powinny następować już w szkole, od lekcji wychowania muzycznego. Dobrze by było, aby dzieci miały pojęcie nie tylko o historii muzyki, ale także o najnowszych trendach, historii rocka czy hip hopu. Ludzie ustalający program nauczania zapominają, że tak zwana muzyka popularna jest bardzo ważną częścią naszej kultury. Najwyższy czas to zmienić.
A.W.: Dziękuję za rozmowę.
Okładka książki “Republika. Nieustanne tango” (Kayax / Agora S.A.)
Numer specjalny dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego