Od premiery nowej płyty Renaty Przemyk Rzeźba dnia minął już ponad miesiąc – to wystarczający czas, żeby dobrze zapoznać się z zawartym na niej materiałem, zaprzyjaźnić się z nim i zacząć znajdować te małe indywidualne cząstki, z którymi słuchacz może się już na swój sposób utożsamiać.
Z biegiem czasu, w miarę każdego kolejnego przesłuchania tego albumu, doceniam go coraz bardziej – zauważam kolejne szczegóły, niuanse; zauważam, jak dokładnie został przemyślany, zaprojektowany i zaplanowany.
Promocyjny koncert, który odbył się w warszawskim klubie Proxima 19 listopada, był idealnym dopełnieniem tego materiału. Artystka na żywo nadała wszystkim utworom z Rzeźby dnia nowy wymiar, nowe kształty, uwypukliła to, co na nagraniu studyjnym wydawało się być w tle. Dopiero występ na żywo nadał bardziej taneczny i koncertowy koloryt wszystkim utworom. Kot był jeszcze bardziej przejmujący, przenikliwy nawet, Raczej było jeszcze bardziej zmysłowym tangiem, a Co tam niebo miało jeszcze bardziej rumbowy rytm. Na początku trudno było wychwycić, co na koncercie brzmi inaczej niż w zaciszu domowym na płycie, bo wszystko wydawało się „bardziej” – bardziej wyraziste, bardziej intensywne, bardziej energetyczne, bardziej przejmujące, bardziej osobiste. Zespół, z którym wystąpiła artystka, z mistrzowskim wyczuciem eksponował poszczególne partie instrumentalne – akordeon w Raczej absolutnie mnie zaczarował. Ponadto chwilami było wyraźniej instrumentalnie, a chwilami bardzo elektronicznie – jak w Zamianie.
Koncert Renaty Przemyk to też znakomita okazja do przekonania się na własne oczy i uszy, że artystka potrafi czynić prawdziwe cuda ze swoim głosem. To, co słyszymy na płycie, nie jest efektem żadnych eksperymentów komputerowych na nagranym już głosie, a jest fantastycznym owocem zapewne ciężkiej pracy i długich eksperymentów wokalnych samej artystki.
Repertuar koncertowy składał się oczywiście z utworów z Rzeźby dnia, zagranych w tej samej kolejności, jak zostały nagrane na płycie. Artystka przygotowała też kilka dodatkowych utworów, aby zaspokoić apetyt zgromadzonej publiczności. Zaraz po Życie bez usłyszeliśmy jeden z największych przebojów Zero (Odkochaj nas) – zagrane bardzo energetycznie, następnie – utrzymany w fantastycznym klimacie tango argentino Ten taniec, po którym usłyszeliśmy nieco bardziej liryczne Jakby nie miało być oraz Kochana. Dla wiernych fanów nie mogło też zabraknąć najbardziej znanego utworu Babę zesłał Bóg – tutaj duże wrażenie zrobił na mnie bardzo ciekawy aranż – pierwsza wolna część w formie wesołego walczyka zagranego na akordeonie a druga w formie szybkiego, jazzującego rock’n’rolla. Zwieńczeniem koncertu było powtórzenie – na wyraźne żądanie publiczności – dwóch utworów z nowego albumu. I tak po raz drugi mieliśmy okazję usłyszeć Kota – co do którego powoli zaczynam weryfikować swoje poglądy i w którym widzę coraz silniejszy potencjał na przebój – oraz promujący album Kłamiesz.
Artystka zadbała o subtelny i klimatyczny wystrój sceny – żarówki z ciepłym światłem i czerwone taśmy ledowe. A tuż przed samym końcem występu, kiedy scena została oblana granatowym światłem, uświadomiłam sobie, że oto stoi przed nami Renata Przemyk taka, jak malowana na okładce swojej płyty – w czerwonej tunice i na intensywnym tle nieba.
Renata Przemyk nagrała znakomitą płytę. Zagrała również znakomity koncert, który stanowi swoistą „kropkę nad i” dla tego materiału – uwydatnił jego wielowymiarowość. Materiał ten jest w pełni kompletny, spójny i gotowy, aby rozpowszechniać go dalej – zarówno w formie przyjemnego albumu do zadumy w długie zimowe wieczory, jak i w rozgrzewającej formie koncertowej.