Czas dojrzał i oto nastał dzień 21 lutego roku pańskiego 2013. W tymże dniu, w jakże szacownym klubie Blue Note w Poznaniu miał miejsce koncert legendarnego zespołu Dezerter. I tu, jako że znajdujemy się czasopiśmie muzycznym, pojawia się mały problem.
Historia Dezertera liczy sobie wiele lat, a sama grupa jest już, można rzec, od dawna pełnoletnia. Długie wspólne granie powinno utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że mamy do czynienia z zespołem ludzi świadomych tego, czym są i co robią, ale ja mam nieustannie problem: czy aby muzyka punk rockowa jest naprawdę muzyką? Oczywiście, że pozornie wszystko się zgadza: wokalista, gitarzyści, perkusja, jakieś piosenki, co prawda wykrzyczane, a nie wyśpiewane, jakiś tekst i jakaś linia melodyczna. Ale bądźmy poważni: Dezerter gra już tak długo, że nawet gdyby członkom zespołu nie chciało się wcale ćwiczyć po godzinach, to powtarzalność tego, co robią, sama już starczyłaby za naukę. Linie melodyczne ich kawałków są szczątkowe. W „Pierwszym razie” (który zespół zagrał na opisywanym koncercie) i w „Nie ma ciszy w bloku” (którego to kawałka zespół nie zagrał, czego osobiście bardzo żałuję) są jakieś zalążki uproszczonych pochodów harmonicznych, ale i te rozpadają się zaraz na kawałki. Już jako nastolatka w niemym zdumieniu przysłuchiwałam się osobom, które mówiły, że słuchają Sex Pistols czy Dead Kennedys, bo dla mnie punk był tekstem i tylko tekstem, natomiast u wspomnianych zespołów nawet znajomość języka niewiele pomaga, bo jest on tak zakorzeniony w slangu, że wielokrotnie trzeba widzieć tekst, żeby zrozumieć, o czym mowa.
Z drugiej strony specyfiką zespołów polskich (i to nie tylko punk rockowych) zawsze było coś, co na prywatny użytek nazywam „głębszym widzeniem świata”. Poetyka Closterkelleru nie jest wyjątkiem. Znakomitymi tekstami rzucał jak perłami Lombard, Obywatel GC, Kazik, Róże Europy, Kobranocka… W latach działalności tych zespołów zaczynał też Dezerter, nic więc dziwnego, że od jego politycznych tekstów oczekujemy więcej niż od piosenek The Exploited.
To, o czym wspomniałam, potwierdziło się również 21 lutego w Blue Note. Sala, podzielona już architektonicznie na „dół” pod sceną i „górę” ze stolikami, podzieliła się również mentalnie: ci „na dole” chcieli poskakać, ci „na górze” przyszli posłuchać. Ostatni raz byłam na koncercie Dezertera… czternaście lat temu, ale tak samo, jak wtedy, tak i dziś, okazało się, że jest to w polskich warunkach wyjątkowy zespół punk rockowy, który zawsze gromadzi niewielką grupę bardziej świadomych odbiorców. Jakich? Myślę, że nastawionych do sprawy koncertu bardziej socjologicznie, a mniej dystrakcyjnie, bardziej nakierowanych na tekst, nie zaś na hałas (bo punk rock jest, ba, chce być hałasem). Najtrafniej chyba wyraził to cały jednoosobowy skład Brudnych Dzieci Sida w osobie Patyczka, który na koncercie wystąpił w roli supportu: punk rock to są trzy akordy A, D i E. Zresztą warto dodać, że Patyczak jak zawsze zachwycił publiczność, a już to, że z szacunku do zespołu, którego występ poprzedzał, ubrał się w białą koszulę (!) i krawat [sic!] było po prostu urocze. Wzbudził też niekłamany zachwyt publiczności, z którą zawsze rozumiał się fantastycznie.
Powróćmy jednak do gwiazdy wieczoru. 21 lutego Dezerter zagrał w Poznaniu szereg piosenek z całego swojego repertuaru, począwszy od dwóch pierwszych płyt, poprzez „Blasfemię”, „Ile procent duszy?”, a nawet najszerzej znaną pod swą skrótową nazwą „Historię” („Jak powstrzymałem III wojnę światową, czyli prawdziwa historia Dezertera”), co wywołało wielki aplauz sali. Niektórzy dzielą dyskografię Dezertera na „przed” i „po” „Deuterze”, ale gdyby przeprowadzić taki podział w przypadku doboru repertuaru koncertowego, to okazałoby się, że dominowały, choć nieznacząco, piosenki starsze. Nie zdecydował o tym jednak skład publiczności, choć przekonałam się na koncercie Proletaryatu i Bladych Loków (odpowiednio w marcu i czerwcu zeszłego roku), że na tego rodzaju koncertach można spotkać ludzi w dużym przekroju wiekowym, co nie jest zresztą niczym dziwnym. Jednak Dezerter zawsze słynął z koncertów dopiętych „na ostatni guzik”, gdzie kawałki następują jeden po drugim, nie ma miejsca na improwizację, czy pogadanki w stylu: „no, to co mamy teraz zagrać?”. Tak było i tym razem. Solidna robota, energetyczna, ale i przerażająca w swym wydźwięku, bowiem…
Bowiem Dezerter ma się znakomicie. Nie zblazował się w czasach dzisiejszego dobrobytu, wymienił tylko „towarzysza miłego” na „kapitalistę miłego”. Szczególnego znaczenia nabrała piosenka z „Historii”, nagranej z Kaśką Nosowską: „Dla zysku”. Słowa Dezertera brzmią upiornie zwłaszcza w obliczu ludzi, którzy tak często obecnie deklarują, że przecież wszystko jest dobrze i zupełnie nie ma o co i z czym walczyć. „Połączmy nasz wysiłek, zjednoczmy wszystkie siły, ojczyzna, ojczyzna czeka na ciebie, kapitalisto miły” – ludzie krzyczeli z wokalistą, ale nie wiem, czy wiedzieli, że to o nich. I jeszcze najbardziej chyba trafna analiza obecnego oportunizmu: „Cicho oddychać, cicho żyć, niech nie wiedzą o was nic. Paranoja, ciągły strach. Ktoś szpieguje, wsypią was. Wielki problem małych ludzi: zdobyć dobre stanowisko, zdobyć spokój, zdobyć krzesło, stracić nic – to znaczy wszystko. Wygodne układy i pieniądze: o to drżycie dzień i noc. Paranoja, ciągły strach. Ktoś szpieguje? Wsypią was! Przymykacie czasem oczy, czasem zamykacie usta. Lepiej jest się nie wychylać: kartoteka będzie pusta. Cicho oddychać, cicho żyć…” Byle więcej takich głosów. Dezerter jak zawsze głęboko widzi i… krzyczy. Bo są powody.