Krzysztof Bilica, fot. Bartosz Dąbrowski

wywiady

"Ogolić Chopina brzytwą Ockhama". Wywiad z Krzysztofem Bilicą

Rozmawiamy z Krzysztofem Bilicą, muzykologiem, eseistą, aforystą, prozaikiem, a także – co nas bardzo cieszy – laureatem Nagrody Fundacji MEAKULTURA za wybitne osiągnięcia w dziedzinie krytyki muzycznej.

Eliza Moraczewska: Gratuluję nagrody. Czym dla kogoś tak znanego i utytułowanego jest tego rodzaju wyróżnienie?

Krzysztof Bilica: Dziękuję bardzo za gratulacje i za nagrodę, tym bardziej, że nie jestem aż tak znany, jak Pani sugeruje, a już niemal zupełnie nieutytułowany. Przynamniej oficjalnie. Na mojej piersi nie dynda żaden medal. Ale istnieją nagrody nieoficjalne. Za największą taką nagrodę uważam życie, jakie otrzymałem od rodziców. To właśnie od niego, od życia, dostałem żonę, od żony dostałem córki, a od starszej córki – dwoje ukochanych wnucząt. Czy trzeba oczekiwać czegoś więcej? A jednak życie nagradza mnie dalej. Środowisko literackie przyznało mi w roku 2012 Nagrodę im. Witolda Hulewicza „za wybitne osiągnięcia w dziedzinie chopinologii i leksykografii muzycznej”. Jakże więc nie miałem się ucieszyć, gdy i od środowiska muzycznego otrzymałem Nagrodę Fundacji MEAKULTURA. To wyróżnienie sprawiło mi wielką radość.

E. M.: Zacznę od razu merytorycznie, choć wydaje mi się, że na to pytanie znam odpowiedź. Spytam jednak: czy bardzo Panu blisko do Chopina? A jak postrzega Pan jego muzykę: jako osobisty dar od losu, czy bardziej jako fatum, coś, co dawno temu Pana dopadło niczym bakcyl, a teraz siedzi w środku i nie daje spokoju? To chyba uzasadnione pytanie po tylu latach zajmowania się jego muzyką…?

K. B.: Pani pytanie jest przekornie dwuznaczne. Przekornie więc odpowiem, że mnie jest jeszcze dość daleko do Chopina, to znaczy do zrozumienia jego muzyki. I chyba nie tylko mnie. To jest trochę tak, jak ze zrozumieniem istoty życia. Nigdy jej nie pojmiemy, co nie znaczy, że nie powinniśmy dążyć do jej pojęcia. Wędrując, widzimy ciągle ten sam horyzont, choć nie jest on już taki sam, gdy rozpoczynaliśmy wędrówkę.

Rozumiem jednak, że chce Pani usłyszeć też, jak Chopin jest mi bliski. Bardzo bliski. Choć nie jego jednego podziwiam. Młodzieńczą moją fascynacją był Beethoven, potem Bach i Mozart, a później jeszcze Strauss i Mahler. Ale już w pacholęcym wieku grywałem z zapałem (bardzo zresztą niedoskonale) mazurki i łatwiejsze polonezy Chopina. W okresie studiów muzykologicznych zainteresowałem się muzyką współczesną, zwłaszcza polską: Góreckim, Lutosławskim, Pendereckim, o którego Trenie napisałem pracę magisterską. Z czasem jednak Chopin stał się moją największą miłością i na nim skupiłem swoje muzykologiczne zainteresowania.

E. M.: A ile w tym zainteresowaniu muzyki? Czy to tylko ona, czy jednak również szczypta patriotyzmu?

K. B.: Interesuje mnie oczywiście przede wszystkim muzyka Chopina, ale też jego postawa obywatelska, z której wynika, że był on bez wątpienia polskim patriotą. Jestem przecież jego rodakiem i napawa mnie to dumą.

Domyślam się, że do zadania tego pytania zainspirowała Panią moja książka Wokół Chopina i Polski. Przytoczę z niej swoje słowa: „W tytule książki oprócz nazwiska Chopina pada słowo »Polska«. Zdaję sobie sprawę, że nie powinno być ono nadużywane, lecz kiedy się pisze o Chopinie, trudno nie napomknąć o Polsce i jej zagmatwanych losach, zwłaszcza jeśli się pamięta, że i samemu Chopinowi losy zniewolonej ojczyzny nie były obojętne […]. Świadczy o tym dobitnie urywek z jego listu, wykorzystany jako motto niniejszej całości (nie obędzie się bez strasznych rzeczy, ale na końcu tego wszystkiego jest Polska, świetna, duża, słowem: Polska)”.

E. M.: Odnoszę wrażenie, że zacięcie literackie to u Pana może również poniekąd Chopinowski trop. W końcu literatura, a zwłaszcza poezja, była w romantyzmie przedłużeniem muzyki. Jak Pan myśli, czy to w Pana przypadku naturalny rozwój: najpierw muzyka romantyczna, potem działalność literacka? A może to wyraz romantycznego usposobienia, bo i romantycznej ironii Panu nie brak…?

K. B.: Z rozwojem twórczym człowieka bywa różnie. Stwierdziłem kiedyś, że „Człowiek przechodzi w swym życiu od dadaizmu, przez romantyzm, średniowiecze do starożytności”. W dzieciństwie (a więc w okresie mego dadaizmu) bardzo chciałem być pisarzem i kompozytorem jednocześnie. Chyba jeszcze zachowały się zeszyty w kratkę, w których zapisywałem swoje dziecięce wierszyki, i zeszyty nutowe, gdzie na pięciolinii utrwalałem komponowane przez siebie menuety i inne muzyczne kawałki. W młodości nieźle improwizowałem w różnych stylach na fortepianie lub na organach, ale po dziesięcioleciach siedzenia przy biurku i przy komputerze z tej umiejętności pozostał jeno cień. Blisko trzydziestoletnia praca w Wydawnictwie Naukowym PWN, do którego encyklopedii papierowych i multimedialnych napisałem bądź zredagowałem ponad 10 tysięcy haseł muzycznych, wpłynęła na mój styl pisania. Na jakąż to ironię romantyczną mogłem sobie pozwolić w suchych hasłach encyklopedycznych?  Owszem, dawałem często jej upust w swoich aforyzmach, ale w nich z kolei nie mogłem się zbytnio rozpisywać. Są one czasem krótsze od najkrótszych haseł encyklopedycznych.

E. M.: Pisał Pan o Chopinie także jako o prekursorze dodekafonii i serializmu. Pytanie jest a propos, ale bardziej ogólne: czy uważa Pan, że europejska muzyka artystyczna gdzieś dąży, ma jakiś cel, czy się rozwija, by na końcu pozostać niczym rozwinięta właśnie szpulka po niciach?

K. B.: Nie sądzę, żeby można było mówić o jakimś celu muzyki, o jakimś jej rozwijaniu się i dążeniu do wytyczonego punktu. Lepiej mówić, że muzyka ewoluuje, a najlepiej, że się zmienia. Muzyka rzecz ludzka. I póki jest człowiek, póty jest muzyka. Gdyby nasz gatunek wyginął, zniknęłaby muzyka. Czy taką samą muzykę lub podobną mają przedstawiciele inteligencji pozaziemskiej, jeśli tylko gdzieś taka istnieje? Nie mam pojęcia. Ale nie wybiegając tak daleko naprzód i tak daleko w przestrzeń międzygwiezdną, odpowiem na pytanie o muzykę europejską porównując ją do wielkiej kadzi, w której około IX wieku (gdy pojawiła się wielogłosowość) zaczęto na dobre gotować naszą muzyczną zupę. Przez wieki dorzucano do tej kadzi wszystko, co zebrano z europejskich pól, co złowiono w europejskich rzekach i upolowano w europejskich lasach. Ze stulecia na stulecie zmieniał się więc smak tej zupy, ale zmieniał powoli, umiarkowanie. Dopiero pod koniec XIX wieku, gdy do owej kadzi zaczęto dorzucać nieznane przedtem ingrediencje, sprowadzane z Afryki, Azji i obu Ameryk, smak zaczął się zmieniać gwałtownie. W XX wieku w różnych zakątkach kadzi gotowało się kilka zup: jazzowa, rockowa, popularna i poważna – wszystkie w najrozmaitszych swych odmianach. Na razie gotują się one osobno, ale być może po pewnym czasie albo się wszystkie wymieszają i powstanie jedna jednolita zupa przyszłości, albo też – co bardziej prawdopodobne – dziesiątki różnych zup muzycznych będą się ważyły w osobnych kociołkach, z których czerpać będziemy wedle uznania.

E. M.: Znam takie Pana przemyślenia o muzyce, przy których ucieka się Pan do pomocy filozofii. Co daje filozofia w tym kontekście: ułatwia interpretacje, czyli rozumienie? A może wpisuje muzykę w szerszy kulturowy kontekst?

K. B.: Filozofia daje przede wszystkim pocieszenie. Podobnie muzyka. Dobrze mieć ustalony światopogląd, wyrobiony pogląd na muzykę, wiedzieć, czym ona jest lub konkretniej: wiedzieć, czym jest utwór muzyczny, zanim zacznie się go analizować i interpretować. Mam swoje credo filozoficzne. Wypowiedziałem je w eseju Ogolić muzykę brzytwą Okhama! Kto ciekaw, może go znaleźć w Internecie.

E. M.: Bez wątpienia muzyka nie jest uniwersalna, bo ludzie bez specjalnego przygotowania nie są w stanie – że tak to wyrażę – „organicznie” i jednocześnie prawidłowo, zgodnie z tradycją, odczytać muzyk sobie obcych. W kręgu europejskim mamy z grubsza wspólną tradycję, przynajmniej w zakresie muzyki artystycznej. A bardziej partykularnie? Czy uważa Pan, że jest coś takiego jak muzyka narodowa, innymi słowy: czy muzyka, przynajmniej niektóre jej formy, ją mają?

K. B.: Muzyka narodowa przeżyła swe apogeum w XIX wieku, ale wieku tego już nie przeżyła. Mówiąc inaczej i w dużym uproszczeniu, muzyka odrębnych grup narodowościowych kształtowała się pod wpływem języków i obyczajów tych grup. Od czasu renesansu widzimy, jak rozwijały się narodowe tańce, inne – dajmy na to – w Hiszpanii, inne we Francji, a inne w Polsce. W krajach tych śpiewano też pieśni we własnym narodowym języku. To, że język wyciska indywidualne piętno na muzyce narodowej, udowodniłem w jednej z rozpraw na przykładzie muzyki polskiej. Polszczyzna, charakteryzująca się od około XVI wieku paroksytonezą, czyli akcentowaniem przedostatniej sylaby w wyrazie, wpłynęła na muzykę polską w ten sposób, że wymusiła pojawianie się w niej kadencji żeńskich (statystycznie najliczniejszych). Najbardziej z nich charakterystyczną kadencję nazwałem kadencją polską. Ale takie struktury zakończeniowe możliwe były w systemie tonalnym i metrorytmiczny. A systemy te w muzyce XX wieku już odrzucono. W tym wieku narodziła się muzyka globalna.

E. M.: Aforyzmy to kolejny trop romantyczny, choć bardziej z tradycji Goethego, który w swoim Bildung sięgał do wzorca quasi-antycznego. Uważa się Pan w tym zakresie za kontynuatora linii antycznej, a może polskiej tradycji od Kochanowskiego po Sztaudyngera? Czasem widać u wszystkich Panów – Bilicy, Sztaudyngera i Kochanowskiego – humorystyczne zacięcie…

K. B.: Tradycje aforyzmu, owszem, sięgają starożytności. Cenne są dla mnie wzorce nowożytnego aforyzmu (La Rochefoucauld, Lichtenberg, Kraus, Wilde, Marie von Ebner-Eschenbach, Gomes de la Serna i wielu innych), lecz mistrzem, któremu najwięcej zawdzięczam, jest Stanisław Jerzy Lec. Specjalnie w stulecie jego urodzin (w 2009 roku) wydałem swój tomik Myślnik. 303 aforyzmy z „Przekroju”, a w tym roku, w pięćdziesiąta rocznicę jego śmierci, usiłuję wydać tomik Aforysta tańczy na pointach. 150 aforyzmów o aforyzmach. Szukam wydawcy, któremu ta rocznica byłaby nieobojętna. Nie jest łatwe znaleźć takiego wydawcę. Rynkiem książki rządzą księgowi.

okładka książki

A z tym humorystycznym zacięciem u mnie różnie bywa. Gdy przy goleniu patrzę na siebie w lustrze i wyobrażam sobie, co o mnie myśli brzytwa, zawsze się zacinam. Dlatego od dłuższego czasu nie golę się, wolę nosić brodę.

E. M.: A gdyby miał Pan wymienić swojego ulubionego i najważniejszego w Pana przekonaniu kompozytora, to kto by to był i czy byłaby to ta sama osoba?

K. B.: Z ulubionymi kompozytorami, pisarzami, malarzami, muzykami, aktorami itp. jest jak z własnymi dziećmi. Jeśli się ma ich kilkoro, trudno powiedzieć, które jest bardziej ulubione. Wszystkie się na swój sposób kocha.

E. M.: Mój ulubiony aforyzm, to ten, że „wskrzeszonych już się nie cuci”. A Pana?

K. B.: Należę do tych nielicznych aforystów, którzy nie są mizoginami. Dlatego mój ulubiony aforyzm to ten, który – jak zauważyłem – sprawia przyjemność kobietom: „Mężczyzna dostrzega w kobiecie urodę, a kobieta w mężczyźnie – mądrość. I kto jest mądrzejszy?”

E. M.: Śliczne! Rzeczywiście miłe dla kobiety. A czy jest jakiś aforyzm, z którym wiąże się godna opowieści historia? Czy mogę prosić o tę opowieść?

K. B.: Owszem, ale dotyczy ona nie jednego aforyzmu, lecz całego zbioru 150 aforyzmów, czyli wspomnianego tomiku Aforysta tańczy na pointach. Poszedłem w tym wypadku za przykładem Antona Diabellego, XIX-wiecznego wiedeńskiego kompozytora i wydawcy, który rozesłał swego prostego walczyka do pięćdziesięciu kompozytorów z prośbą, aby napisali do niego po jednej wariacji. Wiadomo, że jeden Beethoven złamał reguły tej zabawy i dostarczył cały cykl 33 Wariacji na temat walca Diabellego. Moja diabelliada jest podobna. Poprosiłem koleżanki i kolegów z ZKP, kompozytorki i kompozytorów, aby do wybranych z tomiku aforyzmów skomponowali miniatury lub cykle miniatur. W tej chwili dziesięcioro kompozytorów pisze już takie miniatury. Jeśli sprawy pójdą dobrze, to znaczy, jeśli dostanę na moją diabelliadę grant, w przyszłym roku będę miał przyjemność zaprosić Panią i wszystkich czytelników Meakultury na prawykonania tych miniatur.

E. M.: Bardzo dziękujemy, to będzie czysta przyjemność. A – wracając do pytań: czy jest coś, co Pańskiej pracy pisarskiej dała praca redakcyjna? W jaki sposób jest lub nie jest ona inspirująca dla artysty?

K. B.: Redagowanie cudzych tekstów zmusiło mnie do większej dyscypliny przy pisaniu własnych tekstów. Nauczyło pokory i przekonało, że zawsze tekst można ulepszyć, a często trzeba go po prostu poprawić.

E. M.: Chciałam jeszcze spytać o nagrodę: czym w Pana, czyli specjalisty, przekonaniu powinna być krytyka muzyczna, aby można było powiedzieć, że osiągnęła ona dobry poziom?

K. B.: Krytyka powinna być sprawiedliwa i napisana tak, żeby nie podlegała żadnej krytyce.

okładka książki

E. M.: Czy porządne rzemiosło dziennikarskie zanika, rozwija się, czy przechodzi przeobrażenia? Czym wyróżnia się na tle dziennikarstwa w ogóle to, które na warsztat bierze muzykę?

K. B.: Media powoli, lecz nieodwołalnie przenoszą się z domeny papierowej do cyberprzestrzeni, do Internetu. Internet oferuje autorom i dziennikarzom wiele nowych możliwości, przede wszystkim błyskawiczną publikację tekstów i nieograniczony jej zasięg, multimedialność wypowiedzi, a także interakcję z czytelnikami. Wymaga jednak od nich błyskawicznej reakcji, szybkiego tempa pracy. Nie wszyscy wytrzymują presję czasu. Szerzy się bylejakość, niechlujność językowa, subiektywizm sądów. Najgorsze są fora, na które mają dostęp wszyscy zalogowani, lecz występujący tam na ogół anonimowo. Większość z nich nie dba o język i styl wypowiedzi, wprowadza wulgaryzmy, poniża i obraża innych. Obecność tych anonimowych dyskutantów sprawia, że zaciera się różnica między dziennikarzami a czytelnikami. Wszyscy mogą pisać i wszyscy mogą być czytani.

Muszę powiedzieć, że w mrowiu witryn i stron internetowych korzystnie wyróżnia się meakultura.pl. Jest interesująca, wszechstronna, kompetentna, aktualna, ale i z coraz bogatszym archiwum, ciekawa graficznie, skupiająca świetne pióra i znakomitych redaktorów, ponadto multimedialna, bo prócz tekstów oferująca i nagrania muzyczne, i filmy. Słowem: prawdziwa, nowoczesna kultura!

E. M.: Dziękujemy jako zespół za tak miłe słowa, a ja dziękuję za interesującą rozmowę.

Krzysztof Bilica, fot. Bartosz Dąbrowski

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć