Marta Klimek, archiwum prywatne

wywiady

Okiełznać stres sceniczny – rozmowa z Martą Klimek

Marta Klimek – studentka skrzypiec na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, laureatka kilkunastu konkursów skrzypcowych. Obroniła w tym roku pracę dyplomową, którą poświęciła wybranym zagadnieniom dotyczącym stresu wykonawczego w grze na skrzypcach. 

Marta Kaczmarczyk: Zajmujesz się muzyką od dziecka, a w swoim dorobku artystycznym masz już wiele koncertów, egzaminów i konkursów. Czy wraz z rozwojem warsztatu, większą świadomością sceniczną stres i trema są mniejsze, czy może przeciwnie – coraz wyraźniej się ujawniają?

Marta Klimek: To w dużej mierze zależy od osobowości człowieka, jego psychiki, ale wydaje się, że wraz z wiekiem i rozwojem warsztatu zwiększają się świadomość i poczucie odpowiedzialności w czasie występu. Paradoksalnie trema może bardzo wyraźnie dawać o sobie znać, nawet gdy dany artysta ma już wieloletnie doświadczenie sceniczne.

M.K.: Niektórzy uważają, że im więcej występujesz, tym mniej się stresujesz.

M.Kli.: Raczej odwrotnie [śmiech]. Przynajmniej w moim przypadku. Kiedy byłam dzieckiem, nie miałam żadnych problemów z tremą i występami, ale mniej więcej na etapie gimnazjum to zaczęło się zmieniać. Myślę, że miał na to wpływ przede wszystkim rozwój świadomości. Dużo zależy też od sytuacji, rangi występu. Przykładowo kiedyś moja dobra znajoma starała się o ważną dla niej pracę i w momencie, w którym uświadomiła sobie, że od tego, jak się zaprezentuje na przesłuchaniu, będą zależeć jej zawodowe losy, zaczęła się stresować występami – chociaż na co dzień bardzo lubi bycie na scenie.

M.K.: Obroniłaś w tym roku pracę dyplomową, którą poświęciłaś wybranym zagadnieniom dotyczącym stresu wykonawczego w grze na skrzypcach. Co Cię skłoniło do wyboru akurat tego tematu?

M.Kli.: Zdecydowałam się na pisanie pracy na ten temat przede wszystkim dlatego, że z wiekiem zaczęłam mieć duże problemy ze stresem. Teraz jest już lepiej, ale w przeszłości zdarzało się, że tak bardzo drżały mi dłonie, że nie byłam w stanie utrzymać smyczka, jakbym nigdy wcześniej nie wychodziła na scenę! A przecież nie po to pracuje się tyle lat, żeby potem nie móc pokazać efektów. Chciałam zgłębić ten temat od strony naukowej, rozgryźć, z czego ten problem się bierze i czy jestem w stanie sama coś z tym zrobić.

M.K.: Do jakich wniosków doszłaś?

M.Kli.: Samo zjawisko stresu jest bardzo złożone. Pisząc pracę, opierałam się głównie na dwóch anglojęzycznych monografiach amerykańskiego psychologa i trenera sportowców i muzyków Dona Greene’a: Performance Success i Fight Your Fear and Win.

Wskazuje on siedem czynników odpowiedzialnych za występowanie stresu, które trzeba wziąć pod uwagę i rozpracować. Są to: determinacja, opanowanie, perspektywa psychiczna, podejście emocjonalne, skupienie uwagi, koncentracja i odporność.

Z mojego doświadczenia mogę dodać, że bardzo duże znaczenie ma też poziom opanowania utworu, to, jak dobrze „siedzi” pod palcami. Najważniejsze są jednak czynniki psychologiczne. Nawet jeśli ktoś bardzo dużo ćwiczy, ale nie ma w sobie woli walki, żeby mimo stresu wyjść na scenę i się z nim zmierzyć, to niestety, ale nie pokaże całego swojego warsztatu. Ciekawe jest też zjawisko tzw. chcianej tremy.

M.K.: Dlaczego ktoś chciałby mieć tremę?

M.Kli.: Pisał o tym prof. Tadeusz Wroński. Uważał, że skrzypek, który przygotował utwór w sposób niewystarczający albo nie chciał wziąć odpowiedzialności za występ, wmawiał sobie, że to wszystko przez stres, a nie dlatego, że po prostu tego konkretnego miejsca w utworze nie opanował wystarczająco dobrze. To dosyć ciekawa teza, chociaż osobiście nie w pełni się z nią zgadzam.

M.K.: Czy istnieją jakieś konkretne techniki, pomagające zredukować stres sceniczny?

M.Kli.: Tak, istnieje na przykład technika „centrowania” autorstwa wspomnianego już przeze mnie Dona Greene’a. Składa się z kilku elementów. Na początku trzeba usiąść albo położyć się w wygodnej pozycji i skupić wzrok na jakimś punkcie, który znajduje się nieco poniżej linii oczu. Po pewnym czasie zamyka się oczy i „wchodzi” do swojego centrum.

M.K.: Brzmi trochę mistycznie.

M.Kli.: To prawda [śmiech]. Ale mówiąc wprost, chodzi o wizualizację, o to, żeby poczuć swoje wnętrze i wyobrazić sobie siebie grającą_ego. Przynajmniej ja to tak rozumiem. Musisz słyszeć i widzieć siebie. Czuć te ruchy, które chcesz wykonywać i one wszystkie mają być precyzyjne. Technika wydaje się bardzo prosta, ale żeby ją opanować, potrzeba regularnej praktyki kilka razy dziennie.

Ważne jest też to, że przed samą wizualizacją, siedząc lub leżąc w wygodnej pozycji, „skanuje się” swoje ciało, sprawdza, czy kluczowe miejsca, mięśnie nie są spięte. U skrzypków najważniejsze są ręce, barki i szyja. Sam proces wizualizacji musi przebiegać w rozluźnionym ciele. Efekty można dostrzec mniej więcej po półrocznym ćwiczeniu. Ciekawą metodą jest też tzw. skok człowieka pierwotnego…

M.K.: Skok człowieka pierwotnego?

M.Kli.: Tak, chociaż od razu zaznaczę, że nie jest to oficjalna nazwa. Sama metoda polega na tym, że stojąc, bierzesz głęboki wdech, od pięt do głowy i unosisz barki w górę, po czym energicznie je opuszczasz, poniekąd skaczesz w dół i jednocześnie wydajesz z siebie okrzyk. Kiedy robisz to prawidłowo, pozbywasz się złych emocji i rozluźniasz wszystkie napięcia. Sama jeszcze nie opanowałam tego ćwiczenia, ale niekórzy znajomi skrzypkowie już tak i rzeczywiście im to pomaga.

M.K.: Czy na uczelniach artystycznych dostępne są dodatkowe zajęcia, konsultacje ze specjalistami, mające pomóc studentom w radzeniu sobie z tremą?

M.Kli.: Zasadniczo jest niewiele takich zajęć. Ja akurat miałam okazję chodzić na nowy przedmiot „Budowanie odporności scenicznej”. Był bardzo ciekawy i potrzebny, niestety trwał tylko pół semestru, a to moim zdaniem zdecydowanie za krótko. Pani Profesor, która prowadziła zajęcia, polecała m.in. technikę Schultza, a więc ćwiczenia oddechowe i medytacyjne. Chodziło przede wszystkim o ogólne rozluźnienie – fizycznie i psychiczne.

M.K.: Ostatni czas, w którym jedyną możliwością organizacji wydarzeń kulturalnych był onlajn, niewątpliwie redefiniował pojęcie koncertu i samego uczestnictwa w nim – zarówno od strony odbiorczej, jak i wykonawczej. Czy Twoim zdaniem występy internetowe, bez publiczności są szansą dla bardziej introwertycznych muzyków, czy wręcz przeciwnie – mogą sprawić, że potem takim artystom trudniej będzie ponownie wyjść na scenę i zaprezentować się przed dużą grupą słuchaczy?

M.Kli.: Z jednej strony na pewno jest to ułatwienie, ale dużo zależy od tego, czy mamy do czynienia z transmisją na żywo, czy raczej z nagrywanym koncertem. Granie – nawet przed kamerą – w czasie rzeczywistym, ze świadomością, że po drugiej stronie oglądają nas ludzie, też jest stresujące. Choć to oczywiście inna sytuacja niż występ przed żywą publicznością.

W momencie, gdy koncert nie jest na żywo, tylko nagrywany, stres staje się znacznie mniej odczuwalny albo w ogóle go nie ma. Zmienia się cały kontekst, a poza tym możemy zrobić kilka-kilkanaście take’ów i doprowadzić wykonanie niemalże do perfekcji. Dostrzegam tu jednak pewne niebezpieczeństwo, bo kiedy później trzeba wyjść na scenę w czasie rzeczywistym, to jest tylko jeden take i nie ma miejsca na poprawki.

Wydaje mi się, że onlajnowe koncerty mogą być szansą dla nieśmiałych, introwertycznych muzyków. Nie jest to oczywiście reguła, ale sam fakt, że artysta nie stoi przed kilkudziesięcioma czy kilkuset osobami, na pewno nieco ułatwia sprawę. Pandemia wymusiła na nas [muzykach – M.K.] dosyć długą przerwę od „normalnych” koncertów i to niestety wpływa negatywnie na pewność sceniczną. Do wielu rzeczy trzeba się od nowa przyzwyczaić, choć akurat moim zdaniem wykonywanie muzyki dopełnia się dopiero wtedy, gdy fizycznie istniejemy z publicznością.

M.K.: Artyści często wspominają o tym fizycznym, namacalnym kontakcie z publicznością. A jak się zapatrujesz na samo zjawisko darmowych koncertów, wydarzeń kulturalnych onlajn, które niewątpliwie w jakiejś formie już z nami zostaną? Czy istnieje niebezpieczeństwo, że ludzie będą rzadziej decydowali się płacić za koncerty na żywo, mając alternatywę w postaci darmowych wydarzeń, które w dodatku mogą obejrzeć u siebie w domu?

M.Kli.: Oczywiście jest takie niebezpieczeństwo. Kultura nawet przed pandemią często miała pod górkę. To jednak bardzo złożona kwestia. Faktycznie jest tak, że niektóre osoby zrezygnują z rzeczywistych, płatnych wydarzeń. Ale nie zapominajmy o tym, że ludzie odczuwają ogólną potrzebę uczestnictwa w czymś fizycznie. Sytuacja, kiedy oglądamy koncert na ekranie, to coś zupełnie innego niż faktyczne branie udziału w jakimś wydarzeniu. A może jest też tak, że niektórzy ludzie, którzy przed pandemią w ogóle nie chodzili na koncerty, po tym, gdy zostało im to odebrane, zaczęli? Nie ma tu jednej, konkretnej odpowiedzi: „tak” albo „nie”. Onlajn to wygoda, owszem, ale nie jest w stanie zastąpić emocji, jakich doznajemy fizycznie, w świecie rzeczywistym.

M.K.: Chciałabym jeszcze zapytać o to, kto w dzisiejszych czasach ma szansę na zrobienie indywidualnej kariery. Współczesny świat jest bez wątpienia bardziej przyjazny dla ludzi pewnych siebie, otwartych i atrakcyjnych fizycznie. Myślisz, że muzyk introwertyczny, nieśmiały, ale za to posiadający bardzo dobry warsztat, jest w stanie odnieść sukces?

M.Kli.: Jeżeli dana osoba jest bardzo nieśmiała, to niestety na pewno będzie jej zdecydowanie trudniej odnieść indywidualny sukces. Żyjemy w czasach, w których od twojej przebojowości (albo jej braku) wiele zależy. Bardzo ważna jest też sama kwestia marketingowa. Niektórzy muzycy mają nawet swoich menadżerów, którzy budują ich markę. Większość początkujących artystów nie może sobie jednak na to pozwolić, więc tym bardziej liczą się charakter i siła przebicia danej osoby. Jeżeli chodzi o wygląd, to wydaje się, że ta kwestia ma największe znaczenie w muzyce rozrywkowej. To tak naprawdę jeden z głównych czynników decydujących o tym, czy odniesiesz sukces, czy nie. Ostatnio widziałam ofertę pracy, w której zaznaczono, że poszukiwana jest skrzypaczka z dobrym warsztatem, ale jednocześnie atrakcyjna fizycznie.

Co do nieśmiałości – oczywiście można nad nią pracować. Na pewno budujący jest fakt, że obecnie ludzie stali się bardziej otwarci na współpracę z psychologiem. Dodatkowo, choć na razie nie jest to popularne zjawisko, zaczynają się pojawiać psychologowie muzyków. Uważam, że to bardzo potrzebne i ważne. Muzyk powinien mieć taką osobę wspierającą, specjalizującą się w tej dziedzinie. Nasz zawód mocno obciąża psychikę, ale jeśli ktoś kocha muzykę i chce przezwyciężyć swoje słabości, to przede wszystkim nie powinien się poddawać.

M.K.: To dobra, budująca puenta. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.

M.Kli.: Ja również!

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć