Każda dekada doczekuje się momentu, kiedy wspomina się o niej jako o tym czasie, w którym było lepiej. Bo nie było tej destrukcyjnej, szatańskiej technologii, która ogłupia młodzież i osłabia więzi międzyludzkie, ludzie mieli przynajmniej resztki przyzwoitości, bo nie było tyle głupoty – takie uzasadnienia powtarzają się raz po raz w komentarzach internetowych malkontentów. Gloryfikuje się w nich oczywiście lata dziewięćdziesiąte i to zupełnie tak, jakby dekada ta nie była nasycona technologią i tak, jakby ludzie, którzy w tamtych czasach przeżywali swoje dzieciństwo, nie mieli Commodore 64, Pegasusa, Amigi czy pierwszych pecetów. I nie spędzili nad owymi sprzętami sporo czasu. Lata dziewięćdziesiąte z kolei krytykowane były przez pokolenie ich rodziców, o czym może świadczyć ostatni, pożegnalny felieton Tomasza Beksińskiego dla Tylko Rocka: tymczasem XX wiek dogorywa nawet nie skomląc. Nie ma już rozrywek ani sensu życia. Skończyło się kino (filmy durne i wtórne, publiczność chamska i nienażarta). W dodatku następny Bond podobno ma być Murzynem! Skończyła się telewizja (reklamy różnych elegancko opakowanych gówienek co chwila gwałcą nasze oczy i uszy). Skończyła się muzyka (łomoty, zgrzyty, bełkot). Moda przyprawia o dreszcz grozy i obrzydzenia (gwoździe w nosie). Niby-telewizyjne ekraniki podłączone do tajemniczych skrzynek nadzorują nasze życie. Całe zastępy zgarbionych i ślepnących człekokształtnych małp surfują po Internecie. Najkrótsza droga do ludzkiego serca (?) nie prowadzi już przez żołądek, ale przez komputer. Zostajemy w nim zredukowani do (dot-com) i zamknięci w cyberprzestrzeni, aż ktoś wciśnie klawisz enter, ponieważ „lubi czytać nasze listy”. Nie ma już miłości. Przegrywa z techniką albo zoofilią. Skończyły się bezpieczne spacery po mieście i osiedlu (agresywne prymitywy bawią się w Stevena Seagala). Bloki mieszkalne zaczynają przypominać twierdze z domofonami i niedziałającymi zamkami cyfrowymi.[1] Beksiński w tych dramatycznych słowach krytykuje właśnie to, za co obecna generacja malkontentów rozczarowanych teraźniejszością kochała lata dziewięćdziesiąte. To, co Beksiński opisywał jako łomot i zgrzyt okraszony bełkotem, jest dziś uważane za prawdziwą muzykę, której teraz już nie ma, bo teraz jest jakaś Lady GaGa i Rihanna. Wszystko to pod postacią kiczowatych teledysków artystów eurodance’owych, czyli jednego z gatunków, który dwie dekady temu królował na listach przebojów. Jeszcze wcześniej krytyki doczekało się pokolenie przeżywające młodość w latach osiemdziesiątych. Amerykański Newsweek w grudniu 1985 roku opublikował artykuł, który trafił również na okładkę, pod tytułem The Video Generation. Autor postawił w niej znajomą i z dzisiejszych czasów diagnozę: oto mamy kolejne narcystyczne pokolenie, które interesuje wyłącznie modny ubiór i dokumentowanie nawet najbardziej banalnego momentu swego życia dzięki najnowszej dostępnej technologii. Podobny osąd spotkało również pokolenie lat siedemdziesiątych i sześćdziesiątych, o czym serwis The Wire pisał w odpowiedzi na rewelacje magazynu Time, że dzisiejsze pokolenie to Me Me Me Generation, narcystyczne, leniwe i żyjące na garnuszku rodziców.[2]
Każda dekada pozostawia za sobą również coś, co określa się potocznie mglistym, lecz bardzo sugestywnym słowem klimat. Nie jesteśmy w stanie wyczuć klimatu czasów, w których obecnie żyjemy, i możemy jedynie domniemywać, co tym, którzy obecnie są dziećmi, będzie się kojarzyło z drugą dekadą XXI wieku. To mentalny obraz danych czasów, utkany ze skojarzeń związanych z dobrami kulturowymi, z jakimi ówcześnie obcowaliśmy, przedmiotami zmiennymi w czasie, a używanymi powszechnie na co dzień (chodzi przede wszystkim o technologię), wydarzeniami politycznymi, przemianami społecznymi i modą. Wyłania się on dopiero wtedy, kiedy ludzka pamięć wychwyci znaczące zmiany w swoim otoczeniu, przez co zaczyna tworzyć się obraz tego, co było przedtem. Z tego mechanizmu niezwykle chętnie czerpie się we współczesnej kulturze popularnej, co zaowocowało powstaniem przemysłu nostalgii, gdzie tęsknota za tym, co bezpowrotnie minione, jest skrzętnie wykorzystywana i obracana w pieniądz, o czym świadczyć może sprzedaż pamiątek po PRL-u czy ponowne wejście na rynek napoju, który wrósł w świadomość Polaków jako symbol lat dziewięćdziesiątych – czyli Frugo. Choć w czasie historycznym, szczególnie tam, gdzie mówimy o długim trwaniu, dziesięć lat można przyrównać do jednej sekundy i myślimy o siedemnastym wieku jako o całym stuleciu, jakby było monolitem, wiek dwudziesty jest już w naszej świadomości bardziej porozdzielany, przede wszystkim na dekady. Stało się tak ze względu na to, że ubiegłe stulecie udokumentowane zostało tak dokładnie, jak nigdy wcześniej, i możemy badać je z dużo większą precyzją, jednak Umberto Eco zwraca uwagę na proces uprzeszłowiania[3], który sprawia, że o nawet bardzo niedalekiej przeszłości myślimy w kategoriach mitycznych, wyczuwając jej klimat.
Mniej więcej od 2011 roku w niektórych zakamarkach internetu, takich jak Tumblr, można zaobserwować pewien artystyczny, netartowo-muzyczny ruch, który na warsztat wziął sobie popkulturę, towary konsumpcyjne i technologię lat osiemdziesiątych, ale przede wszystkim – dziewięćdziesiątych i wczesnych lat dwutysięcznych, zwanych z angielska 00s. To vaporwave, pewien rodzaj estetycznego myślenia o przeszłości, który doskonale opisała Małgorzata Giec dla serwisu Vice.com: vaporwave jest po trochu wszystkim. Nurtem kulturowym, estetycznym, gatunkiem muzyki, stylem ubierania się i dla niektórych pewnie też życia. Muzyka łączy w sobie syntezatorowe brzmienia sprzed trzech dekad ze współczesnymi osiągnięciami programów do generacji dźwięków. Podobnie klipy. Są miksem nostalgicznej tęsknoty za czasami, których większość fanów vaporu nie może nawet pamiętać z racji młodego wieku. Wyrazem romantycznego wyobrażenia o przeszłości. Stanowią estetyczną podróż od starożytności, przez pierwszą wersję Miami Vice po czasy Windowsa 95 i komórek z klapką, wydających ten irytujący monofoniczny dźwięk. Co istotne, większość vaporwave’owych pozostaje bez wyraźnie określonych autorów. Krążą one po internecie i nikt właściwie nie dba o to, by przypisać komuś autorstwo pojedynczego dzieła.
Vaporwave utkany jest z nostalgii i zawarte jest w nim wszystko, co składało się na dzieciństwo osób urodzonych na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nie do końca prawdą jest, że to wyraz tęsknoty za czasami, których nastoletni i dwudziestoletni nie pamiętają – vaporwave jest bowiem pełen symboli, które zachowały się w pamięci młodych ludzi, w szczególności tych z bardzo wczesnego dzieciństwa. Pierwszy kontakt z komputerem, internetem (liczne elementy systemu Windows 95, który ze względu na prosty interefejs miał ogromny wkład w upowszechnienie komputerów w domach i biurach), pierwsze telefony komórkowe i konsole do gier – PlayStation, Sega Saturn, Nintendo 64, Game Boy. Bohaterowie odtwarzani z konsolowego wnętrza – pocieszny jamraj Crash Bandicoot, piękna archeolog Lara Croft, Pokemony. Smaki dzieciństwa – nie da się ukryć, że w tworzeniu vaporwave’owych kolaży przeważają Amerykanie, dlatego symbolem napoju vaporwave okazała się mrożona herbata AriZona, która na rynku polskim pojawiła się dopiero niedawno. Można mniemać, że w polskich realiach zamiast AriZony pojawiłoby się Frugo. Elementem, który zdominował świat vaporwave’owej estetyki, jest też Japonia, a ściślej – napisy w języku japońskim i postacie znane z filmów animowanych i komiksów produkcji Kraju Kwitnącej Wiśni. I znów – obecności tych rzeczy nie da się wytłumaczyć bez wglądu w to, co w telewizji i na VHS-ach. Otóż w latach dziewięćdziesiątych sporą część dziecięcej wyobraźni zajmowały manga i anime, które dwadzieścia lat temu przeżyły czas swojej największej ekspansji poza Japonią. Również w Polsce, gdy na początku ostatniej dekady XX wieku dzieci zbierały się przed telewizorem, by oglądać m.in Generała Daimosa na kanale Polonia 1, ale dopiero rok 1997 i emisja Czarodziejki z Księżyca na Polsacie spowodowała ogromne zainteresowanie mangą i anime, która obecna jest u nas już od dwudziestu kilku lat. Zatem z tych wszystkich, pozornie nieznaczących rzeczy, które stanowiły mentalny pejzaż lat dziewięćdziesiątych i 00s w oczach dziecka, powstał specyficzny rodzaj estetyki, któremu nostalgicznego charakteru dodają wszechobecne pastele. Nie bez wpływu na tę kolorystykę pozostają lata osiemdziesiąte, a ściślej – wizualna warstwa serialu Miami Vice, z którą kojarzą się palmy i wszechobecny róż. W 2002 roku premierę miała kolejna gra z serii Grand Theft Auto: Vice City, której główną inspiracją, począwszy od samego tytułu gry, pozostało właśnie Miami Vice. Choć Grand Theft Auto to seria uważana za pełną przemocy, seksu i ogólnie treści nieodpowiednich dla dzieci i młodzieży, wielu z tych, którym vaporwave trafia do serca, grało w Vice City zaraz po premierze. I doznało oczarowania pastelowymi latami osiemdziesiątymi sportretowanymi w grze. Nie tylko mnie GTA: Vice City kojarzy się z vaporwavem. W tym filmiku zamieszczonym na YouTubie, można zobaczyć i posłuchać, jak gracz przemierza Vice City z vaporwave’ową muzyką w radiu. Okazuje się, że vaporwave w jego muzycznej odsłonie doskonale łączy się z atmosferą gry.
Drugą odsłoną vaporwave’u jest właśnie muzyka, w której z kolei przedmiotem reinterpretacji jest muzyka lat dziewięćdziesiątych, osiemdziesiątych i siedemdziesiątych. Z muzyką łączy się inne rozumienie vaporwave’u, pozbawone już nostalgii – krytyka kapitalizmu i konsumpcjonizmu czasów, w których jest estetycznie osadzony. Według Adama Harpera, autora piszącego dla Electronic Beats, vaporwave ma charakter ironiczny i satyryczny, jest krzywym zwierciadłem kultury popularnej niedawnej przeszłości. Według Harpera nazwa pochodzi od słowa vaporware – określenia na oprogramowanie, które wciąż jeszcze nie ujrzało światła dziennego, o którym producenci wciąż mówią, a jednak data premiery została już dawno przekroczona[4].
Zasadniczo, muzyka vaporwave sprowadza się do bardzo prostego zabiegu miksowania, spowalniania i zmieniania tonacji piosenek z wymienionych dekad. Jedną z najsłynniejszych piosenek należących do tego gatunku jest リサフランク420 / 現代のコンピュー (jak widać, vaporwave zaczyna się już od samych tytułów) artysty o pseudonimie Macintosh Plus – oczywisty ukłon w stronę starych komputerów. Kawałek ten to nic innego, jak spowolniony i zremiksowany utwór gwiazdy wytwórni Motown, Diany Ross, It’s your move z 1984 roku. Spowolnienie nadaje mu nostalgicznego charakteru, być może i poczucia, że oto jesteśmy w latach osiemdziesiątych, jedziemy kabrioletem po słonecznej drodze, a nasze życie przypomina Miami Vice.
Oprócz tego w muzyce vaporwave spotkać można również elementy dźwiękowej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych, które również wywołują nostalgię. Weźmy na przykład utwór Blank Banshee, o wymownym tytule B : // Startup, w który wpleciony jest znajomy dźwięk startowy systemu Windows 95, stworzony przez Briana Eno. Przetwarzanie komputerowej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych wydaje się więc kluczowe dla całego ruchu artystycznego, jakim jest vaporwave.
Obecnie vaporwave nie jest już tak żywotny, jak był jeszcze w 2012 i 2013 roku, jednak zdążył pokazać, jak nostalgia i pewne wyobrażenie o niedawnej przeszłości potrafi pobudzić wyobraźnię artystów. Nie jest to oczywiście mickiewiczowska tęsknota za krajem lat dziecinnych, lecz bardzo zaawansowane przetworzenie rzeczywistości tamtego okresu. Dosłownie wszystko potrafi być przedmiotem refleksji estetycznej, o czym wiadomo co najmniej od powstania dadaizmu, a na pewno pop artu. Szczególnie skojarzenia z pop-artem wydają się zasadne w kontekście vaporwave’u, choć w przypadku tego drugiego zamiast z jednego przedmiotu czynić dzieło sztuki, łączy się wszystko, co kojarzy się z przeszłym obrazem popkultury. Ponieważ jesteśmy już w połowie obecnej dekady, już za około pięć lat możemy się spodziewać pierwszych wspomnieniowych interpretacji drugiej dekady XXI wieku. A kto wie, czy nie artystycznych?
[1] T. Beksiński, Fin de siecle, „Tylko Rock”, styczeń 2000 (URL: https://www.krypta.whad.pl/html/opowiesci_z_krypty/fin_de_siecle.htm).
[2] E. Reeve, Every generation has been the Me Me Me Generation, (URL: https://www.thewire.com/national/2013/05/me-generation-time/65054/).
[3] M. Kornatowska, Nostalgia – modny przedmiot pożądania. Refleksje amerykańskie, s. 165. W: Niedyskretny urok kiczu, red. G. Stachówna, Kraków 1997.
[4] A. Harper, Pattern recognition vol. 8.5: the year in vaporwave (URL: https://www.electronicbeats.net/vol-8-5-the-year-in-vaporwave/)