Piotr Orzechowski, polski kompozytor i pianista, eksperymentator łączący w swej twórczości muzykę klasyczną i jazz, opowiada o Dziadach, wyjątkowym krążku stworzonym przez High Definition Quartet. Czy płyta ta jest minitraktatem filozoficznym? Czego dowiemy się z niej, poprzez mowę dźwięków o czasie, człowieku, relacjach?
Dorota Relidzyńska: Dziady to niełatwa płyta. Już sam wybór tak bogatego w treści kulturowe, etyczne i metafizyczne dzieła literackiego zmusza do refleksji. Potem jest improwizacja, zderzona z kompozycją, a potem zwarcie wolności twórczej z elektroniką. Im dalej, tym trudniej. Czy możemy poprosić o podpowiedź, jak słuchać tej płyty, o klucz, o drogowskaz?
Piotr Orzechowski: Refleksja, autorefleksja jest fajna. Nie należy od niej uciekać. Jeśli patrzeć na tę płytę pod względem parametru komercyjności, rozrywkowości, to oczywiście może nie wypaść ona dobrze. Bo to nie ma być rozrywka. Ja nie lubię słuchać muzyki, która sprawia, że się rozrywam, a moja głębia odpoczywa w jakimś czarującym tańcu, wolę taką, która tę głębię angażuje. Dlatego dla mnie kategorie „muzyka trudna” i „łatwa” nie istnieją.
D.R.: Kim na płycie High Definition Quartet są duchy? To alter ego członków zespołu?
P.O.: To są wizje tego, co przychodzi spoza zgiełku, gdy następuje pełna, rytualna koncentracja na samym sobie. Ale to szczególny przypadek, bo „byty intencjonalne” są tu personifikacjami. Ludzie podczas obrzędu chcą zobaczyć zmarłych, coś zewnętrznego. I właśnie ta wizja staje się zwierciadłem wewnętrzności. Mickiewicz to odmalował, a my to przenieśliśmy w rzeczywistość czasu muzycznego.
High Definition Quartet, Dziady, fot. Maria Jarzyna
D.R.: Czy Dziady w wersji High Definition Quartet to minitraktat filozoficzny? I czy muzyka może być metafizyką? Czy może powiedzieć nam coś o istocie bytu?
P.O.: Jeśli metafizyka jest nauką o istocie bytu, to muzyka niejako jest tą istotą. Jest nią wtedy, gdy nie jest rozrywkowa, gdy nie abstrahuje od istoty. Ale tak. Zarówno literatura, sztuka dźwięków, filozofia, odnoszą się do tego, co faktycznie „jest”. Dopiero niedawno zaczęto podkreślać w filozofii kategorię „dziania się” bytu, „bytowania”, która dla muzyki wydaje się naturalna, bezsprzeczna. W ślad za tym „budzi się” też sama muzyka, patrzy na siebie i uświadamia sobie własną rangę, rolę, znaczenie. Ważniejsze staje się tworzenie niż twórczość, a więc proces myślowy w czasie powstawania muzyki. Dziady są wyjściem temu naprzeciw.
D.R.: No właśnie, muzyka jako sztuka wręcz prowokuje do pogłębionej refleksji o czasie. Co udało się o nim powiedzieć na płycie będącej reinterpretacją Dziadów, utworu, który zderza doczesność (przemijanie – żyjący bohaterowie) z zawieszeniem w czasie (duchy będące w zawieszeniu między ziemią a niebem) i z nieskończonością?
P.O.: Oprócz tych dwóch porządków jest też inny podział – tworzenie na scenie i komponowanie. Bezpośrednio opowiadały o tym moje 24 Preludia i Improwizacje. Ale tak, przede wszystkim to jest zestawienie spontaniczności jazzu, realizmu codzienności ze stałością wieczności, którą reprezentuje kompozycja ambientowa. Trudno stwierdzić, co udało nam się przez to powiedzieć. To jest wypowiedź pozapojęciowa.
D.R.: Muzyka prowokuje też do refleksji o człowieku. Mówi się, że muzyka to mowa, która pozwala przekazać to, czego nie jesteśmy w stanie wyrazić za pomocą słów. Interpretuje się muzykę jako myśl. Podkreśla się jej aspekt oddziaływania na emocje. Trudno kwestionować fakt, że muzyka faktycznie płynie prosto z ludzkiego wnętrza, jest wysoce zindywidualizowanym monologiem, definiuje stan człowieka w danej chwili, a także odnosi się do jego osobowości.
P.O.: Muzyka ma wyrażać to wnętrze, ale jazz jest na tym tle jakimś szczególnym obszarem. W niezwykły sposób demonstruje to, czym jest człowiek. Jak dla mnie przypomina o tym, czym w ogóle jest muzyka – że to nie kaskada estetycznych bodźców, muskających nas i kąsających. To nie dźwiękowa inscenizacja, a efekt przeżywania, rezultat myślenia, a więc – jak powiedziałaś – mowa.
High Definition Quartet, Dziady, fot. Maria Jarzyna
D.R.: Improwizacja penetruje i ujawnia głębię psychiki improwizującego (w przeciwieństwie do muzyki utrwalonej, skomponowanej, która odnosi się do tego, co jest uniwersalne, jest bliska matematyce, chociaż przecież także i ona daje pole do zindywidualizowanej konkretyzacji, do osobistej wypowiedzi dla każdego, kto wykonuje dany utwór). Czy dzięki improwizacji lepiej poznajecie samych siebie? Poznaj sam siebie – to jedna ze starożytnych greckich maksym, która jest przecież tak silnie obecna w kulturze Zachodu, która ją kształtuje.
P.O.: Przede wszystkim musimy zobaczyć improwizację jako proces aktywności psychicznych. Ona ten proces wyraża. My jesteśmy tym procesem. Po co więc nazywać komponowaną muzykę jako coś „bardziej uniwersalnego”? Jak inaczej mamy tę kompozycję usłyszeć, niż właśnie jako proces? Ludzki proces myśli? I jest tak, jak mówisz, to wykonanie jest właśnie tą kompozycją – a jeszcze bardziej niż wykonanie – percepcja tego wykonania. Oto dzieło.
D.R.: A gdy dzieło „właśnie trwa”, bo jest przez ciebie improwizowane? Czy to jest proces poznawania siebie?
P.O.: Dla mnie muzycy jazzowi zawsze zachowywali się trochę, jakby zjedli wszystkie rozumy. Nie w intelektualnym sensie, a takim duchowym – nie wiem jak to nazwać. Środowisko jest w specyficzny sposób „wyluzowane” i przekonane o wartości tej muzyki. W teorii jazzman potrafi zagrać każdy inny gatunek (no, może z klasyką bywają problemy, ale to inny temat), bo całe życie szkolił się, by móc zagrać „wszystko” na poczekaniu. Oprócz tego, grając, przeżywa narrację muzyki jako własną, nie jako narrację jakiegoś utworu. I to jest „to coś”, wartość, którą doświadcza, z której bierze pewność siebie. Często bywa, że cała reszta przestaje się liczyć, bo otaczająca codzienność jest schematyczna, oparta na społecznej konwencji. Rzeczywistość nie jest tak naturalna, esencjonalna, jak improwizacje. Zdarza się, że jazzman dojrzewa bardzo intensywnie, ale w jednym – choć istotnym – aspekcie.
High Definition Quartet, Dziady, fot. Maria Jarzyna
D.R.: Muzyka skłania też do refleksji o relacjach: między moim indywidualnym „ja”, a moją muzyką, między twórcą a odbiorcą itd.
P.O.: Często słyszymy, że jako zespół za mało wchodzimy w interakcję z „duchami”. Ale tu o to chodziło, że zaświaty mają raczej trwożyć niż zachęcać do otwartego dialogu. Istnieje wzajemna relacja, ale ona często jest pod zasłoną strachu, niepewności i otępienia. To nie rozmowa na równych zasadach, to jest sytuacja bardziej mentorska… (śmiech). Jeśli chodzi o inne wymiary relacji, to tu jest podobnie, jak przy innych naszych koncertach, bo my zawsze uczestniczymy w pewnym całościowym wydarzeniu. Publiczność, przypadkowe czynniki i sama muzyka – wszystko tworzy występ.
Dofinansowano ze środków Funduszu Popierania Twórczości Stowarzyszenia Artystów ZAiKS
Jedyne takie studia podyplomowe! Rekrutacja trwa: https://www.muzykawmediach.pl/