#MuzeumPolskiejPiosenki
Kultura lat 60 w polskim big beacie
Muzyka popularna lat 60. jest na Zachodzie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, kojarzona bezpośrednio z wytworzoną wówczas kontrkulturą.
„[Zanegowanie] wartości, norm i wzorów zachowania kultury oficjalnej”[1] było obecne w twórczości wielu ówczesnych artystów, którzy jednocześnie odpowiadali na potrzeby młodzieżowych ruchów, jak też inspirowali kolejne grupy do kontestacji zastanego świata.
Album Beatlesów Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band stał się swoistą ścieżką dźwiękową hipisowskiego Lata Miłości w 1967 roku, wykonawcy folkowi i folkrockowi, jak Bob Dylan, Joan Baez czy Pete Seeger, pisali kolejne protest songi, a tradycję tę przejęły później zespoły rockowe pokroju Jefferson Airplane. A jak wyglądała sytuacja w tym samym okresie w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej? Czy polscy wykonawcy bigbeatowi sprzeciwiali się w swoich utworach światowi dorosłych, ich zachowań i wartości? Czy było to możliwe w realiach państwa PRL-owskiego?
„Jazz! Presley! Mambo rock!”
Big beat już od samego początku był na gruncie polskim sporym wydarzeniem. Franciszek Walicki, organizator pierwszego zespołu beatowego Rhythm & Blues, wspominał po latach: Wiedzieliśmy wprawdzie, że sięgamy po owoc z zakazanego drzewa, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jesteśmy sprawcami narodzin nowego typu muzyki rozrywkowej w Polsce[2]. Nie zdawali też sobie chyba sprawy – czy to założyciel Walicki, czy sami członkowie zespołu – że ich występy wywołają gwałtowne reakcje na gruncie społecznym i politycznym.
Rhythm & Blues, podobnie jak wiele innych zespołów w początkowej fazie rozwoju big beatu, wykonywał głównie covery utworów zagranicznych. Teksty prezentowanych utworów pochodziły więc wprost od największych gigantów rock and rolla, takich jak Elvis Presley czy Bill Haley[3]. Nie teksty były jednak najważniejsze, a sam fakt pojawienia się muzyki nowoczesnej, energetycznej, skierowanej do młodzieży.
„Życie Warszawy” opisywało żywiołowe zachowanie słuchaczy po jednym z koncertów Rhythm & Bluesa takimi słowami: Po występie ok. dwustuosobowa grupa […] wyszła na ulice Warszawy […] wnosząc okrzyki: „Jazz! Presley! Mambo-rock!” Przy ul. Wspólnej topniejący tłum został rozpędzony przez milicjantów”[4]. Zachowanie publiczności po kolejnym koncercie w stolicy było, jak relacjonowała „Trybuna Ludu”, w zasadzie identyczne: Po wyjściu z Hali Mirowskiej […] rozkrzyczana kilkusetosobowa grupa dziewcząt i chłopców wznosiła okrzyki (podobnie jak po sobotnim koncercie) „Presley, Presley, mambo-rock, boogie-woogie”[5].
Jak można zauważyć, manifestacje młodzieży nie miały nic wspólnego z otwartym buntem przeciwko systemowi. Wznoszone okrzyki – czy to nazwiska muzyków (Presley), czy tytuły ich utworów (Mambo Rock, Billa Hayleya) – sugerują raczej, że słuchacze byli podekscytowani nową muzyką, zafascynowani faktem, iż rock and roll trafił na sceny polskich klubów. Nawet takie zachowanie musiało jednak, mimo różnych prób podejmowanych przez Walickiego, spowodować reakcję władz. Agencja Prasowo-Informacyjna komentowała młodzieżowe wybryki w sposób dość jednoznaczny: Nikt nie ma zamiaru zakazywać w Polsce jazzu ani rock and rolla. Ale trudno dopatrzyć się jakichś wartości kulturalnych w owych demonstracjach, pochodach, wrzaskach, wywijaniu marynarkami, zrywaniu koszul w trakcie koncertu[6]. Agencji wtórował „Sztandar Młodych”: Zespół R&B daje widowisko pełne ekspresji i pasji […]. Ale nie ma to wszystko nic wspólnego z zachowaniem się części młodzieży, która koncerty R&B obrała sobie za jeszcze jedną bazę do chuligańskich rozrywek[7]. Władze postanowiły odpowiedzieć na te „chuligańskie rozrywki” w sposób stanowczy. Ministerstwo Kultury i Sztuki ograniczyło możliwości występów Rhythm & Bluesa do sal mieszczących maksymalnie 400 osób. Doprowadziło to bardzo szybko – ze względu na nieopłacalność takich koncertów – do rozwiązania zespołu[8].
Nie podjęto próby całkowitego zakazania big beatu, starano się jednak tę muzykę okiełznać. Jednym ze sposobów było promowane, począwszy od 1962 roku, hasło „Polska młodzież śpiewa polskie piosenki”.
Polska muzyka popularna miała powstawać w całości na rodzimym gruncie, być śpiewana w języku polskim i tak odcięta od zagranicznych wzorców, jak to tylko możliwe.
Niech wojna szybciej skończy się
Działania władz przyniosły oczekiwany skutek. Teksty utworów były coraz częściej pisane w Polsce i po polsku. Choć zdarzało się, że tak naprawdę tłumaczono teksty angielskie[9], to jednak twórczość w pełni rodzima szybko zaczęła przeważać, zyskując tym samym duże znaczenie w świetle naszych rozważań dotyczących aspektu kontrkulturowego. Szczególną uwagę zwracają dwa utwory: Czy słyszysz płacz wietnamskich dzieci? zespołu Następcy Tronów oraz Te bomby lecą na nasz dom Blackoutu. Obie piosenki nawiązują bowiem bezpośrednio do wojny w Wietnamie, którą tak chętnie komentowali zachodni twórcy protest songów.
Następcy Tronów to zespół już nieco zapomniany, a szalenie ciekawy. Został on założony na początku lat 60. w Szczecinie przez, wówczas jeszcze licznych, przedstawicieli społeczności żydowskiej.
Nazwa zespołu nie odnosiła się jednak do starotestamentowych władców, a do włoskiego filmu z 1960 roku zatytułowanego właśnie Następcy tronów.
Szczecińscy Następcy zaczynali jak wszyscy inni, a więc od grania coverów. Wykonywali między innymi przebój The Kinks You Really Got Me – jak twierdzi jeden z członków grupy, Mietek Klajman, jako pierwsi w Polsce. Szybko jednak zwrócili się ku własnemu repertuarowi. Jednym z ich najpopularniejszych utworów, emitowanym nawet w radiu, był właśnie ten zatytułowany Czy słyszysz płacz wietnamskich dzieci? Wkrótce zespół zakończył działalność, nie bez udziału rosnących nastrojów antyżydowskich, pozostawił jednak po sobie tekst tej piosenki[10]:
„Gdzie jest mój ojciec i moja matka”
Wietnamskie dzieci pytają świat
I te z Południa, i te z Północy
Którym rodziców zabrał zły czas
Czy słyszysz płacz wietnamskich dzieci?
Czy wiesz, że wojna ciągle trwa?
A jeśli tak, to powiedz „nie”
Niech wojna szybciej skończy się
Lecą bombowce, pali się ziemia
I nawet rzeka czerwoną jest
Nie ma też ryżu, wszystko dym spowił
Spalone miasta, zniszczone wsie
Zanim przejdziemy do analizy tego utworu, zaprezentujmy jeszcze piosenkę Blackoutu. Zespołu tego przedstawiać chyba nikomu nie trzeba. Założony w Rzeszowie, skupiony wokół postaci Tadeusza Nalepy i przekształcony później w Breakout, pozostaje on jednym z najważniejszych w historii polskiej muzyki popularnej. Słowa utworu Te bomby lecą na nasz dom napisał Bogdan Loebl, stale współpracujący z Blackoutem i Breakoutem:
Usnąć nie pozwól mi
Połóż na czoło dłoń
Ręka niech dobra twa
Matko, złe sny odpędza
Ucisz tych skrzydeł szum
Lotek bomb oddal wizg
Niechaj do portów swych
Flota wraca
Nie pytaj czemu krzyczę w noc
Te bomby lecą na nasz dom
I włosy twe, i włosy jej
Już żywym ogniem palą się
Nie pytaj dokąd biegnę w noc
Pszenica pali się i ryż
I napalm już ogarnia nas
I nie wiem gdzie się schronić mam
Jak widać, oba utwory niosą ze sobą podobny przekaz. Na tle molowej, gitarowej muzyki przedstawiona zostaje nam perspektywa ludności cywilnej (szczególnie dzieci) uwikłanej w wojnę wietnamską. Kraj jest spustoszony przez spadające bomby, przez palący wszystko „żywym ogniem” napalm. Widać tu też odwołanie do słuchaczy: o ile nie mamy pewności, czy sformułowanie „nasz dom” z piosenki Blackoutu oznacza, że Wietnam to także dom „nas”, to jest słuchających utworu, o tyle w kompozycji Następców Tronów zwrot do publiczności jest już bezpośredni i wyraźny – nasz sprzeciw ma pomóc zakończyć konflikt.
Wydawać by się mogło, że oba te utwory są doskonałym odbiciem trendów zachodnich, rodzimym przykładem kontrkulturowych, kontestujących działania władz protest songów. Jest to jednak trop fałszywy, ponieważ musimy pamiętać o kontekście politycznym, w jakim te piosenki zostały nagrane.
Krytyka amerykańskiego zaangażowania w konflikt wietnamski była zgodna z oczekiwaniami władz PRL i z polityką całego bloku wschodniego.
Podkreślanie cierpień wietnamskiej ludności i opisywanie niszczącej siły zrzucanego przez Amerykanów napalmu oznaczało sprzeciw wobec działań imperialistycznego wroga. Doszukać się tu możemy też oczywiście krytyki wojny samej w sobie, krytyki użycia przemocy, brak jednak z pewnością w obu piosenkach znanego z twórczości zachodniej sprzeciwu wobec działania rodzimych władz.
Prawdy ich wieku i pokolenia
Stonowany charakter polskich utworów bigbeatowych był oczywiście wymuszony klimatem społeczno-politycznym panującym w PRL. Ograniczenie aspektów kontestacyjnych było ponadto spowodowane faktem, iż wiele piosenek pisanych było nie przez samych wykonawców, ale przez zawodowych tekściarzy, poetów, literatów.
Wielu z nich – jak np. Kazimierz Winkler, autor wielu przebojów Czerwonych Gitar – było zresztą o pokolenie starszych od śpiewającej młodzieży. Porównując tę sytuację do realiów zachodnich, gdzie w latach 60. wyraźnie zaznaczyła swoją obecność rzesza tzw. singers-songwriters (artystów, którzy sami pisali i wykonywali piosenki), podejrzewać możemy, że kompozycjom bigbeatowym brakowało autentyczności.
Jest to jednak spojrzenie mocno niepełne. Warto przywołać słowa Jerzego Radlińskiego, który w 1968 roku opisywał muzykę wspomnianych Czerwonych Gitar w ten sposób: Świat piosenki, jaki znamy z nagrań Czerwonych Gitar, jest najszczerszym, autentycznym światem doznań, przeżyć, przemyśleń młodzieży. […] Cóż stąd, że teksty, które wyśpiewują, nie wyszły spod ich pióra, skoro zawierają prawdy ich własne, prawdy ich wieku i pokolenia?[11].
Trudno porównywać polskie utwory do kontrkulturowych piosenek amerykańskich z tego samego okresu. Nie znaczy to jednak, że big beat był wyprany z emocji.
Wracamy tu niejako do początku naszych rozważań i do młodzieńczych okrzyków „Presley!”. Próżno szukać w muzyce beatowej buntu wobec PRL-owskiej władzy (pojawił się on w polskiej muzyce dopiero około dwóch dekad później), widać w niej natomiast wyraźnie sprzeciw wobec świata dorosłych, czy też może – jeszcze dokładniej – wyraźne zaznaczenie, że nastolatki też mają swój świat, swoje przekonania, swoje pasje. I że pośród tych pasji poczesne miejsce zajmuje młodzieżowa muzyka[12]. Stwierdzić więc możemy, że big beat był muzyką odpowiadającą ówczesnym potrzebom młodzieży, szczerym wyrazem potrzeb nastolatków, wyrazem „prawd ich pokolenia”. I choć nie kontestował działania władz, to z pewnością był w realiach PRL małą kulturową i społeczną rewolucją.
[1] Kontrkultura, w: Słownik języka polskiego PWN, www.sjp.pwn.pl [dostęp 15.07.2018].
[2] F. Walicki, Szukaj, burz, buduj, Warszawa 1995, s. 99.
[3] Więcej na ten temat: P. Mamczur, Polska młodzież śpiewa (nie)polskie piosenki. Covery i tłumaczenia utworów zagranicznych we wczesnych latach polskiego big beatu, „Piosenka” 2006, nr 4, s. 56–57.
[4] Za: D. Michalski, Trzysta tysięcy gitar nam gra, czyli historia polskiej muzyki rozrywkowej (lata 1958–1973), Warszawa 2014, s. 44.
[5] Tamże
[6] Tamże, s. 48.
[7] Tamże, s. 48.
[8] A. Idzikowska-Czubaj, Funkcje kulturowe i historyczne znaczenie polskiego rocka, Poznań 2006, s. 141; M. Karewicz, M. Jacobson, Big beat, Kraków 2014, s. 33.
[9] Więcej na ten temat: P. Mamczur, dz. cyt., s. 58–60.
[10] E. Krasucki, Następcy Tronów. Żydowski bigbit ze Szczecina, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej” 2005, nr 11, s. 61–69; P. Zakrzewski, Przedmarcowy beat: Śliwki, Następcy Tronów i inni, „Culture.pl” 2018, z 16 III, www.culture.pl [dostęp 15.07.2018].
[11] D. Michalski, dz. cyt., s. 244.
[12] Z podobną sytuacją mieliśmy zresztą do czynienia dekadę wcześniej w Stanach Zjednoczonych, gdzie rodząca się grupa społeczna nastolatków tak chętnie sięgała po świeżą muzykę rockandrollową.
Tekst jest przedrukiem z publikacji: Patryk Mamczur, Płacz wietnamskich dzieci. Kontrkultura lat 60. w polskim big beacie, nr 6 (2018), s. 84–87.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS