…a powiem ci, kim jesteś. Tylko czy będę miał rację?
„O gustach się nie dyskutuje” to:
a) imperatyw kategoryczny,
b) pozornie pokojowe stwierdzenie, mające na celu uciąć wszelkie dyskusje nim dojdzie do rękoczynów,
c) neutralne aksjologicznie hasło, na które wewnętrznym odzewem jest „talk to my hand”,
d) wszystko powyżej?
Mówią, że gust jest jak racja – każdy ma swój. Skoro wiemy, co lubimy, to i lubimy to, czego słuchamy. Mamy swoje hity-faworyty, po tysiąckroć zapętlone playlisty i zapisane w zakładkach linki z youtube’a. Zdarza się czasem, że coś nas zaskoczy – polubimy coś, czego byśmy w ogóle nie posłuchali, gdyby nie zrządzenie internetowego losu. Seria (chwilami zupełnie przypadkowych) kliknięć potrafi zafundować nam coś naprawdę wyjątkowego. Kreując swoją muzyczną tożsamość jesteśmy sobie ”sterem, żeglarzem i okrętem”.
Jedyne, co nas ogranicza, to my sami. Zaryzykuję stwierdzenie, że raczej niewielu z nas dryfując po otwartym morzu dźwięków tego świata nadaje morsem komunikat „Nie rozwijaj mnie. STOP. Nie dziel się inspiracjami. STOP. Chcę zgnuśnieć w ignorancji. STOP. A kto mniej słucha, ten szczęśliwszy umiera. STOP”. Jak więc to się dzieje, że w oczach innych ta nasza tożsamość dość często bywa tworem o ściśle określonych granicach?
„Nie pomyślałbym, że Ci się to spodoba”.
Pozornie zwykłe, dość neutralne stwierdzenie. Można je zignorować lub podjąć rozmowę. Mnie ono do niedawna nawet ciekawiło. Zainteresowana przebiegiem procesu myślowego mojego rozmówcy, próbowałam dociec, dlaczego on tak uważa. Temat ten jednak dość szybko się wyczerpał. Teraz jestem już gdzieś indziej. Teraz gotowa ponieść wszelkie konsekwencje swoich słów oznajmiam, że to stwierdzenie mnie bardzo, ale to bardzo swędzi. Osłabia jak próby odnalezienia sensu w graficznym zapisie współczesnych partytur i irytuje jak jego brak. Każde kolejne z nim zderzenie sprawia, że zaczynam się czuć jak Don Kichot. Z tą różnicą, że ja zamiast walczyć z wiatrakami, próbuję wyciągnąć palce, które ktoś z bliżej nieokreślonych przyczyn postanowił wepchnąć mi do uszu. Palce bezrefleksyjnej wyższości, nieprzemyślanego osądu i bezpodstawnego zaszufladkowania.
Nie twierdzę oczywiście, że tak jest zawsze. Nie każde wypowiedzenie tych słów jest równoznaczne z wciskaniem ich adresata w za ciasny gorset swoich wyobrażeń o jego muzyczności. Mam jednak wrażenie, że w większości rozmów to nie troska nami kieruje. Nie zrozumcie mnie źle, nie nawołuję tutaj do rozpoczęcia natrętnej akwizycji z rozdawaniem grających ulotek i anonimowymi telefonami po nocach. Chodzi mi raczej o pozbycie się nawyku ograniczania innych wedle naszego uznania. Znasz kogoś, kto kocha się w soulu? Nie zakładaj z góry, że nie zachwyci się nigdy żadną hip-hopową płytą i nie spoglądaj z politowaniem, kiedy już to zrobi. Sam straciłeś głowę dla jakiegoś niszowego folkowego zespołu? Podziel się nim! Nigdy nie wiesz, kto klikając na „play” nagle poczuje, jak motyle atakują mu żołądek. Odkryje i zachwyci się czymś, o istnieniu czego nie miał pojęcia. Zaufaj mi. Odpraw swoje palce. Nie stawiaj granic. Pozwól innym nadstawić ucha. A później siądź i posłuchaj tego, co będzie się działo. Nie pożałujesz!
Jedynej i słusznej odpowiedzi na zadane na początku pytanie nie ma. Wyznawcy Kantem świat postrzegający zaznaczą podpunkt pierwszy, stroniąca od konfliktów strona naszego społeczeństwa wybierze drugi a Ci, którzy święty spokój i swoje racje cenią sobie ponad wszystko – trzeci. Każdy znajdzie coś dla siebie. Uważam, że choć o gustach dyskutować jest ciężko, to porozmawiać – tak po prostu – zawsze warto. Muzyka to wszechświat. Nieskończony zbiór dźwięków łączących się w równie nieskończone ilości brzmień. Pewność, że słyszało się już wszystko i że nic nas nie poruszy jest niemożliwa do uzyskania. I Ty, myśląc o sobie, nie śmiałbyś tego negować, prawda? Nie próbowałbyś objąć swojego muzycznego horyzontu skleconą naprędce ramką stereotypowego myślenia.
Dlaczego więc dziwi cię to, że i ja nie próbuję?